To będzie chyba jak do tej pory najbardziej osobisty tekst na tym blogu. Z reguły wolę zasłaniać się książkami, i teraz też od książki wyjdę, ale tym razem mam potrzebę dodania czegoś bardziej od siebie.
Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, za trzy tygodnie Jonathan Franzen przyjeżdża do Polski. Natychmiast, gdy się o tym dowiedziałam, postanowiłam wreszcie przeczytać Korekty, które chodziły za mną od dawna. I chociaż spodziewałam się lektury z wyższej półki, to co dostałam i tak mnie zaskoczyło. Gęsta, pełnokrwista, aż skrząca się dowcipem i elokwencją proza. Mocno ironiczna, a zarazem ciepła i współczująca. Mimo ciężkiego tematu, niesamowicie lekka. Absolutnie doskonała.
Ilekroć zdarzy mi się tak bardzo zachwycić jakąś książką, obsesja szybko przenosi się na osobę autora. I przypomniałam sobie pewien numer „Książek. Magazynu do czytania”, którego gwiazdą był właśnie Franzen – jego wizerunek zdobił okładkę, poza tym był też wywiad i esej. Niestety nie znalazłam tego numeru w moim krakowskim mieszkaniu, treść wywiadu wyszperałam jednak w internecie i dzięki temu mogłam go przeczytać raz jeszcze.
Pamiętam, że zaraz po tej publikacji dyskutowałyśmy trochę na jej temat z Magdą z bloga Magda siedzi między książkami. Już wtedy broniłam myśli wyrażonych przez Franzena, dzisiaj jednak, po dwóch latach, broniłabym ich jeszcze bardziej stanowczo. Bo nikt tak świetnie nie zdiagnozował choroby, na którą sama cierpię, i która od tamtego czasu niestety jeszcze się pogłębiła – uzależnienie od technologii i równocześnie głęboką do niej niechęć.
Zdaniem Franzena współczesna literatura zmierza ku upadkowi, bo brakuje nam skupienia. Internet dostarczył tak wielu bodźców rozpraszających, że nie potrafimy spędzić kilku godzin w oderwaniu od wirtualnej rzeczywistości. Mrówczą pracę XIX-wiecznych ludzi pióra zastąpiło impulsywne, niedbałe i jałowe pisanie oraz przymus medialności. Nie jesteś w internecie – mała szansa, że się wybijesz. Franzen mówi tak: „Do wytworzenia się indywidualnego stylu, świeżej refleksji potrzebna jest samotność. Jeżeli nie możesz wytrzymać jednego dnia bez sprawdzenia, ile osób zajrzało na twoją stronę, jakie masz szanse na stanie się oryginalnym? Czeka cię miejsce w masie ludzi skrojonych według tego samego szablonu, powtarzalnych i przewidywalnych” i „Jednak w moim odczuciu najlepsze powieści amerykańskie tego okresu zostały napisane przez osoby, które nienawidzą portali i blogów. To ludzie, którzy ciężko pracują, żeby stworzyć sobie prywatną przestrzeń. Którzy wiedzą, kiedy powiedzieć technologii »nie«. Pytanie, czy uda im się przetrwać”.
I choć kwestia skupienia i ciężkiej pracy jest szczególnie ważna w przypadku pisarzy, nie dotyczy to przecież tylko literatów. Pod wpływem tego tekstu zrobiłam własny rachunek sumienia. I nie wypadłam zbyt korzystnie. Zostawiam na boku bloga, bo w tym punkcie akurat nie jestem tak krytyczna jak Franzen. Osobiście uważam, że blogowanie to jedna z lepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły, i prawdopodobnie nie porzucę Literackich skarbów nigdy. Ale są inne problemy. Obowiązkowa codzienna wizyta na Facebooku i kontrola, ile osób polubiło, a zarazem wstręt do wszelkich form autopromocji. Godziny scrollowania i przeglądania bezwartościowego śmiecia. A potem – złość na samą siebie, ile w tym czasie mogłabym przeczytać.
Nawet mój sposób czytania się zmienił. Zachłanny, łapczywy, pośpieszny, bez dłuższej refleksji, byle zaliczyć kolejną, tę, którą inni już czytali. A kiedyś z namaszczeniem brałam do ręki w bibliotece pożółkły tom i zagłębiałam się w nim z rozkoszą na długie tygodnie. Upajałam się szarym zapachem antykwarycznych egzemplarzy, gładziłam każdą stronę z czułością. Nie obchodziło mnie, co się dzieje gdzieś na zewnątrz, kto co wydał nowego i kto co o tym napisał. Byłam gdzieś w powieściowym świecie, zamknięta w nim niczym w hermetycznej banieczce. A potem przychodziły kolejne długie dni rozmyślań, trawienia, interpretowania. Bo myśli muszą mieć czas, żeby dojrzeć.
Jonathan Franzen |
Franzen mi o tym wszystkim przypomniał. Nie tylko krytycznymi uwagami o internecie, ale i tym, że jego twórczość ma w sobie ten pierwiastek skupienia, cierpliwości i rozwagi, który tak lubiłam w swoim dawnym czytaniu. Pisze całkowicie w zgodzie z zasadami, które głosi. Nieśpiesznie, drobiazgowo, ostrożnie dobierając każde słowo. Tak, jak pisało się w czasach Manna, Flauberta i Dickensa, kiedy w skupieniu i pocie czoła powstawały jeszcze Wielkie Powieści. Takich Korekt nie da się połknąć w tydzień – i dobrze. Mają być spijane małymi łyczkami, z uwagą, w ciszy i skupieniu.
To oczywiście nie koniec – o Korektach napiszę jeszcze osobny tekst. Ale przy okazji tej lektury postanowiłam podzielić się swoją osobistą refleksją. Nie wiem, czy jestem z tym jedyna, czy wszyscy inni doskonale odnajdują się w tym nowym świecie i nie mają problemów z konsekwentnym trzymaniem się swojej ścieżki. Czasem odnoszę wrażenie, że tak. Ale mam silną wolę coś zmienić, wrócić do tego „nieśpiesznego szwendania się wzdłuż linijek jak brzegiem morza, wsłuchując się w cichy przybój mowy” (jak pisał Ajvaz) i „brania pięknych zdań do buzi i ssania jak cukierek”, długo, aż rozpłyną się w ciele niczym alkohol (jak pisał Hrabal). Bo brakuje mi tego.
