Nostalgia za imperium, rodzinne traumy i jazda na rowerze
– relacja z Big Book Festival (cz. 3)

W górnym rzędzie – Ludwika Włodek i jej pies, Semen.
Mój M. przyjechał ze mną do Warszawy na festiwal, ale uznał, że towarzyszenie mi w festiwalowych spotkaniach to już dla niego za wiele. Zgodził się tylko na pilchowski spektakl i – po usilnych prośbach – na jedno wydarzenie, które sobie sam wybierze. A wybrał Azję Środkową i Ludwikę Włodek, spotkanie połączone z pokazem zdjęć.

Pisarka, dziennikarka i podróżniczka mówiła o przemianach, jakie nastąpiły w krajach Azji Środkowej po transformacji ustrojowej. Przemiany, które nam kojarzą się jednoznacznie pozytywnie, w tamtej części świata oznaczały utratę silnego protektora, który zapewniał sprawne funkcjonowanie państwa, dostęp do służby zdrowia i szkolnictwa. Kapitalizm zupełnie odwrócił priorytety, najciężej doświadczając jednostki inteligentne, ale niezaradne, jak tadżycki nauczyciel, intelektualista, który skończył jako poganiacz osłów, a jedynym śladem jego dawnego życia jest dziś tytuł „panie profesorze”, którym zwracają się do niego młodsi pomocnicy.

Ludwika Włodek nakreśliła ponury obraz krainy biednej, gnębionej przez choroby, które w cywilizowanych państwach są od dawna skutecznie leczone. Krainy pozbawionej perspektyw, wypędzającej ludzi na emigrację do Rosji, gdzie gnieżdżą się po kilkanaście osób w ciasnych kawalerkach i nie dojadają, byle tylko każdy zaoszczędzony grosz wysłać rodzinie. Krainy zapomnianej przez świat i pozbawionej kultury, skąd spragnieni świeżej myśli artyści uciekają na Zachód lub do Rosji. Czy można się więc dziwić nostalgia Azji Środkowej za czasami, kiedy jeszcze stanowiła część największego imperium na świecie?

Bardzo jest ten obraz odległy od stereotypowego myślenia turystów, którzy w Azji Środkowej wolą widzieć egzotyczną, malowniczą krainę, gdzie żyje się lekko, przyjemnie i niespiesznie. Również publicystom udziela się zachwyt różnymi barwnymi zjawiskami, jak choć porywaniem żon przez „dzikich Azjatów”, ale Ludwika Włodek podkreśla, że za tą cukrową fasadą kryje się dramat – dramat kobiet, które rwą się do świata, chcą się kształcić i nie wystarczają im już prymitywni i ograniczeni miejscowi mężczyźni.

Temat kolejnego spotkania również nie należał do najlżejszych. Trzy polskie pisarki – Joanna Bator, Magdalena Tulli i Anna Janko – dyskutowały o historycznych traumach i ich wpływie na losy kobiet ze swojej rodziny i swoje własne, mówiły o tym, jak sobie z takimi problemami radzić i jak o nich pisać.

Pierwszym, bardzo ważnym i równocześnie bardzo trudnym krokiem jest wydobycie wspomnień na światło dzienne. Joanna Bator opowiedziała m.in. o swojej babci, którą często próbowała wypytywać o jej przeszłość, ale otrzymywała tylko wymijające odpowiedzi. Z czasem okazało się, że kobieta miała o czym opowiadać – w ścianach jej domku już po jej śmierci odkryto zamurowane papiery partyzanckie – ale z jakichś powodów po prostu nie chciała. Prowadząca spotkanie Magda Mołek przywołała przy tej okazji historię babci jej męża, o której bohaterskich czynach w trakcie Powstania Warszawskiego rodzina dowiedziała się dopiero z artykułu w gazecie.

Magdalena Tulli porównała tę ukrywaną, bolesną przeszłość do trucizny, którą wszyscy jesteśmy przesiąknięci – bo złe rzeczy działy kiedyś tu, gdzie dziś żyjemy. Nie ma praktycznie rodzin wolnych od tych trudnych wspomnień, Anna Janko podkreśliła jednak, że trzeba o tym mówić, nawet jeśli boli, kiszenie się w atmosferze niewypowiedzianej traumy nie sprzyja bowiem zdrowiu psychicznemu. Magda Mołek zwróciła się w tej sprawie do publiczności – czy jesteśmy gotowi podjąć ze swoimi bliskimi taką rozmowę? Większość głosów było na tak.

