Myślozele, mumie, masochiści, czyli literacka gra, że palce lizać!
„Młyn do mumii”, Petr Stančík

O ile polskie nagrody nie są dla mnie istotnym wyznacznikiem literackiej jakości, o tyle tym czeskim ufam. Najważniejsza z nich, Magnesia Litera, działa na mnie jak magnes, bo nie zdarzyło się chyba jeszcze, żeby wyróżniona nią książka mi się nie spodobała (sprawdźcie tu).

Młyn do mumii Petra Stančíka, zdobywca tej nagrody w kategorii proza w roku 2015, intrygował mnie szczególnie – bo, przyznacie sami, „mistyczny porno-gastro thriller z XIX-wiecznej Pragi” nie brzmi raczej jak opis dzieła, które mogłoby spotkać się z tak gorącym uznaniem krytyków. Czym to „porno-gastro” tak urzekło szacowne jury? zastanawiałam się…

Teraz już wiem. Powieść Stančíka to przede wszystkim nie porno-, nie gastro- i nie thriller, a wspaniała literacka gra. Autor z rozmachem parodiuje, ironizuje i kpi, zszywa swoją historię z najbardziej oklepanych motywów literatury kryminalnej i sensacyjnej, umieszczając akcję w atrakcyjnej scenerii dawnej Pragi i dorzucając kilka historycznych postaci, a to wszystko sowicie podlewa sosem z potrawki z jeża, piwa i spermy. Młyn do mumii to taka Szmira Bukowskiego, tylko w XIX-wiecznych Czechach. A komisarz Durman Stančíka to brat bliźniak Nicka Belane’a, tak samo tępy i tłusty, a zarazem komicznie bohaterski i waleczny.

Pierdzący komisarz

Przyjrzyjmy się mu bliżej. Z początku robi na nas niezłe wrażenie – z werwą zabiera się za rozwiązywanie zagadki makabrycznego morderstwa, wydaje się inteligentny, pewny siebie i zdecydowany, jak na komisarza policji przystało. Nie waha się ruszyć za domniemanym złoczyńcą w pościg po dachach praskiego getta, a nawet po dachu pędzącego pociągu (ach, ach, co za emocje!).

Kilkadziesiąt kufli piwa później obraz nieustraszonego tropiciela zabójców rozwiewa się jak dym z fajki. Podziw po raz pierwszy ustępuje miejsca rozbawieniu, gdy nasz bohater zaczyna robić maślane oczy do Libuszki Jedwabnej i wyznaje jej miłość w słowach rodem z sentymentalnej powiastki dla pensjonarek (by kilka godzin później z zapamiętaniem chłodzić miłosny zapał w ramionach kilku dziwek pod rząd).

Z czasem wychodzi na jaw, że Durman potrafi jedynie napychać sobie kałdun, żłopać piwo i wtykać swój instrument w każdą ochoczą dziurkę, jaka mu się nawinie (a jest ich sporo!). Jego działalność zawodowa woła o pomstę do nieba – na polu śledztwa błądzi jak dziecko we mgle, nie zdając sobie sprawy z najoczywistszych rzeczy (wyprawa do Meksyku!), jedną z ofiar jeszcze żywą wysyła na sekcję zwłok, a w kulminacyjnej scenie przestrzeliwuje sam sobie ramię, po czym pędzi za domniemanym zabójcą, z trudem wlokąc swój tłusty brzuch i głośno popierdując. I to by było na tyle, jeśli chodzi o wspaniałego komisarza Durmana.

Masochista, Smetana i anarchistyczna pralka

To, co Stančík robi w swojej powieści z konwencją kryminału, ten cały pobrzmiewający w tle śmiech, to zdecydowanie największy plus Młynu do mumii. Drugi – to świat przedstawiony. Nie należy go brać oczywiście całkiem serio – niczego zresztą nie należy brać serio w tej książce – ale wystarczy zadać sobie trud sprawdzenia kilku informacji, by stwierdzić, że autor naprawdę świetnie się przygotował.

Leopold von Sacher-Masoch,
ojciec TEGO syna :)
Prawdą jest na przykład, że szefem praskiej policji w latach 60. był Leopold von Sacher-Masoch – ojciec TEGO Leopolda von Sacher-Masocha, pisarza, który wsławił się przede wszystkim pewnymi nietypowymi praktykami seksualnymi (nazwanymi zresztą od jego nazwiska). Synek też się w książce pojawia, w burdelu, w dosyć typowej dla siebie sytuacji.