Źródła:
[1] Dimitris Kritsotakis / freeimages.com
[2] Quinn deEskimo / Foter.com / CC BY-NC
Oj, jakie to prawdziwe... Nie czytałem Franzena, choć "Korekty" mam gdzieś w pamięci od kilku lat - ale też od dawna mam wrażenie zadyszki wśród bodźców, którą tak celnie opisujesz. Od jakiegoś czasu pracuję z premedytacją nad ograniczeniem bodźców wokół siebie:
OdpowiedzUsuń- osiem portali publicystycznych od prawa do lewa zastąpiłem jednym, w miarę bezstronnym, co pozwoliło mi zdystansować się od życia publicznego (mam nawyk jeszcze ze studiów śledzić życie polityczne, ale już z tym właśnie walczę, chroniąc spokój wewnętrzny);
- posty piszę w minimalistycznym edytorze WriteMonkey - jasnoszaty ekran, mój tekst, stukot maszyny nic więcej (NAPRAWDĘ nic - Małpka" zasłania wszystko z paskiem Windows włącznie);
Na FB zaglądam raz dziennie - rano, a poza tym wyłącznie publikując nowe posty na blogu;
i tak dalej... Do tego zacząłem biegać, co daje mi tą godzinę na wyczyszczenie głowy. Innym relaksującym miejscem jest placyk dla dzieci i rozmowy z całą bandą fajnych sąsiadów (a jednak, istnieje życie poza komputerem ;).
Straszne jest natomiast to, że nieodwołalnie wszystko wokół nas nabrało gorączkowego tempa i nieprawdopodobnie przeładowuje świat bodźcami. Selekcja staje się coraz trudniejsza. I coraz trudniej się zatrzymać...
PS. Uwielbiam grube książki,ale ostrożnie je dobieram, boję się pustosłowia... Na szczęście nie uczestniczę w wyścigu czytania nowości, obecnie przynajmniej połowa moich lektur to starocia albo powtórki. Tyle dobrze ;-)
Dzięki za Twoje sposoby na radzenie sobie z nadmiarem bodźców – myślę, że zainspiruję się przede wszystkim podejściem do Fb (a od poniedziałku zaczynam wreszcie pracę na etat, więc okoliczności będą sprzyjające). Chociaż ten edytor też brzmi ciekawie, przydałby mi się. Taka mniej radykalna wersja wygłuszania ścian, zaciągania zasłon i zatyczek w uszach :).
UsuńW rozpacz wpędza mnie taka jedna półeczka na moim regale, gdzie mam samą klasykę, książki z antykwariatów i Allegro kupione w ciągu ostatnich kilku lat, i praktycznie ich nie ruszam, bo ciągle jest coś nowego, coś pilniejszego. Jest jeszcze tyle książek, których nie znam, a bez znajomości których nie można na poważnie mówić o literaturze... Ale z drugiej strony – fajnie być nie bieżąco. W końcu i dziś wychodzi wiele powieści, które kiedyś będą kanonem. No i wiecznie jestem taka w rozkroku; zazdroszczę Ci, że nie masz takiego dylematu.
Dylematy też mam - bo zamierzam cykl o niedawno zmarłym Doctorowie (tuzin powieści do przeczytania na nowo), bo nowy Ellroy, a tu jeszcze zaległy Dehnel, a kolejny tom O'Briana też nęci, a wyszły dwa nowe westerny, a .... moja lista do przeczytania to jakieś 60-70 pozycji...
UsuńUf, no to aż tak nie zazdroszczę ;). Właśnie, pomysłów to ja też mam kupę, na cykle, na teksty tematyczne, żeby tylko czas był... A jakie tam westerny nowe masz na oku? :)
UsuńMichael Punke, "Zjawa" ("The Revenant") - oparty na faktach survival w scenerii Gór Skalistych (Hugh Glass -> Google). A drugi - Glendon Swarthout, "Eskorta" ("The Homesman"), o niewdzięcznym losie kobiet na Dzikim Zachodzie. Oba bardzo chwalone, oba przeniesione niedawno na ekran - ten drugi w reż. Tommy'ego Lee Jonesa już chyba mignął w kinach, ten pierwszy dopiero będzie, reżyseruje Alejandro González Iñárritu. Żadnego nie widziałem, najpierw książki :-)
UsuńA ja zgrzeszyłam, bo na „Eskorcie” już byłam w kinie. Choć wiedziałam, że to na podstawie książki. Ale co mi tam, przeczytam i tak, bo film był dobry! „Zjawa” też brzmi zacnie, może w tym wypadku uda mi się zachować właściwą kolejność ;).
UsuńNie gniewaj się ale trochę mi to przypomina odwieczne biadolenie staruszków i ich "za moich czasów..." :-) Zgoda co do ataku różnorakiego badziewia ale generalnie odbywa się on w sferze wirtualnej i w gruncie rzeczy jest mało szkodliwy, choć jest irytujący. To przecież jednak nic nowego, miernota i głupota zawsze ilościowo przeważała nad inteligencją, niestety.
OdpowiedzUsuńGdzież ja bym się tam gniewała :). Może i mam coś w sobie z takiego staruszka, tyle że ja nawet nie narzekam na to badziewie i jaki ten świat zły, tylko na siebie – że sobie nie potrafię z nim poradzić. Bo internet jest przecież fajny, tylko trzeba go umieć jakoś filtrować.
UsuńPisałem o tym bo z reguły to ja smęcę w ten deseń - to zdaje się prawo wieku (przynajmniej mojego) :-) Wydaje mi się, że jeśli chodzi o indywidualne zachowania, to ofensywa technologiczna jest jak najbardziej do opanowania, zachwyt nową zabawką z czasem mija (wymowna jest żywotność jaką mają blogi książkowe i intensywność wpisów na nich). W wersji stadnej to faktycznie problem ale patrząc na Twój blog to nie sądzę by akurat Ciebie dotyczył :-).
UsuńHa! A jednak spojrzę na to z tej drugiej strony, ze strony dzidzi z zabawką, bo tak się mimo wszystko czasem czuję – pal licho jak się znudzi, to dobrze, gorzej jak, przeciwnie, zaczyna wciągać. I to nie dotyczy bloga, bo z blogiem miałam zawsze raczej zdrowe relacje, tylko tych serwisów społecznościowych nieszczęsnych. Usunąć w cholerę? Zdystansować się nieco? Mówisz, że do opanowania? No to będę próbować. A to narzekanie to jest, myślę, zdrowy odruch jednak ;).
UsuńChyba jednak nie do końca - oczekiwanie, że stale będziemy mieć do czynienia z wielką literaturą jest utopią a dominacja badziewia to nie tylko domena naszych czasów. Pewnie dałoby się obliczyć na ile książek powstaje ta jedna wybitna a oczekiwanie, że będzie się na nie wśród nowości trafiało jest naiwnością. Dzisiaj polskim pisarzem, o którym można mówić wybitny jest zapewne tylko Myśliwski, ze swoimi powieściami począwszy od "Kamienia na kamieniu" i może jeszcze Odojewski z "Zasypie wszystko, zawieje..." (mimo zastrzeżeń), reszta powieściopisarzy ze swoimi książkami, żyje chyba tylko tak długo dopóki podnoszony się szum medialny przy ich wydaniu.