Zdjęcie jest, jakie jest; lepszego nie mam :).
Rozmowa to jedno, ale co z pisaniem? Jak podejść do tak delikatnej materii, posługując się piórem? Panie były zgodne, że przede wszystkim trzeba zabrać się za to na chłodno, pisanie w emocjach zawsze bowiem kończy się grafomanią. Anna Janko podkreśliła też, jak dużym obciążeniem psychicznym może być pisanie książki, na co pani Tulli (jak dla mnie – niekwestionowana gwiazda tego spotkania, jej cudowne, dowcipne komentarze wspaniale rozładowywały poważną atmosferę!) poradziła jej... jazdę na rowerze :).

Spotkanie zakończyło się w luźnym nastroju. Panie Bator i Janko wyraziły swoje uwielbienie dla polskich bazarków ze świeżymi warzywami, Magda Mołek wypytywała Annę Janko o techniki słuchania audiobooków, a pani Tulli opowiedziała o tym, jak to jest spotkać w autobusie kogoś, kto czyta twoją książkę. „Z tym się nic nie zrobi, zadzwoni się do kilku znajomych żeby się pochwalić, i tyle” :).

W kolejnej, ostatniej już części festiwalowej relacji powrócę do poważnego i pesymistycznego tonu, bo też dyskusja na temat polsko-rosyjsko-niemieckich stereotypów, którą ostatecznie zdominował temat Rosji, i spotkanie ze Swietłaną Aleksijewicz nie napawały specjalnym optymizmem. Ale o tym już jutro.

Fotografie:
[1] Zdjęcie własne
[2] Zdjęcie Ludwiki Włodek – fot. Krzysztof Dubiel / Wydawnictwo Literackie, http://www.wydawnictwoliterackie.pl/autorzy/898/Ludwika-Wlodek
[3] Zdjęcie Joanny Bator – Grupa Wydawnicza Foksal, http://www.grupawydawniczafoksal.pl/blogi/joanna-bator/
[4] Zdjęcie Magdaleny Tulli – Wydawnictwo Znak, http://www.znak.com.pl/autor/Magdalena-Tulli/2860
[5] Zdjęcie Anny Janko – Wydawnictwo Literackie, http://www.wydawnictwoliterackie.pl/autorzy/908/Anna--Janko
[6] Zdjęcie marne, ale własne :) 

Komentarze

  1. Wiesz, Twój M. dogadałby się z moim M., bo jak tylko próbuję go wyciągnąć do biblioteki na jakieś spotkanie autorskie, choćby najlepsze, bo wiem, że Stasiuk czy Tokarczuk pokażą klasę, tak on mnie pyta oburzonym tonem: "I co ja tam niby będę robił"? :D Musimy zjednoczyć siły i my będziemy chodzić po festiwalach, a oni razem pić piwo i rozmawiać o tym, że związali się z wariatkami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój się nie oburza, mój tylko jęczy, aż mi się odechciewa :). Faceci! Plan z chodzeniem po festiwalach bardzo dobry, piszę się, tylko pod warunkiem że dołączamy później do nich, bo piwa też bym się na koniec chętnie napiła :D.

      Usuń
    2. Nie jestem facetem, ale spotkania autorskie też jakoś mnie nie kręcą ;)

      Usuń
    3. To trochę inny przypadek, tamtych osobników nie kręcą w ogóle książki, trudno się więc dziwić, że i spotkania niespecjalnie :). Nie twierdzę, że to jedynie męska przypadłość, ale statystyki – przynajmniej z najbliższego otoczenia – wypadają jednak dla panów dość niekorzystnie :).

      Usuń
    4. joly_fh, a czemu nie kręcą Cię spotkania autorskie? :)

      Usuń
  2. Też uważam,że festiwale i wszelkie spotkania autorskie to jest coś co Tygrysy, a raczej mole książkowe, lubią najbardziej. Czytam te Twoje relacje i normalnie w brodę sobie pluję,że jednak nie zdecydowałam się pojechać. Widzę, ze cudowny czas tam spędziłaś. Czekam na ostatnią relację, a u mnie niebawem pewnie też będzie się działo, bo lipiec jest we Wrocławiu Miesiącem Spotkań Autorskich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, było super, następnym razem nawet się nie zastanawiaj! A co do Miesiąca Spotkań Autorskich to dopiero wczoraj, dzięki Marcinowi z bloga Tylko burak nie czyta uświadomiłam sobie, że coś takiego w ogóle jest. No i teraz jestem jak ta sosna rozdarta – bo z jednej strony przyjeżdżać tylko na wieczór na jakieś spotkanie trochę kłopotliwe, w nocy z Wrocławia do Krakowa za bardzo wrócić nie ma czym, z noclegiem problem, ale z drugiej – tyle świetnych nazwisk, Czesi, Słowacy! Zazdroszczę, że jesteś na miejscu :).

      Usuń

Prześlij komentarz