To nie jedyne postaci historyczne, z jakimi spotykamy się na kartach Młyna do mumii. Mamy tu cały panteon wybitnych osobistości XIX-wiecznej czeskiej kultury – jest poeta i prozaik Jan Neruda, jest krzewiący nastroje narodowe kompozytor Bedřich Smetana, jest znany pisarz, publicysta i działacz polityczny Karel Sabina...

Kilka razy w powieści pojawia się Rękopis królowodworski, genialna mistyfikacja Václava Hanki i Josefa Lindy, która w latach 60. XIX wieku w świadomości spragnionych własnego państwa Czechów – w tym bohaterów Stančíka – była jeszcze cudownie odnalezionym rękopisem z XIII wieku, przedstawiającym najstarsze dzieje narodu czeskiego. (Fałszerstwo ujawniono dopiero pod koniec XIX wieku, a swój udział w tym miał m.in. późniejszy prezydent Czechosłowacji, Tomáš Garrigue Masaryk).

Są także detale. Zaintrygowana anegdotkami opowiadanymi przez Durmana i detektywa Egona Altera na temat przedmiotów znalezionych w sklepie ze starzyzną, postanowiłam to sprawdzić i odkryłam ze zdumieniem, że nie są one czystymi wytworami fantazji autora, ale mają zawsze rzeczywiste podstawy. (A o Dymiącym Zwierciadle można sobie poczytać tu).

I jeszcze jeden smaczek – aluzje do wynalazków, które w naszych czasach są na porządku dziennym, czyli te momenty, kiedy autor puszcza oko do czytelnika z XXI wieku. Podobny zabieg stosował w Lordzie Mordzie Miloš Urban, ale Stančík robi to z dużo większym rozmachem – tutaj nawet niewinna pralka staje się elementem anarchistycznego spisku…

Kwintesencja czeskości

Petr Stančík
Po tym wszystkim, co do tej pory napisałam, chyba jest już jasne, że wątek kryminalny nie odgrywa w tej powieści zbyt dużej roli. Młyn do mumii nie sprawdza się też jako thriller czy horror, bo po prostu… trudno przestać się śmiać. Ale jak się nie śmiać, skoro Durman rozwiązuje sprawę seryjnego mordercy, kontaktując się z duchami podczas seansu spirytystycznego i wsiadając na myślozelę – pokraczną maszynę obłąkanego wynalazcy Wenzela Benzela, która ma usprawniać pracę mózgu?

Mam zresztą wrażenie, że Stančík uprawia swoje literackie kpiarstwo niemal przez cały czas, nawet tam, gdzie nie jest aż tak oczywiste – na przykład wątek cesarza Maksymiliana i jego poszukiwań tunelu do Egiptu skojarzył mi się z powieściami o teoriach spiskowych w stylu Dana Browna. Nie mówiąc o całej tej historii z sekretnym zakonem Ordo Novi Ordinis.

Nie dziwi oczywiście, że taka powieść wyszła spod pióra właśnie Czecha. Widać tu typowy dla naszych południowych sąsiadów luz i dystans (a luzem i dystansem wykazało się również jury przyznające Magnesię Literę, bo, jak zauważyła Owieczka z Wełniastego Podejścia do Literatury, trudno sobie wyobrazić, by tak prześmiewcza rzecz, mimo że błyskotliwa i literacko doskonała, otrzymała najważniejsze literackie wyróżnienie w Polsce).

Ostatecznie rozbroiła mnie scena, w której Durman zupełnie „przypadkowo” zaczyna spółkować z tęgą kobieciną stojącą przed nim w tłumie, a gdy na jego pytanie, czy życzy sobie, żeby ją poddusić albo wykręcić rękę, zaaferowana dama zaczyna powtarzać „Na zmianę! Na zmianę!”, tłum wokół nich nieoczekiwanie podłapuje hasło i zaczyna skandować „Czas na zmianę!”. Sprawy wielkie i te zupełnie maleńkie, pospolite, ludzkie, splatają się ze sobą w tym fragmencie tak pięknie, jak chyba tylko w czeskiej literaturze potrafią.

