Kafka, Dostojewski i Windows, czyli literacki kuglarz w akcji – „Wychowanie dziewcząt w Czechach”, Michal Viewegh
Najmocniejszą stroną Wychowania dziewcząt w Czechach jest motyw pisarski i plejada cytatów. Najmocniejszą, ale i najsłabszą zarazem, bo trudno wyczuć ile w tym erudycji, a ile zwykłego efekciarstwa. „Zgrywa i cytaty” – ma się czasem ochotę powtórzyć za jedną z bohaterek. I demonstracyjnie ziewnąć.
Dobra, przyznaję – jestem do Viewegha trochę uprzedzona. Może więc dlatego nie doceniam tej książki, może gdyby napisał ją ktoś inny, piałabym z zachwytu. Bo przecież jest kilka mocnych powodów, dla których może się podobać.
Raz – to w końcu niebanalna rzecz. Opowieść o kursie pisania dla zbuntowanej córki gangstera, zręcznie poprzeplatana cytatami z Franza Kafki, Anaïs Nin, Salingera, Dostojewskiego, Prousta i Doctorowa (ale także z podręcznika do obsługi Windowsa). Słyszeliście kiedyś o czymś takim?
Dwa – mimo wszystko całkiem jest tu ten Viewegh dowcipny. Z reguły jeśli już jego żarciki budzą u mnie śmiech, to politowania, ale w Wychowaniu... jest kilka naprawdę smacznych fragmentów. Zwykle autoironicznych: „Pamiętam tylko jej stwierdzenie, że stąd można ogarnąć rozumem absolutnie, po prostu absolutnie wszystko, co rozbudziło we mnie irracjonalną nadzieję, że z tego miejsca, być może, kiedyś będę w stanie zrozumieć nawet powieści Danieli Hodrovej” (s. 111).
I trzy – coś, co naprawdę fajnie mu w tej książce wyszło, to ta polemika ze sobą samym – ustami swojego narratora albo Beaty. „Zgrywa” – kwituje Beata, „Nędzny pisarzyna, dowcipas, powierzchwony humorysta” – mówi o sobie narrator, no i te teksty w stylu „Stwierdziłem, że potrafi być całkiem dowcipny (zwłaszcza że to ja piszę mu kwestie)”. Naprawdę ciekawa i pomysłowa gra ze samym sobą.
Z czytelnikiem zresztą też – bo przecież autor podrzuca mnóstwo tropów budzących pokusę utożsamienia go z narratorem. I kiedy już czacha nam dymi od dociekań, ile w tym zabawnym chłopku samego Viewegha i czy opowiastka o zaklętej księżniczce Beacie ma w sobie ziarnko prawdy, autor na koniec rzuca nonszalanckie: „Nie możesz tej literatury traktować tak serio”.
W tym zdaniu zamyka się wszystko. Nic tu nie jest na poważnie, to nie żadna wielka powieść, tylko postmodernistyczna bajeczka dla dorosłych. Urzekająca sztuczkami literackiego kuglarza, ale przy tym z syntetycznym vieweghowskim posmakiem. Może nawet z lekka dałam jej się uwieść. Ale serca mi nie skradła.
***
M. Viewegh, Wychowanie dziewcząt w Czechach, tłum. Jan Stachowski, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2005.
Fotografia: vic xia / Foter.com / CC BY-NC-ND
Ja Viewegha lubię, ale jednocześnie mnie wkurza, więc doskonale Cię rozumiem :) "Wychowanie..." czeka na półce na swoją kolejkę i już jestem bardzo ciekawa jakie wrażenie zrobi na mnie ta powieść :)
OdpowiedzUsuńZnając Ciebie połkniesz ją w jeden wieczór. Ja czytałam bodajże ze dwa dni, więc mega szybko jak na mnie :). Co jak co, ale trzeba przyznać, że czyta się go błyskawicznie. Ale cóż, kiedy zostaje ten posmak plastiku.
UsuńOglądałem kiedyś film, ale nie pamiętam go już zbyt dobrze. Nie był chyba jakoś szczególnie super.
OdpowiedzUsuńNie dziwi mnie to. Ja oglądałam ekranizację „Powieści dla kobiet”/„Mężczyzny idealnego” i też nie była jakoś szczególnie super. Historie Viewegha są płytkie, a bohaterowie drażniący. Ale Czesi ponoć go uwielbiają.
UsuńHa, ja też bardzo różnie traktuję takie literackie sztuczki i mamidła. Jedne mnie szczerze zachwycają, inne wzbudzają tylko znudzenie i politowanie (autorze, wiem doskonale, co też miałeś na myśli, ale w dalszym ciągu uważam, że jest to słabe i mało mnie rajcuje). W przypadku takich utworów, wiele chyba zależy od samego czytelnika bądź czytelniczki :)
OdpowiedzUsuńPewnie tak, na jednym to zrobi wrażenie, na innych nie :). Ale tak w ogóle w przypadku Viewegha takie popisywanie się erudycją jest trochę zaskakujące, to chyba taka faza, kiedy jeszcze mu się chciało, bo później już skupił się na produkowaniu płytkich, poczytnych powieścideł (no i zaczęło mu przyświecać to jego motto: Wy macie swoje nagrody, ja mam swoje volvo). Dobrze było przeczytać „Wychowanie...” choćby po to, żeby przekonać się, że ten autor ma wiele twarzy. Pięćdziesiąt twarzy Viewegha ;-).
UsuńTeż jestem do Viewegha uprzedzona, bo na fali zainteresowania kinem czeskim trafiłam na "Mężczyznę idealnego" i nie byłam w stanie zmęczyć tego filmu. Po książki chyba też nie sięgnę, bo:
OdpowiedzUsuń"Opowieść o kursie pisania dla zbuntowanej córki gangstera, zręcznie poprzeplatana cytatami z Franza Kafki, Anaïs Nin, Salingera, Dostojewskiego, Prousta i Doctorowa (ale także z podręcznika do obsługi Windowsa). Słyszeliście kiedyś o czymś takim? "
Dla mnie to nie brzmi intrygująco, tylko właśnie efekciarsko.
A ja się jednak upieram, że sam temat nie jest zły i gdyby to napisał ktoś inny, mógłby z tego zrobić perełkę :). Coś naprawdę dowicpnego, nafaszerowanego mnóstwem literackich smaczków, psychologicznie bardziej wiarygodnego. Niestety to co zapowiadało się jako powieść o pisaniu okazało się płytką historyjką miłosną upstrzoną dla zachowania pozorów cytatami. Kłamstwo, wydmuszka, no i ostatecznie efekciarstwo, niestety.
UsuńCzy nie pałasz zbyt wielkim uczuciem do tego autora? U mnie na półce "Aniołowie dnia powszedniego" i "Sprawa niewiernej Klary " jego pióra... powiem szczerze, że pełna byłam nadziei sięgając po nie, licząc na odkrycie nowych horyzontów :) pzdr
OdpowiedzUsuńNie pałam :). „Klarę” czytałam i niestety wrażenia podobne, historia mało porywająca, a do tego seks w różnych konfiguracjach. Marketingowo to pewnie bardzo dobrze, ale ja jednak szukam w książkach czegoś więcej. Natomiast „Aniołów” jeszcze nie czytałam, ale chwaliła je Beata z bloga Szczur w antykwariacie, więc może nie są tacy źli? Jeśli bliżej im do „Zapisywaczy ojcowskiej miłości”, to jestem na tak :). Mimo wszystko ciekawa jestem, co będziesz sądzisz o Vieweghu.
UsuńNiebawem, niebawem :)
Usuń