Tak wyglądała z początku moja lektura tej książki. Brnęłam przez fantastyczne obrazy Ajvaza i nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Pociłam się i męczyłam, próbując sobie je po swojemu wyłożyć, wyjaśnić rozumowo, wcisnąć w jakiś znany mi schemat, i miałam wrażenie, że jakiś złośliwy chochlik naigrawa się ze mnie, z mojej ograniczonej wyobraźni, mojego nieoczytania, moich skromnych możliwości intelektualnych. A potem zrozumiałam, że nie tędy droga.
Nie bez przyczyny utwory Ajvaza porównuje się najczęściej do snów. Ze względu na atmosferę, ze względu na charakterystyczną zachwianą logikę, ale również dlatego, że i w jednych i drugich doszukujemy się sensu nie mając pewności, czy ten sens w ogóle jest. Bo może nie ma go być. Może wciskanie na siłę tych wszystkich historyjek o jeżdżących autobusem lwach morskich, łosiach mieszkających w cokołach na Moście Karola i grających w teatrze jaszczurach w jakieś uniwersalne interpretacje jest zupełnie błędną ścieżką. Przecież badacz, do którego zwraca się z prośbą o pomoc bohater Innego miasta, mówi wyraźnie, że tego innego, niezwykłego świata czającego się w ciemnych zakamarkach naszych mieszkań i „magicznych” zakątkach Pragi nie da się zrozumieć, posługując się naszym ludzkim sposobem myślenia.
Szaleństwu prozy Ajvaza trzeba się po prostu poddać. Sam autor zdaje się to sugerować w niektórych utworach. Na przykład w opowiadaniu Rzeźbiarz, gdzie tytułowy bohater posługuje się metodą twórczą, którą swobodnie można przełożyć na sztukę pisania. Mieszkając w domu wykutym w skale ma dostęp do strumienia magmy, odkręca więc na krótką chwilę zawór, a gorący strumień tryska do kadzi z zimną wodą i zastyga w niepowtarzalny wzór. Tak otrzymaną bryłę rzeźbiarz obrabia przy pomocy swego dłuta, nigdy jednak nie robi tego według własnej wizji, daje się jedynie prowadzić narzuconym mu już kształtom, ulega „dziwnym podziemnym snom materii”, których nie rozumie i które go przerażają, a zarazem fascynują. „Wydaję się sobie raczej ogrodnikiem niż pisarzem: pozwalam tekstom dojrzewać i od czasu do czasu chodzę popatrzeć, co się urodziło (…). Często znajduję dziwne płody, z którymi nie bardzo potrafię się uporać, ale nie chcę się nazbyt mieszać do życia tekstu” – pisze Ajvaz.
Ten inny świat, „drugie miasto”, jest na wyciągnięcie ręki, zawsze gdzieś obok nas. Bohaterowie Ajvaza wędrują po Pradze i co chwila trafiają na furtki i ścieżki wiodące do tej równoległej rzeczywistości – zielone marmurowe tramwaje, odludne zakątki biblioteki, które bierze w posiadanie bujna flora i fauna, głębie szafy, jak u C.S. Lewisa... Tylko że wkroczenie tam wymaga sporej odwagi. Bo czyhają tam na człowieka drapieżne tygrysy, żarłoczne małże i gigantyczne mrówki, a wtajemniczeni nie są zbyt mili dla dociekliwych. Drugie miasto jest światem ustawicznego zagrożenia, krwiożerczym i groźnym, raz po raz wysuwającym swe lepkie macki na nasze terytoria. Ale też światem fascynującym, nieprzewidywalnym, dlatego zarówno bohaterowie Ajvaza, jak i on sam, śmiało przekraczają granice i zachęcają do tego czytelnika. W wierszu Rzeka podziemna autor pisze:
Kiedy znajdziecie się na końcu wersu,porzućcie głupi nawyk wracania na początek kolejnej liniji.Idźcie dalej, przekroczcie nareszcie granice.Nie bójcie się zabłądzić w ogrodzie dojrzewających obrazów.Dotrzyjcie raz do końca drogi, do srebrzystej kraty:od lat cierpliwie tam na was czekają.