UsuńAż tak surowa względem tych współczesnych nie jestem, chociaż generalnie masz rację. Na pewno to się zgadza, jeśli chodzi o literaturę polską. Zastanawiam się tylko nad tym, co do nas przychodzi z zagranicy, bo to już jest, jak by nie było, jakaś śmietanka, destylat, i tam szansa trafienia na rzecz wybitną jest mimo wszystko trochę większa. Tyle że, no właśnie, dochodzi tu cała kupa rzeczy kiepskich, ale z silną reklamą, i dalej trudno się rozeznać. A znowu czytać tylko klasykę – zacnie, ale trochę nudno. Świeży powiew od czasu do czasu by się przydał. Ciężka sprawa.
UsuńNie wiem jak to jest z tym destylatem, trochę śmiem wątpić, jako że żyjemy podobno w "globalnej wiosce" :-) Pewnie za jakiś czas okaże się, ile warta jest współczesna literatura, ile książek przetrwa próbę czasu, patrząc na to co trwałego pozostało w literaturze z okresu PRL-u to rokowania są "takie sobie".
UsuńOkopuję się raczej w klasyce, zwłaszcza że pole eksploracji, że tak powiem daje duże możliwości manewru a incydentalne wycieczki do teraźniejszości w dużej mierze raczej nie napawają optymizmem - to co rzuca się w oczy to mimo gładkości formy intelektualna wtórność i koniunkturalizm.
Ciężko nie być wtórnym, kiedy wszystko już było ;). Żarcik oczywiście, ale fakt, że takiej Literatury przez wielkie L już niewiele. Czasem wątpię, czy są jeszcze w ogóle pisarze którzy mają coś mądrego do powiedzenia, a nie piszą tylko dla sławy i kasy, ale taki Franzen na przykład trochę przywraca mi w to wiarę.
UsuńBędę totalną ignorantką w tym momencie i powiem, że nie znam człowieka.
OdpowiedzUsuńAle mądrze prawi.
Od siebie mogę dodać tyle, że właśnie siedzę na L4 z powodu paskudnego przeziębienia. Skończyłam jedną książkę, zaczęłam czytać "Żydowską wojnę i Zwycięstwo" Grynberga i coś mi się widzi, że to drugie dzisiaj skończę. Po raz pierwszy od nie wiem jakiego czasu rozkoszuję się lekturą. Mimo panującego wokół mnie chaosu przedślubnego potrafiłam skupić się na nie wiadomo której już w moim życiu powieści o Holokauście, Grynberg tak dobrze pisze...
Także polecam L4. :)
A widzisz, to może okazja, żeby poznać :). Bo „Korekty” świetne są! O innych się na razie nie wypowiem, ale „Wolność” mam jeszcze na półce.
UsuńCzyli mówisz, że L4 pomaga? ;) Chętnie wypróbuję, ale może nie tak od razu, bo w poniedziałek dopiero pracę zaczynam ;).
Eeej to ja w ogóle życzę pięknego ślubu! Niech to będzie wielkie wydarzenie, tak jak ma być :).
Bardzo ciekawy tekst, dotykający tematu, o którym ostatnio myślę sporo. Internetu i jego wpływu na pisanie bym raczej nie demonizowała. Rozwoju technologii nie powstrzymamy, możemy jechać w tym rozpędzonym pociągu, skoro już do niego wsiedliśmy, albo powiedzieć mu "stop". I tu się z Franzenem zgodzę - ci, którzy mówią: "wysiadam", być może nie przetrwają i słuch po nich zaginie. To jest chyba właśnie to ryzyko, które nie pozwala nam zrezygnować z codziennego "bycia w sieci".
OdpowiedzUsuńMożna ponarzekać, że ileś-set lat temu, pisarze, skubiąc końcówkę gęsiego pióra, powoli i z namaszczeniem pozwalali słowu płynąć, a teraz tylko skróty, emotikony i nowomowa. Lubię sobie jednak wyobrażać, że taki Dickens czy Flaubert, widząc nowoczesne możliwości technologiczne, nie posiadaliby się z zachwytu i chętnie z nich korzystali :-) Bo z Internetem jak z nożem - narzędzie nigdy nie jest "złe" samo w sobie, ważne, kto i jak go używa.
Co innego nadmiar bodźców i smutny fakt, że w tej ilości nierzadko ginie jakość, bo jej po prostu nie widać. Kto i w jaki sposób miałby pomóc ją znaleźć? Mówi się, że jakość zawsze się obroni, ale dobrze wiemy, że marketing i reklama mogą więcej. Tak czy inaczej, detoks od czasu do czasu bardzo wskazany, najlepiej w ramionach tradycyjnej książki, z papierowymi stronami i okładką (bo jedyne, co mnie trzyma po tradycji stronie, to niechęć to e-booków) ;-)
Tylko ilu w ten sposób genialnych artystów zostanie gdzieś przy drodze! A ich miejsce zajmą miernoty, które jakoś się odnalazły w tym rozpędzonym pociągu, siedzą tam teraz wygodnie i arogancko sączą kawkę z papierowego kubka. Mnie ta wizja mimo wszystko przeraża ;).
UsuńNiechby sobie ten Dickens czy inny Flaubert siedzieli w internecie, tylko, no właśnie, żeby go tylko z rozwagą używali. Nie wątpię, że z powszechnego dostępu do informacji radośnie by korzystali – bo to jednak jest cud, niemal każdy tytuł, data, miejsce, nazwisko na jedno kliknięcie. Ale co, jeśli tak by im się spodobało na fejsie, że traciliby tam każdą chwilę i diabli by wzięli pisanie? Co jeśli zamiast pisać woleliby tweetować, albo w ogóle wrzucać fotki na Insta, bo przecież słowa są już passé? Wiem, że przesadzam, bo każdy ma swój rozum, a już zwłaszcza taki Dickens czy Flaubert, a w ogóle to zupełnie już teraz brzmię jak ta gderająca staruszka, którą widzi we mnie Marlow, ale, jak widać, jednak to czarnowidztwo Franzena mi się udziela :).
Właśnie, ta jakość, która ginie. Pozostaje się poruszać internetowymi opłotkami i szukać perełek. Ale wszystkich do tego nakłonić nie sposób. A e-booków, zgodnie z moim babciowatym wizerunkiem, też nie tykam ;).
"Pozostaje się poruszać internetowymi opłotkami i szukać perełek."
UsuńJa na przykład nie kupuję książek dopóki kurz nie opadnie, zwykle mija rok od premiery (z wyjątkiem pojedynczych autorów, których po prostu cenię). mam też nieprzekraczalną granicę 25 zł, jakie mogę wydać na książkę z przesyłką - i od chyba 10 lat nie wydałem więcej na żadną. Kwestia czasu i obserwacji allegro. Ostatnio kupiłem brakujące "Dwadzieścia sonetów do Marii Stuart" Brodskiego, na które czekałem odkąd istnieje allegro (poważnie) i NIGDY ta książka się nie pojawiła (jestem tego pewien). A jak się już pojawiła, to za 17 zł. I mam.
Poza tym po wielu książkach kurz opada i okazuje się, ze i u mnie spadają na dalsze miejsca na liście priorytetów. Na przykład "Szczygieł" nie tak znowu podobno genialny. Teraz smaka mam na nowego Flanagana, ale znów poczekam aż pojawi się używany. W każdym razie nowości nie grają u mnie pierwszych skrzypiec. Z wyjątkami :)
O, no tak, dobra metoda, zostawić, żeby się uleżało. W końcu szał medialny minie i ochota często przechodzi.
UsuńAle to znaczy, że nigdy nie kupujesz książek droższych niż 25 zł? Czyli jak jakaś kosztuje więcej, wypożyczasz z biblio albo wypatrujesz okazji, aż mocno stanieje?
Flanagana akurat już mam, powiem Ci czy warto ;).
Metod mam kilka, wypracowałem sobie obserwowanie allegro przy jak najmniejszym nakładzie czasu (ergonomia rządzi). Jest to tak:
Usuń- w Zakładkach Firefoxa mam osobny folder "Allegro";
- Wyszukuję na Allegro np. "swarthout eskorta" - albo inny wystarczająco precyzyjny, ale bez IMIENIA autora, bo rzadko podają w aukcjach);
- otrzymane wyniki sortuję wg "cena z dostawą: od najniższej";
- tak posortowane wyniki dodaję do zakładek w folderze "Allegro";
- mając w w/w folderze kilkanaście podobnych zakładek (np. "rybakow proch" (chodzi o "Proch i pył"), "brodski sonetów" ("Dwadzieścia sonetów do Marii Stuart") raz na tydzień włączam "Otwórz wszystkie w kartach" i sprawdzam - jak coś się mieści z przesyłką w kwocie 25 zł, to już mam na samej górze (a przynajmniej poniżej "promowanych ofert").
Do tego nie przeszkadza mi czekanie, z reguły po 3-6 miesiącach od premiery pojawiają się pierwsze używane sztuki. Co prawda na niektóre rzeczy czekałem latami (rekord to te sonety - przez 10 lat nie wystawił tego tomiku NIKT, a w zeszłym miesiącu w końcu się trafiło, zapłaciłem 18 zł! (OSIEMNAŚCIE!). Czasami oczywiście ta metoda bywa nieskuteczna, np. "Proch i pył" chyba nigdy nie pojawił się poniżej 80 zł więc go nie mam mimo wielu lat oczekiwania, ale ogólnie rzecz biorąc działa. W opisie wygląda to zawile, ale wbrew pozorom jest proste.
No i korzystam z bibliotek - oprócz tej w której pracuję jestem zapisany w czterech filiach "na mieście", a że są dobrze zaopatrzone, mam namierzonych już wiele. Wszystkie wytropione mam w schowku Biblionetki jako "Planuję przeczytać", z linkami do katalogu, a te nieznalezione jako "Poszukiwane". I tam też mniej więcej raz na miesiąc robię przegląd, co znajdę to zmieniam kategorię i dodaję link, no i w ten sposób lista planowanych rośnie, i rośnie, i rośnie... :-)
Trzecie źródło to wyszukiwarka antykwaryczna własnego autorstwa, spinająca ponad 70 antykwariatów: www.antykwarioosz.pl. Zrobiłem ją początkowo na potrzeby kolegi kupującego do zbiorów naszej biblioteki, ale później wkleiłem do blogspota i przeniosłem na własną domenę. Jedną ze stałych użytkowniczek Antykwarioosza jest p. Małgorzata Musierowicz, prywatnie kolekcjonerka rzadkich książek. Silnik googla ma swoje wady (zdarzają się nieaktualne wyniki) ale nie ma drugiej podobnej wyszukiwarki.
Prawdopodobnie jestem nienormalny, ale jestem bibliotekarzem z wykształcenia, zawodu i powołania, no i od dziecka mam pierdolca na punkcie katalogowania i systematyki (zwłaszcza książek, ale też zbiorów audio i filmowych) :-)
Nie wiem, czy to rzeczywiście takie proste jak piszesz, ale jeśli użyczysz mi swojej strategii, spróbuję ją wykorzystać. Muszę wreszcie upolować w jakiejś znośnej cenie „City”! :)
UsuńDobry pomysł z tą wyszukiwarką, prosty, a jednak nie tak oczywisty. W Czechach też coś takiego mają: http://muj-antikvariat.cz/ i bardzo to fajne. Dobrze mieć wszystko w jednym miejscu.
A tak w ogóle to podziwiam tę Twoją manię katalogowania. Też lubię rzeczy porządkować, ale w porównaniu z Tobą to jest u mnie wszystko w zalążku. No i lenistwo stoi na przeszkodzi, brak czasu, więc podziwiam tym bardziej :). Czytelniczy strateg na miarę Napoleona :).
Naiu, do podobnych wniosków doszłam i ja, kilka miesięcy temu. To była taka ściana, z którą tak nagle się zderzyłam - co ja robię? A gdy zdałam sobie sprawę, że zmuszam się do czytania książki recenzenckiej (choć wcześniej tak bardzo chciałam ją przeczytać, a teraz się ZMUSZAM, bo trzeba na CZAS, na APORT), uznałam, że coś tu jest nie tak. Nie wspominając już o facebooku, który spłaszczył to wszystko, co wydawało się mieć tak piękne kształty. Bo ma :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za to Twoje smakowanie i rozpływanie się. Najlepsza z rzeczy!
Pamiętam, że miałaś podobne myśli i prawdę mówiąc liczyłam na to że podpiszesz się pod tymi słowami jako bratnia duszyczka. Strasznie się boję zgubić gdzieś tę przyjemność czytania, o którą przecież przede wszystkim chodzi. Trzymam więc kciuki i za Ciebie. Za postawienie sobie granic, za czerpanie przyjemności, za tę taką swoją własną przestrzeń w tym wszystkim, tę hermetyczną książkową banieczkę, w której się można zamknąć z dala od hałaśliwego świata.
UsuńFranzen chyba udzielił tego samego wywiadu różnym czasopismom, bo w ostatni weekend coś bardzo podobnego ukazało się w nowym dodatku literackim Spiegla :-)
OdpowiedzUsuńNatomiast Twój bardzo osobisty rachunek sumienia wzbudził we mnie pewne refleksje. Słowa o łapczywym, zachłannym, pobieżnym czytaniu - tak, chyba mogłabym powiedzieć to samo o sobie. Czytanie w gonitwie, podszyte wyrzutami sumienia i dyskomfortem, przeświadczeniem, że to nie tak, że to nie o to chodzi. I lękiem, że coś mi umyka.
Być może należałoby przenieść ideę "slow food" na czytanie - czytać mniej, wolniej, ale bardziej smakować, delektować się słowem, obrazem, refleksją.
Myślę, że to takie jego posłannictwo, którym się dzieli przy każdej możliwej okazji ;).
UsuńMasz rację z tym slow food / slow reading, przypomniały mi się przy tej okazji słowa Michała Markowskiego cytowane przeze mnie przy okazji Conrada trzy lata temu, o tu: http://literackie-skarby.blogspot.com/2012/11/fast-reading-czesi-festiwale-i-brzydkie.html. Zacytuję znowu, a co mi tam:
„Tak jak fast food niszczy doszczętnie poczucie smaku jako władzy różnicowania, fast reading niszczy doszczętnie literaturę pod pozorem jej zbawienia. Kto pożera książkę za książką, nie różni się niczym od pożeracza hamburgerów w taniej jadłodajni (...). Wszyscy czytają dziś na wyścigi, albowiem wszyscy na wyścigi piszą i publikują. Wszyscy jedzą na wyścigi, byle co i byle jak, byleby tylko zaspokoić głód”.
Ładnie powiedziane, prawda? I tak właśnie jest.
Piękny ten cytat! Ja się bardzo zgadzam ze wszystkim, co napisałaś, co jakiś czas podejmuję walkę o trochę ciszy i spokoju (stąd np. niedziele offline), bo też się łapię na tym, że czytam byle szybciej, byle następne, tyle jeszcze czeka! I z największej przyjemności robi się kolejna rzecz na liście spraw do załatwienia. Bardzo smutne. Ale za każdym razem, kiedy udaje mi się trochę tej magii przywrócić, po pewnym czasie znów się zapominam...
UsuńDobrze, że są jeszcze te magiczne momenty :). Póki są, nie jest źle! A niedziele offline to świetny pomysł, choć jeden dzień oddechu, może Ci go podkradnę?
UsuńBardzo proszę :) To inspiracja z "e-Migrantów".
UsuńWalczę, i od pewnego czasu jest to walka zażarta ;-). Technologiczne możliwości wciągają mnie jak bagno w maju, i muszę się bardzo pilnować, żeby nie siedzieć w sieci godzinami i nie klikać wszystkiego, tylko przeprowadzać ostrą selekcję i czytać 2-3 artykuły/wpisy, które mnie naprawdę interesują, i po których coś mi w głowie zostanie. Żeby nie poświęcać zbyt wiele czasu na publicystykę i sprawy polityczne, ot, zaledwie tyle, żeby się orientować. I przede wszystkim: żeby z dużym dystansem podchodzić do nowości książkowych i nie zapisywać sobie 20-30 tytułów do przeczytania, ale wybrać kilka - tych, na których mi najbardziej zależy. Bo i tak mam spore zaległości (w domu uzbierałyby się pewnie ze trzy półki nieprzeczytanych książek, jeśli nie więcej), a kolejne tytuły jeszcze bardziej je powiększą. Nie wspominam już o czasie, jaki jest potrzebny na przeczytanie i przetrawienie lektury (a ten mi się skurczył). Też złapałam się na tendencji do szybkiego czytania, "zaliczania" - bo przecież tyle jeszcze książek czeka w kolejce! Ale lepiej przeczytać mniej, a uważniej, niż dużo, a po miesiącu nie pamiętać, o czym to właściwie było...
OdpowiedzUsuńWłaśnie, poruszyłaś tutaj inną kłopotliwą kwestię, czyli te masy książek przybywających na półkach :). To drugie moje uzależnienie, które już chyba trochę wymyka się spod kontroli – do tego stopnia, że zapominam co kupiłam. Książki mnie dosłownie atakują, w mieszkaniu są już praktycznie wszędzie, i z tego też względu mam czasem ochotę odizolować się od internetu i dostępu do informacji o nowościach. Na Twój wzór muszę chyba przystąpić do walki z tymi swoimi nieokiełznanymi instynktami, a Tobie życzę siły :).
UsuńWiesz, miałam kiedyś takie odczucie, że marnuję za dużo czasu w sieci. Też bezmyślnie scrollowałam wiadomości-śmieci. Jakoś to opanowałam, sama nie wiem jak, chyba po prostu mnie to wszystko zmęczyło. Teraz jedyne, co przeglądam na fejsie regularnie, to wszelakie strony książkowe (tj. ulubionych autorów, wydawnictw, blogów etc.) - mam na nie stworzoną taką osobną listę. Trochę ich jest i czytanie treści tam zamieszczonych zabiera mi trochę czasu, ale nie czuję, by był to czas zmarnowany. Literatura to moja pasja - zawsze chętnie o niej poczytam, dowiem się czegoś nowego.
OdpowiedzUsuńOgólnie ostatnimi czasy komputer włączam głównie w weekendy, bo w tygodniu po pracy wolę się zagrzebać w łóżku z książką. Fakt, momentami się rozpraszam, czasem zerknę przez telefon na facebooka, instagrama... Innym razem tak się wciągnę w książkę, że totalnie zapominam o sprawdzaniu internetu. I to jest dobre. Tak czy owak, wątków raczej nie gubię.
Co do nieśpiesznego czytania książek - są takie, które czyta się nieśpiesznie, są takie, w których kartki prawie palą się pod palcami, tak szybko przewracasz strony (mówię tu o kryminałach, thrillerach etc.). I to też jest dobre. Nie będzie to odkrywcze, ale trzeba po prostu znaleźć złoty środek. Powodzenia, Aniu :)
Niby też mam taką grupę stron ulubionych, ale i stamtąd atakują mnie różne śmieci, bo wydawnictwa oprócz ciekawych rzeczy publikują też co rusz informacje o jakichś konkursach czy promocjach, i zawsze na czymś się zatrzymam nawet mimo woli. Nie mam patentu, jak to skutecznie filtrować.
UsuńTy masz to szczęście, że zostawiasz pracę w pracy, a ja część swojej dalej wykonuję z domu. Zamiast więc po powrocie uwalić się z książką na łóżku, co najchętniej bym zrobiła, włączam komputer żeby odbębnić to co jeszcze mam do przepracowania... i kończy się i tak na fejsie. To jest dopiero problem :). A gdyby nie to, miałabym super warunki, bo nie mam internetu na telefonie i dopóki nie włączę komputera, jestem zupełnie odcięta.
Fakt, są takie rodzaje książek gdzie ten pośpiech nie jest zły, ale ja z zasady kryminałów i thrillerów nie czytam. Bo nie lubię :). Lubię za to literackie szwendanie, rozbieranie na czynniki pierwsze każdego słowa i każdego zdania, a tego się nie da bez odrobiny skupienia i czasu. Ale będę szukać i próbować. Dzięki :).
No tak, w sytuacji, gdy w domu musisz jeszcze w związku z pracą włączyć komputer, to sprawa wygląda inaczej niż u mnie. Nie wiem w takim razie, co Ci poradzić, jak opędzić się od sprawdzania fejsbuka. Trzymam kciuki za powodzenie :)
UsuńTrzeba mi po prostu trochę więcej samodyscypliny :). Więc trzymaj, trzymaj, oby się powiodło!
UsuńDziękuję Ci Naiu za ten wpis, bo poruszył we mnie coś, co odczuwałam, odczuwam, ale tego nie nazwałam. Internet to dobro, nie wyobrażam już sobie życia całkiem od niego odcięta, bo sporo dobrych rzeczy mnie dzięki niemu spotkało. Ale to dobro, które trzeba sobie umieć dawkować i ja się tego od jakiegoś czasu uczę. Przestało mi zależeć, żeby być na bieżąco ze wszystkim. Z tym, co mnie interesuje, jestem. Reszta może poczekać. Facebook to fajna zabawka, korzystam, korzystać będę, ale tak naprawdę bez niego jest mi dobrze. Nie robię sobie jakichś odwyków, przerw czy czegoś takiego. Po prostu nie czuję przymusu i pociągu, żeby zdobywać te wszystkie "lajki" (okropne słowo), żeby mieć milion sto tysięcy komentarzy. Ale tak właściwie to chciałam napisać, że od pewnego czasu zaczęłam regularnie spacerować. Sama, bo takie życie, choć przyznam, że z tą moją koleżanką samotnością coraz mniej się lubimy. I od tego czasu, choć spacery długie, coraz więcej czasu mam na czytanie. I co więcej, czytanie znów sprawia mi czystą przyjemność. Bo czytam to, na co mam ochotę i nie odczuwam już tej presji, że nie mam i nie czytałam tego wszystkiego, o czym głośno lub przeczytać powinnam. Na półkach pełno zaległości, ale już mnie to nie boli. Czasem kupuję książki na bieżąco, ale np. dopiero niedawno kupiłam "Matkę Makrynę" Jacka Dehnela i zamierzam się nią wielce cieszyć. Tak, przy okazji - udało mi się zupełnie przypadkowo znaleźć w księgarni te eseje Zadie Smith, o których Ci pisałam. No to oczywiście kupiłam ;). Wracając do tematu, czytanie jest w moim życiu cały czas obecne i silnie ze mną związane, ale bywało tak, że nie dawało mi radości. I to nie miało związku z konkretną książką, bo nawet wspaniałe cuda nie pozwalały mi się cieszyć samym aktem czytania. I tak, sporo tu mojej winy, bo to było czytanie niedbałe, nieładne. A teraz czytam swobodnie, spokojnie i co ciekawe czytam dużo więcej. A radość mam z tego ogromną. I dziś zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat. Na spacer zabrałam książkę i na ławce w parczku czytałam z rozkoszą. Na tej samej ławce przeczytałam też Twój post (czyli jednak całkiem bez Internetu jeszcze nie umiem) i poruszył mnie mocno. Nie wiem, czy z tego mojego wpisu coś wynika mądrego lub nie, ale przyznaję - piszę szybko i chaotycznie, żeby myśli nie uciekły. W każdym razie dziękuję za możliwość podzielenia się.
OdpowiedzUsuńA i tak się tylko troszkę wtrącę - polska literatura współczesna ma się dobrze. Nie ogłaszajmy jeszcze jej końca, zwłaszcza
Muszę wziąć z Ciebie przykład :). Też kiedyś uprawiałam takie spacery z książką, jak miałam wolne popołudnie i pogoda była ładna to wolałam wyjść z domu i poczytać na ławce niż się kisić przy komputerze, więc wiem jaka to przyjemność. Ostatnio tylko trochę mniej czasu na to było, ale tak naprawdę czasu nigdy nie ma za wiele, prawda?
UsuńCieszę się, że mój tekst wzbudził w Tobie takie emocje i że podzieliłaś się swoimi refleksjami. Miałam nadzieję, że wywoła choćby małą dyskusję, że usłyszę, co myślicie na ten temat i czy też macie ten problem, bo naprawdę wydaje mi się chwilami, że wszyscy inni czują się w tej internetowej rzeczywistości jak ryby w wodzie. Teraz przynajmniej wiem, że nie do końca.
Kończę obietnicą, że wkrótce doczekasz się odpowiedzi na maila! Już zaczęłam pisać, ale jak zwykle na raz nie zdążyłam. Czekam na jakiś spokojniejszy wieczór, żeby dokończyć :).
Hmm, czytałam wywiad, o którym wspominasz, kiedy... wrzuciłaś link na Facebook :) Gdyby nie to, pewnie nie znalazłabym go zbyt szybko, a warto było przeczytać. Czytam właśnie "Wolność" Franzena, więc tło bardzo mi się przydaje.
OdpowiedzUsuńJuż tam wyżej doszliście do tego wniosku -- kiedy się filtruje i korzysta rozsądnie, Facebook (i chyba w ogóle internet) jest przydatny. Moja metoda na fb (ten blogowy profil, prywatnego nie używam) jest taka: wygaszam informacje od stron, które śmiecą, zostawiam sobie te, które dotąd udostępniały tylko wartościowe treści.
No i sama nadal szukam swojego sposobu na fanpage bloga. Kiedyś kusiło, żeby wrzucić piąty obrazek ładnego liska, niektórzy tak robią, dlaczego nie ja? Teraz staram się używać fb do pokazywania wyłącznie wartościowych rzeczy (moich albo cudzych).
A Franzen jest tak interesujący, że nie mogę się doczekać spotkania :) I masz rację, że czyta się go raczej powoli, z "Wolnością" jest pod tym względem tak samo jak z "Korektami".
Tak jak pisałam, trochę to była profanacja ;). Ale jak najłatwiej dotrzeć do szerokiej publiki, jeśli nie przez Facebooka? A ten wywiad zasługuje na szeroką publikę.
UsuńTeż się ciągle zastanawiam nad ciekawą formułą swojej strony na Fb. Problem polega na tym, że to co dla mnie ciekawe i inspirujące, zwykle niewielką przyciąga uwagę ;). I trochę jeszcze błądzę, trochę to robię po omacku, bez pomysłu, za to Twój sposób na tę stronę bardzo mi się podoba, bo widać pewną zwartą koncepcję. Zazdroszczę i podziwiam :).
Też się nie mogę doczekać Franzena i ogromnie się cieszę, że to właśnie on ma wygłosić ten mistrzowski wykład. Bo obok tych wszystkich refleksji na temat naszej rzeczywistości i literatury „Korekty” obudziły we mnie jeszcze jedną nieśmiałą myśl – gdybym miała kiedykolwiek zacząć na poważnie pisać, to chciałabym, żeby to było właśnie coś takiego.
Pięknie, podoba mi się, że tyle z tej książki wzięłaś dla siebie i tak świadomie go czytasz. Wiadomo, nie tylko Franzena, ale tutaj mnie to szczególnie cieszy, bo czuję jakąś łączność książkożerczych dusz ;) I już wiem, że po "Wolności" upoluję "Korekty"!
UsuńZrobimy w takim razie zamianę. Ty „Korekty”, ja „Wolność” :). A jest jeszcze przecież ta nowa książka, „Bez skazy”! Premiera ma być na Conradzie! Też się oczy świecą...
UsuńPamiętam tę naszą mini-dyskusję. Sama na FB zaglądam co drugi dzień, może dlatego, że nie zdecydowałam się na prowadzenie fanpage'a blogu. Podziwiam umiejętność wyłączania się, skupienia nad pisaniem i nad lekturą. Sama nie potrafię. Stukam artykuł do czasopisma naukowego, a w głowie układam sobie plan, co jeszcze muszę kupić z wyprawki dla dziecka, co załatwić, czy choćby - "skończę pisać akapit, to włączę pranie". To nie pomaga, pewnie. Jednak z drugiej strony demonizacja internetu, o której pisze wyżej Leżę i czytam, niekoniecznie prowadzi do stworzenia czegoś wyróżniającego. Może Franzen pisałby tak dobrze nawet wtedy, gdyby prowadził swój profil na FB? A ci, którzy prowadzą blogi jako autorzy i korespondują z czytelnikami, może nie pisaliby lepiej, gdyby tego nie robili. Obecność lub nieobecność w sieci nie powinna być, według mnie, miarą jakości pisarza.
OdpowiedzUsuńJeśli miałabyś kiedyś problem z odszukaniem jakiegoś artykułu z "Książek", to u mnie leżą wszystkie numery (prawie, brakuje mi któregoś z początkowych) w miarę na wierzchu, więc mogłabym Ci zeskanować i wysłać. Mam nadzieję, że nie wyleci mi z głowy kupienie następnego numeru, jak już będę miała na głowie opiekę nad maluchem.
O rany, mam to samo! Tępy wzrok w monitor, a w głowie tylko myśli o tym co jeszcze muszę zrobić, do kogo maile wysłać, co kupić na obiad i kiedy zrobić pranie :). Najgorzej, bo przy czytaniu też tak jest. I średnio co minutę na chwilę odpływam, dryfując myślami wśród maili, bułek na śniadanie i niewypranych gatek.
UsuńPewnie, że brak internetu pisarza nie czyni. Na pewno to nie działa na zasadzie: odłączę się od internetu i od razu obudzi się we mnie pisarski geniusz :). I nie chodzi też o to żeby się ostentacyjnie wypiąć na technologie i zostać pustelnikiem, tylko żeby umieć sobie wydzielić tę własną, nietykalną przestrzeń prywatną, o której wspomina Franzen. Więc to kwestia równowagi i samodyscypliny – OK, dzisiaj robię sobie luźny dzień i surfuję po internecie, ale jutro się wyłączam i piszę.
Okej, będę pamiętać, że w razie czego mogę Cię poprosić o skan :). Większość numerów mam tu przy sobie, w jednym miejscu, więc nie wiem gdzie i jak zapodział mi się tamten. A w domu rodzinnym będę najwcześniej na Wszystkich Świętych, więc póki co zagadka musi pozostać nierozwiązana :).
Przypadkiem Padma przypomniała na FB swój starszy, ale nieco pokrewny wpis: http://miastoksiazek.blox.pl/2011/01/Slow-reading-czyli-czytanie-grubych-ksiazek-w.html .
OdpowiedzUsuńDzięki za linka, rzeczywiście podobne mamy z Padmą refleksje. Widać, że temat żywotny, skoro niezależnie od siebie (bo przyznaję, że nie czytałam tego posta wcześniej) i czteroletnim odstępie czasu go poruszamy :).
UsuńFaktycznie, podobnymi torami nasze myśli ostatnio pobiegły. "Korekty" Franzena czytałam chyba miesiąc, pamiętam, że długo wchodziłam w tę książkę i długo nie mogłam z niej wyjść. Co ciekawe, mimo uzależnienia od Facebooka, do którego sama przed sobą zaczęłam się przyznawać, wydaje mi się, że od mniej więcej roku czytam coraz więcej grubych książek i nie mam problemu ze skupianiem się na nich. Może to jednak kwestia determinacji też jest? A za przypomnienie o Franzenie dziękuję, może kiedyś do "Korekt" wrócę?
OdpowiedzUsuńWłaśnie to jest w tej książce cudowne, że wciąga i nie daje wyjść, dokładnie zgodnie z tym, co Franzen chciał osiągnąć, sądząc po tym co mówi i pisze o literaturze. Też miałam podobne wrażenie, ile razy otwierałam i zaczynałam czytać, natychmiast zaczynałam żyć życiem bohaterów. Wielka sztuka!
UsuńJa generalnie lubię grubaski, tylko jest ten nerwowy dreszczyk, ilekroć wzrok padnie na stos książek pilnie do przeczytania, i wkrada się w czytanie niechciana gorączkowość... Nie masz tego problemu? Po prostu czytasz, zapominając o świecie?
Kurczę, tak piszecie o tych "Korektach", że mimo całej niechęci, jaką wzbudził we mnie Franzen tym jednym wywiadem, z którego człowiek ten jawił się dla mnie snobistycznie, zaczynam mieć ochotę na tę książkę.
UsuńNiechęć na bok i czytaj, bo szkoda takiej lektury się pozbawić :).
UsuńPoruszyłaś, zdaje się, wielce istotny temat, sądząc po samej ilości komentarzy. Sam do facebooka (i w o wiele mniejszym stopniu internetu) mam dość schizofreniczne podejście - bojkot przy jednoczesnej akceptacji (albo odwrotnie). Oczywiście zaglądam niekiedy na różne znajdujące się tam strony, ale sam nigdy nie miałem konta i śmieszy mnie, jak bardzo na facebooka narzekają osoby tam zarejestrowane. Czyżby masochizm?
OdpowiedzUsuńCała ta idea "slow" jest świetna, ale trzeba podejść do niej z namysłem. Łatwo można bowiem popaść w sztuczność. Musimy się też zastanowić, na ile chcemy się oderwać od pędzącego świata, z pełną świadomością, że po takim odseparowaniu się, powrót jest zgoła niemożliwy.