No i jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że Młyn do mumii jest w moich oczach kwintesencją czeskości – anegdotyczność. Ta rozkoszna, haškowska – bo przecież Szwejk to jedna wielka anegdota! – dygresyjność. Na marginesie głównej opowieści co rusz rozkwitają tu jakieś małe, urocze opowiastki – a to skrupulatne relacje z uczt Durmana, a to jego podboje erotyczne, z małym wątkiem paryskim (jak to nasz dzielny komisarz przywiózł do Pragi z miasta zakochanych miłość francuską…), a to motyw chińskich posłańców, historie przedmiotów z lombardu, pogadanki przy piwie, i wiele, wiele innych.
Książkę ilustrują intrygujące ryciny autorstwa samego Petra Stančíka.
Seks i jedzenie

W powieści Stančíka jest też zresztą dużo szwejkowskiej rubaszności. Cudownie rozbuchane i smakowite są tu zarówno fragmenty o jedzeniu, jak i o seksie, a niekiedy te dwie sfery się wręcz przenikają. I nie ma się co bać tego całego „porno”, bo scenki erotyczne są naprawdę w Młynie do mumii opisane tak, że… no, palce lizać.
„Z ukochaną osobą bierzcie się wzajemnie do ust, w ten sposób przedłużycie swoją rozkosz. Przede wszystkim nie zapomnij wybrać dla obojga odpowiedniego wina. Do czochrania pelikana najlepiej pasuje wino czerwone, ciężkie i słodkawe, na przykład Châteauneuf du Pape, czy nawet Porto Ruby. Natomiast do cipeczki białe, i to bardzo wytrawne, lekkie jak poddanie się pożądaniu, na przykład Muscadet z doliny Loary, ewentualnie burgundzkie Chablis, błędem nie byłby też szampan Brut, którego pobudzające bąbelki wywołują na śluzówce prawdziwe cuda…” (s. 214).
Jedyny drobny zarzut, jaki mogę mieć, to fakt, że opisy posiłków z czasem zaczynają nudzić. Nie pełnią w zasadzie żadnej funkcji dla fabuły, są do niej trochę „doczepione”, i kiedy minie już element zaskoczenia związany z tym, CO właściwie Durmanowi zdarza się jeść (te wszystkie jeże, nietoperze itp.), wątek „gastro” staje się trochę usypiający.

Smacznego!

Zmierzam do podsumowania, choć o wielu rzeczach jeszcze nie napisałam. Nie napisałam prawie nic o okrutnych zbrodniach, wokół których osnuta jest akcja, i o motywie męczenników, nie napisałam o zabawnych mottach z pism zakonu Ordo Novi Ordinis, które otwierają każdy rozdział i w ciekawy sposób korespondują z jego treścią, niewiele w moim tekście o historycznym tle i wojnie z Prusami, która przetoczyła się na kartach książki, mało w zasadzie napisałam o jedzeniu… Ale gdybym chciała napisać o wszystkim, pisałabym pewnie jeszcze z tydzień. Niewykluczone, że z samych cytatów z tej książki powstanie u mnie jeszcze jeden wpis.

A na razie napiszę tylko – polecam bardzo, bo powieść Stančíka to literacka uczta we wszystkich możliwych znaczeniach tego słowa.

P.S. Jak już zabierzecie się za czytanie, mała wskazówka – zwróćcie uwagę na szczególiki. Takie jak na przykład nazwiska.

P.S. 2 I jeszcze jedno, zupełnie już na końcu, bo mam czasem wrażenie, że wszystko kojarzy mi się z Michalem Ajvazem – ale ta gadająca mandragora, tunel pod ziemią i usługujące kruki i szczury? Proszę, no przecież to jest Ajvaz jak żywy! :)

***
P. Stančík, Młyn do mumii czyli przewrotne odkrycie komisarza Durmana, tłum. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2016.

Za przepyszną i rozkosznie dowcipną literacką zabawę Petra Stančíka dziękuję panu Mirkowi i wydawnictwu Stara Szkoła.

Ilustracje:
[1] Motyw z okładki książki, wyd. Stara Szkoła
[2] Okładka czeskiego wydania książki, wyd. Druhé město / www.druhemesto.cz
[3] Eduard Kaiser (+1895); Foto Peter Geymayer / Eigenes Foto einer Originallithographie der ÖNB (Wien) / Wimiedia Commons 
[4] Fotografia Petra Stančíka ze strony wydawnictwa Druhé město / www.druhemesto.cz
[5] Fotografia ryciny zamieszczonej w książce / zdjęcie własne
[6] Okładka książki, wyd. Stara Szkoła 

Komentarze

  1. To pierwsze zdanie z Twojej recenzji jest równie brutalne, co prawdziwe. Niestety, ale w przypadku naszych nagród widać wyraźnie, kto je przyznaje - są artyści, którzy nie mają szans na wyróżnienie, bowiem nie reprezentują odpowiedniej "opcji". Dobrze wiedzieć, że czeskim nagrodom literackim można ufać.