Ajvaza często porównuje się do Schulza, i jest to porównanie jak najbardziej uzasadnione. Wizje Ajvaza są jednak bardziej absurdalne, a równocześnie, paradoksalnie, bardziej niż Schulz trzyma się on ziemi. Czytając Sklepy cynamonowe miałam nieustanne wrażenie płynięcia, obracania się w jakiejś złocistej, gęstej, miodowej rzeczywistości, a tutaj jest konkret – obraz kreślony twardą i zdecydowaną linią, nawet jeśli mamy do czynienia z wielkim małżem goniącym narratora po Pradze czy siłującym się z młodą kobietą umuzykalnionym waranem. Bohater nie traci kontaktu z rzeczywistością – raz po raz uświadamia sobie, w jak groteskowej sytuacji się znalazł: „nigdy nie przyszło mi na myśl, że w nocnym tramwaju pożre mnie małż”, „i co bym potem powiedział lekarzowi? Że na placu św. Gawła pogryzł mnie wielki konik morski?”, „jakaż bezsensowna śmierć – zginąć wskutek zderzenia z kangurem na skoczni narciarskiej!”.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że twórczość tych dwóch autorów dzieli dobre kilkadziesiąt lat. Proza Ajvaza jest nowoczesna, bawi się konwencją, nawiązuje do literatury kryminalnej czy fantastycznonaukowej, przesiąknięta jest postmodernistyczną grą autora z czytelnikiem... Miejscami bywa rozbrajająco zabawna. Nie sposób nie uśmiechnąć się czytając o tym jak to narrator nie może uciszyć skrytych za książkami, śpiewających chorał gregoriański krasnoludków, toteż udaje przed oburzoną sąsiadką, że sam popiskuje, albo jak siłuje się z pewnym chrząszczem uporczywie zasłaniającym mu adres pewnego mieszkania na Smichowie na jednej ze stron broszurki o hodowli królików, albo jak rzuca psychodelicznymi granatami, które w powietrzu zamieniają się w lodówki celebrujące mszę w ornacie księdza, albo jak trzecią godzinę czeka na zwolnienie się budki telefonicznej okupowanej przez pewnego konika morskiego... Nie mówiąc o mistrzowskiej, cudownie autoironicznej scenie, w której twórczość narratora – z którym chyba możemy utożsamić autora – wyśmiewa w sposób zaskakująco trafny pewien impertynencki kangur:
Rzecz w tym, że te pańskie prozy są wszystkie na jedno kopyto: na początku narrator spotyka jakieś dziwne zwierzę, potem zwykle dochodzi do walki, a na końcu pojawia się coś bezkształtnego i nieokreślonego, w czym wszystko się rozpływa, mgła albo morze, na które bohater spogląda, przeżywając przy tym jakąś ekstazę czy coś w tym stylu. Co za nuda!
Mogłabym o Ajvazie pisać jeszcze długo, ale nie chcę przedobrzyć – wszak zależy mi tylko na tym, żebyście sięgnęli po jego książki. Wypatrujcie zielonego tramwaju lub zapuśćcie się w mroczne głębie biblioteki, gdzie snuje się mgła, z oddali dochodzą dźwięki tam-tamów, a w ciemności błyszczą oczy drapieżników i malowane twarze dzikusów-ludożerców...
***
Cytaty: M. Ajvaz, Morderstwo w hotelu Intercontinental. Powrót starego warana. Inne miasto, tłum. Leszek Engelking, wyd. Pogranicze, Sejny 2005.
Opublikowany przez fundację Pogranicze zbiór, zawierający tomik wierszy, zestaw opowiadań i powieść, jest na razie jedyną książką tego autora wydaną po polsku. Jeśli nie uda Wam się jej zdobyć – kto wie, czy bibliotekarz, który heroicznie podejmie się znalezienia jej pośród ciemnych regałów, nie padnie ofiarą bibliotecznego monstrum! – poczekajcie na Drogę na południe, która wkrótce ukaże się nakładem Książkowych Klimatów.
Michal Ajvaz i jego (drapieżna?) biblioteczka. |
Fotografia główna: Fresh Pasta / Foter.com / CC BY-NC-SA
Fotografia Ajvaza: vanderfrog / Foter.com / CC BY
Powiem pewną herezję: otóż mam dwóch czeskich autorów, z którymi mi straszliwie nie po drodze i jednym z nich jest Ajvaz. Tyle że nie całkiem i nie totalnie, bo bardzo sobie cenię jego poezję, tam się sprawdza to, czego nie znoszę w jego prozie. Bo ja serio straszliwie nie lubię ani powieści, ani opowiadań Ajvaza. Mogłabym powiedzieć krótko, że kangur wyraził moje myśli ;), ale ja z tych, co to się wyrażają nieco dłużej, a zatem ;).
OdpowiedzUsuńNo więc mam zawsze wrażenie takiego przedobrzenia. Że jest jeden element, dla kontrastu drugi -- i jest dobrze. Dochodzi trzeci. No, myślę sobie, nie jest źle, ciekawe, zabawne, ma taki surrealistyczny posmak. A tu autor dorzuca czwarty. I piąty. I siedemnasty. I to, co było dobre, ciekawe, zabawne czy zastanawiające zmienia się w taką papkę. Trochę wczesny Nezval na sterydach ;).
Przy czym tam się niekiedy udaje osiągnąć taki piękny metafizyczny wydźwięk, ale on się z chrzęstem urywa właśnie przez to ciągłe nawarstwianie się -- które jest, mam wrażenie, w celu uzyskania czegoś innego: właśnie tego sensu spod wszystkich nonsensów, ale dla mnie to jest zwykle rozbrajająco przeczytelne. Dlatego właściwie nie zgodziłabym się na to porównanie z Schulzem, bo Ajvaz idzie zwykle dalej, niż szedł Schulz i to z niekorzyścią. Jakby miał problem ze stawianiem kończących kropek. Nie wiem, czy te moje nieco chaotyczne odczucia są jasne, ale postanowiłam się podzielić :).
Po pierwsze: jaka znowuż herezja! Do boskości Ajvazowi daleko, a to, że się podoba komuś tam, nie znaczy, że ma się podobać wszystkim :).
UsuńPo drugie – pytanie, którego pewnie się spodziewasz: jeśli dwóch, to kto jest drugi? :)
A po trzecie – choć uczuć Twoich nie podzielam, rozumiem. Masz rację, że Ajvaz idzie dalej niż Schulz i ja też mam jednak bez porównania więcej zachwytu dla tej bardziej wyważonej poetyki Schulza, ale absurd totalny Ajvaza też ma dla mnie pewien urok, nie drażni mnie aż tak. Problem ze stawianiem kropek ma na pewno, sam się zresztą do tego od czasu do czasu przyznaje, że niby najchętniej w ogóle by nie stawiał i niczego nigdy nie kończył :). Tak już ma, rozmach i nadmiar szalony, można się w tym pogrążyć, a może się i człowiekowi zrobić niedobrze, więc Cię rozumiem i spierać się nie zamierzam, bo chyba nawet nie sposób.
No, trochę z Ajvaza jest złote dziecko (w przenośni) czeskiej literatury, dlatego maciupka herezja. A teraz będzie herezja wielka: nie przepadam za Haškiem. To znaczy doceniam, ale nie lubię. O. Przyznałam się ;).
UsuńA to się zgadzamy :). Przy czym to nawet nie jest absurd totalny dla mnie, tylko takie mielenie motywu za motywem, w poszukiwaniu -- no właśnie, nie wiadomo do końca czego.
O rany! :)) A czym Ci Hašek podpadł? :)
UsuńWłaściwie to chyba po trosze winię zachwyty ogólne, które znałam, zanim przystąpiłam do lektury -- a zaczynałam oczywiście od Szwejka. Zmogłam wszystkie tomy (ostatni podobał mi się najbardziej, a to dlatego, że Hašek porzuca tam tę strukturę anegdotyczno-epizodyczną i bardziej pisze powieść niż w tomach poprzednich), ale ani nie trafia do mnie humor (to trochę jak z "Misiem" -- uważam go za szalenie smutny film, ze Szwejkiem mam tak samo), ani ta poza Szwejka, inteligenta udającego nieinteligenta, ani nie porywają mnie opisy, ani język (chociaż jeśli chodzi o nasze podwórko to bardzo lubię przekład Kroha). I podobnie mam z innymi książkami Haška. Co nie znaczy, że nie próbuję go czytać dalej ;). A ty z tych haškowskich? :)
UsuńMnie się „Szwejk” wydaje nie tyle smutny, co gorzki, ale i tak, nawet z tą świadomością, potrafiłam się doskonale przy nim bawić. Pamiętam, jak kiedyś czytaliśmy go razem z moim M. na wakacjach w górach i śmialiśmy się tak bardzo, że nie mogliśmy złapać tchu :). Tak jak Ciebie nie porywa nic, tak mnie w „Szwejku” porywa wszystko. Tak, zdecydowanie jestem z haškowskich :). Ale „de gustibus...” i nie widzę powodu, dla którego miałabyś dalej próbować się do niego przekonać, jeśli Ci nie podchodzi :).
UsuńA właśnie, mój Domownik też jest zakochany w Hašku -- zresztą, oczywiście, że będę dalej próbować, bo lubię rozumieć rzeczywistość wokół mnie, no i zwykle trzeba wiele, żebym się poddała po jednej próbie (choć w kilku tomach) ;). Poza tym wiesz, jest sporo takich paralel z Hrabalem czy Kafką (niekoniecznie literackich), które jednak przyjemnie znać czy wychwytywać.
UsuńAjvaza nie czytałam, "Droga na południe" opisem bardzo mnie zachęca i na pewno po nią sięgnę, a tu chciałam się podzielić moim pierwszym skojarzeniem (być może całkowicie nieuzasadnionym). Bo jak ja czytam tu Naiu o tych wszystkich wielkich małżach, tygrysach, kangurach itp, to mnie się nasuwa od razu Julio Cortazar i jego opowiadania ze wszystkimi dziwnościami, uczuciem niepokoju i specyficznym wykrzywianiem realizmu.
OdpowiedzUsuńSporo już czasu minęło od mojej ostatniej lektury Cortázara, ale tak, to jest ta atmosfera. Senna, niepokojąca. Nie pamiętam tylko, czy u niego pojawiały się jakieś dziwaczne zwierzęta?
UsuńDziwaczne może nie (ale wszystkiego nie czytałam), ale nawet te rzeczywiste budziły we mnie wielki niepokój. I przepraszam, że odpisuję dopiero teraz, ale pora wrócić do życia :)
UsuńMały reset czasem jest potrzebny. Witaj znów wśród żywych! :)
Usuń