Chciałbym odnieść się również do kwestii "marnowania swojego czasu". Mam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób (jedyną), która swój czas trzeźwo ocenia jako nic nie warty. "Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy", powiedział pewien mądry pan, choć też nie stroniący od błędów. Jak więc można poważnie traktować to co pomiędzy? W obliczu tego, trwonienie czasu wydaje mi się najrozsądniejszym wyjściem ;)
Kojarzy mi się to z fragmentem wywiadu z Hrabalem, gdzie pisarz, zapytany przez dziennikarza jak radzi sobie z brakiem weny, odparł, że uwielbia ten stan, bo wtedy nie czuje się zobligowany do pracy twórczej, może bez wyrzutów sumienia wyjśc na miasto, napić się piwa, pogadać z ludźmi.
A "Korekty" już wypatrzyłem w bibliotece i mam zamiar wypożyczyć na dniach.
To chyba taka raczej nieświadomość zagrożenia ;). Właściwie to ja się też długo opierałam i dopóki korzystałam z Fb tylko jako osoba prywatna, niespecjalnie mnie interesował. Naprawdę, czytanie cudzych wynurzeń o świecie, politycznych bluzgów (rany, ile tego było po wyborach prezydenckich!) albo oglądanie któregoś z rzędu pomarszczonego noworodka (jakkolwiek bluźnierczo to brzmi, w końcu cud życia itepe) to wcale nie jest coś, co mnie zajmuje. Problem zaczął się, kiedy założyłam ten profil literacki. Wtedy zaczęło wciągać.
UsuńGratuluję dystansu. Chciałabym tak, że wszystko absurd, po co się starać, i tak się umrze, ale jednak gdzieś tam w głębi się ciągle tli jakaś nadzieja, że może uda się czegoś w życiu dokonać. Oczywiście zupełnie nieistotnego w skali wszechświata, ale istotnego w tej skali małej, swojej. Za mało Bukowskiego? :)
I to nie jest też tak, że to tylko presja i ciężar. To jest też niesamowita przyjemność z takiego literackiego wysiłku. I Hrabal, mimo tego gadania o mieście i piwie, też to dobrze znał ;).
Ale jestem ciekawa, czy Ci się „Korekty” spodobają! Głowy bym za to nie dała, ani ręki nawet. Trudno Cię wyczuć :).
Za mało Ciorana ;)
UsuńAha, jeszcze gwoli wyjaśnienia. Wcale nie uważam, że trzeba usiaść na tyłku i nic nie robić, bo i tak nie ma sensu. Nie ma sensu, ale czymś trzeba się zająć przez te kilkadziesiąt lat. Ale nie należy się nadmiernie przejmować.
UsuńHrabal na pewno czerpał radość z pisania, ale się nie biczował w ramach pokuty, gdy nie wyklepał tej strony czy ilu dziennie.
Co do "Korekt", to jestem ciekaw czym to pachni. Być może już dzisiaj zacznę czytać. A to że trudno mnie wyczuć odbieram jako komplement ;)
Ha, Ciorana to już na pewno za mało.
UsuńSłusznie, to miał być komplement :)
Chyba wszyscy cierpimy na coś podobnego: ja też to u siebie zauważam, choć trzymam się z daleka od FB, nie jestem uzależniona od telefonu, ale z czytaniem mam podobnie: gdzie te czasy, kiedy czytałam to, co popadło, bo znalazłam w bibliotece - teraz trzeba być na BIEŻĄCO. Ale za to winię głównie bloga
OdpowiedzUsuńSmutna prawda, mnie też blog pod tym względem zepsuł. Ale za to dał mi sporo innych rzeczy, dużo dobrego, więc ogólnie rachunek jest na plus.
UsuńO ataku współczesności na rodzaj ludzki bardzo szeroko pisze także Umberto Eco w swoich esejach. Kilka napomknięć o technologii i Internecie pojawiło się choćby w "Nie myśl, że książki zniknąć", zapisku rozmowy pomiędzy Eco a Jeanem-Claudem Carrièrem. Bardzo ciekawie zapowiada się także "Apokaliptycy i dostosowani", ale ten obszerny wybór esejów dotyczących kultury masowej dopiero przede mną.
OdpowiedzUsuńA co do wyrzutów sumienia, to ja także mam sobie coś do zarzucenia :) Zauważyłem, że odkąd posiadam konto na LC i prowadzę bloga, podświadomie dążę do przeczytania jak największej ilości książek. Niekiedy prowadzi to do sytuacji, które jeszcze kilka lat temu traktowałbym jako kuriozalne - mianowicie odkładam lekturę jednej powieści na rzecz innej, z uwagi na zbyt dużą objętość. Takie opasłe tomiszcze zazwyczaj postanawiam przeczytać dopiero w okresie urlopowym bądź świątecznym, tłumacząc się, że na co dzień brakuje mi czasu.
A jeśli chodzi walkę z bodźcami zewnętrznymi, informacyjnym szumem i pochłaniaczami czasu, to serdecznie polecam korzystanie z usług PKP. Obecnie na wielu odcinkach trwają prace związane z modernizacją trakcji kolejowej, przez co czas podróżowania znacznie się wydłuża, co pozwala dłużej obcować z lekturą. Dla mnie, nie ma lepszego miejsca do czytania - ponieważ telefon mam dość stary, jestem zupełnie odcięty od Internetu, ponadto w miejscu publicznym nie prowadzę rozmów telefon., stąd masa czasu, który mogę poświęcić wyłącznie na czytanie.
Zupełnie nie znam esejów Eco, koniecznie do nadrobienia. A tym swoim rachunkiem sumienia to mnie trochę zaskoczyłeś – wydajesz się zupełnie „ponad to”, na zasadzie „czytam co chcę i niczym się nie przejmuję” :) – ale tylko trochę, bo chyba mało kto jest dzisiaj od tej presji wolny. Pomysł z PKP niezły, bo mam podobnie – w telefonie internetu brak, rozmowy telefoniczne szybko ucinam, bo się krępuję przy ludziach. Od pewnego czasu jeżdżę do rodzinnego miasta autobusami, bo pociągi wloką się już teraz wprost nieprawdopodobnie, ale czemu by nie zafundować sobie raz na jakiś czas upojnych czterech godzin z książką? :)
UsuńTakie czasy Aniu. Świat bardzo przyspieszył i chyba nie ma już powrotu do tych wspaniałych czasów kiedy nikt na nas nie czeka, komórka nie istnieje, pracuje się również dla przyjemności a nie tylko dla spłaty kredytu a książka smakuje jak pomarańcza za komuny. Trzeba trwać przy marzeniach, tworzyć swój azyl w którym cisza pozwala myśleć i czuć. I nie kupuj nigdy telewizora.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam sp8yb
Co za piękne porównanie! Książka smakująca jak pomarańcza za komuny :). Nie wiedziałam Tato że taki z Ciebie poeta :). A za telewizorem w ogóle nie tęsknię, Wam bym radziła Wasz wyrzucić :). Pozdrawiam!
Usuń