    A to nawiązanie do "Szmiry" sprawia, że po książkę muszę sięgnąć i to koniecznie. Wg mnie to jedna z lepszych powieści w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten temat nagród wypłynął też kilka razy na zajęciach z kursu pisania, przy organizacji którego pomagam. Prowadzący mówili o tych ostatnich niezrozumiałych decyzjach polskich jury i wszyscy zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że nagradzane są książki bardzo przeciętne, podczas gdy na rynku wydawniczym pojawia się co roku mnóstwo pozycji, także w małych wydawnictwach, mniej znanych autorów, i wiele z nich to rzeczy naprawdę świetne, dużo bardziej zasługujące na wyróżnienie.

      Dziś jedna koleżanka zauważyła też, że zamiast jednej nagrody np. Nike dobrze byłoby wyodrębnić kilka literackich kategorii, w których wyróżniane byłyby dzieła należące do bardziej niszowych gatunków, „nie dla każdego” (myśl pojawiła się oczywiście w związku z Nagrodą Nike dla Bronki Nowickiej). A przecież Czesi już dawno o tym pomyśleli, bo Magnesia Litera jest właśnie wręczana w kilku różnych kategoriach. Wystarczyłoby skorzystać z doświadczeń bardziej rozgarniętych w temacie sąsiadów... Temat rzeka. Można o tym pisać i pisać.

      Miałam nadzieję, że na ten haczyk, czyli „Szmirę”, złapię choć kilku czytelników. Cieszę się, że z Tobą zadziałało :). Ja też uwielbiam „Szmirę”, a Stančík miał bardzo podobny pomysł i uprawia dokładnie ten sam prześmiewczy typ humoru. Mam wręcz ochotę go spytać, czy nie inspirował się trochę Bukowskim :).

      Usuń
  2. Chyba nie działa link, który podałaś. Może tylko u mnie nie działa... Swego czasu poczytałam trochę na temat nagrody Magnesia Litera, przy okazji książki Martina Reinera (otrzymał ją za biografię Ivana Blatnego - swoją drogą - nie wiesz może, czy ta książka już się ukazała?). Chętnie poczytam coś jeszcze na temat tej nagrody...

    Książkę Stančíka przedstawiłaś tak soczyście, że się na nią od razu nabiera ochoty. Jeśli kiedyś przyjdzie mi się z nią zmierzyć, wpadnę jeszcze raz na recenzję, bo to prawdziwy przewodnik:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, który link? Sprawdziłam wszystkie i u mnie działają, ale jeśli napiszesz, o który chodzi, to będzie mi łatwiej stwierdzić, z czym jest problem.

      Co do „Básníka” Reinera – jakiś czas temu również Stara Szkoła miała go w zapowiedziach, ale nie wiem, na czym stanęło, czy ostatecznie zostanie wydany, czy nie. Zaczęłam go czytać po czesku, ale była to dla mnie dosyć trudna językowo lektura, utknęłam chyba gdzieś w okolicach 100. strony. Zbieram siły do kolejnego podejścia :).

      A nagroda... Hm, właściwie mogłabym jakiś tekst o niej przygotować, bo po polsku pewnie trudno coś więcej na jej temat znaleźć. Jak znajdę chwilę, napiszę.

      Cieszę się, że do Stančíka zachęciłam! Przewodnik to może za dużo powiedziane, dorzuciłam tylko od siebie kilka informacji, ale myślę, że mogą się okazać przydatne przy lekturze i dyskusji o tej książce :).

      Usuń
    2. Mam na myśli fragment zaraz na początku: (sprawdźcie tu). Nie mogę sprawdzić:)

      Usuń
    3. Ale wyskakuje jakiś komunikat o błędzie, czy lista postów? Pod tym linkiem zamieściłam wszystkie teksty z bloga oznaczone tagiem Magnesia Litera; „sprawdźcie” – na zasadzie „zobaczcie recenzje” :). Na szczycie wyskakuje post o „Młynie”, jako najnowszy, może dlatego wydaje Ci się, że coś z linkiem jest nie tak?

      Usuń
    4. Witam, chciała bym się z Panią skontaktować ale nie wiem jak, nie udaje mi się z tej strony wysłać maila. Sylwia Mielczarek

      Usuń
    5. Pani Sylwio, mój adres mailowy: lit.skarby.swiata.calego@gmail.com. Ewentualnie można się ze mną kontaktować przez Facebooka: https://www.facebook.com/Literackie-skarby-%C5%9Bwiata-ca%C5%82ego-501452283245516/ Pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz