W tej książce Miloš Urban porusza wiele tematów i łączy całe mnóstwo wątków, ale akurat te, które wydawałyby się najciekawsze – kryminalny i horrorowy – liczą się tu najmniej. Wciąga za to jego klimatyczna opowieść o Pradze przełomu XIX i XX wieku, o mieście, które bezpowrotnie odchodziło wraz z żydowskim gettem ginącym pod łopatami koparek.
Tyle myśli wywołała u mnie ta książka, tyle uśmiechów, mniejszych i większych zachwytów, że sama nie wiem, od czego zacząć. Niech będzie na początek – kreacja głównego bohatera.
To jedna z mocnych stron tej książki. Hrabia Arco, dla przyjaciół Adi – znudzony życiem i pozbawiony ambicji szlachcic, „leń i sybaryta”, gruźlik, smakosz absyntu, narkoman, stały bywalec praskich burdeli. Okazjonalnie utrzymuje „na własność” jakąś panią lekkich obyczajów, a w razie niedotrzymania przez nią wierności w ramach seksualnego kontraktu, posuwa się do brutalnych rękoczynów. Nie lubimy go na początku.
Z czasem jednak okazuje się, że to nie tylko obibok i damski bokser, ale i miłośnik starej, dziwacznej architektury oraz człowiek gotów walczyć o słuszną sprawę. Ledwie się obejrzymy, już kibicujemy jego walce z bezdusznymi urzędasami, aż po iście westernowe zakończenie, i z zapałem śledzimy jego próby rozwiązania zagadki tajemniczego mordercy prostytutek (zastanawiając się, czy rzeczywiście za krwawymi mordami stoi… żydowski demon Mięsko). Hrabia Arco to bardzo niejednoznaczna postać. Tak naprawdę do końca powieści nie wiemy, co o nim myśleć. I to jest fajne.
Pogodny horror
Miloš Urban |
Zaskakująco dużo za to tutaj humoru. Cała opowieść utrzymana jest w – zaryzykuję to stwierdzenie – pogodnym wręcz tonie. Adi to trzeźwy (nie zawsze dosłownie), ironiczny i z lekka cyniczny narrator, dlatego czytając jego opowieść trudno czasem powstrzymać się od uśmiechu, a już wraz z bawidamkiem Solim, wiecznie z kąśliwą, nieraz wulgarną uwagą na ustach, tworzą naprawdę zabawny duet.
„Wybacz, Adi, ale ty, mimo że masz naprawdę szerokie horyzonty, i tak zachowujesz się jak osiołek, przed którym na sznurku kołysze się marchewka, a on nic nie widzi, nic nie słyszy, tylko idzie za nią, a i tak nigdy jej nie dogoni. Tyle że tobie przed oczyma nie unosi się marchew, ale jędrny kawał pizdy” (s. 141).
Humorem zaprawione są także wątki polityczne w Lordzie Mordzie. Mamy końcówkę XIX wieku, Czesi aktywnie dążą do zwiększenia swojej niezależności pod panowaniem Austro-Węgier, m.in. forsując użycie języka czeskiego w urzędach. Powstają podziemne organizacje radykałów o dążeniach niepodległościowych, na co władze odpowiadają wzmożoną aktywnością tajnej policji. Motywy te, bardzo zresztą ciekawe, nieoczekiwanie przenikają do wątku „burdelowego” – w czasie przyjęcia urodzinowego kuzyna Maniego trzy prostytutki odgrywają coś, co określają jako „widowisko dla patriotów”. Z grubsza polega to na tym, że odziana w czerwono-białe (barwy Czech!) pończochy Eva wdaje się w bójkę z czarno-żółtą (Austria!) Francką; po dłuższej szarpaninie zwycięża czerwono-biała Eva, a widzowie zostają zaproszeni do przetrzepania biczykiem pupy pokonanej czarno-żółtej Francki.
Co za smakowita scena! I taka czeska, pomyślałam sobie, tu – wielkie sprawy narodowe, a tu obijane tyłeczki dziwek w pasiastych gatkach… Po czym zaczęłam przeglądać opinie na temat książki na czeskich stronach i z wielkim zdumieniem stwierdziłam, że absolutnie nikt nie zwraca uwagi na tę uroczą scenkę, a wielu czytelników jest wręcz zniesmaczonych burdelowymi przygodami Adiego. I wtedy zrozumiałam – przecież dla Czechów nie ma żadnego „To takie czeskie!”. Dla nich to norma, tylko polski czytelnik dostrzega rozkoszną lekkość tej sceny, tak odmienną od naszego polskiego podejścia do „wielkich spraw”. Stąd wniosek – dla polskich czytelników ta lektura kryje jeszcze dodatkowe smaczki.
Najciekawszy w tej powieści, jak wspomniałam już na wstępie, jest jednak moim zdaniem obraz Pragi przełomu wieków. Miasta zmęczonego swoją wielkością, szarego, spowitego chmurą duszących pyłów, przechodzącego właśnie transformację z pełnej legend, magicznej Złotej Pragi w nowoczesną metropolię na wzór Wiednia czy Paryża.
„A Praga chętnie dawała się obgryzać tym dwóm żelaznym bestiom, pozwoliła im nawet przeniknąć do swojego starego, żywego serca i cieszyła się, że dostanie organ nowy, że tylko dzięki temu może przeżyć i pozostać w Europie XX wieku. Niewielu z nas patrzyło na to inaczej i dostrzegało inne rzeczy – że Żydowskie Miasto nigdy dotąd tak nie cierpiało i nigdy nie przyjmowało swojej zagłady z takim spokojem i pokorą” (s. 18).
Ten obraz, a zwłaszcza wizja miejskiej biedoty, stłoczonej w rozpadających się domkach czy wręcz dziurach w ścianie, tak bardzo nie pasującej do projektowanej świetlanej przyszłości miasta, bardzo przypomina mi inne europejskie stolice, opisywane przez XIX-wiecznych pisarzy – jak Londyn Dickensa czy Paryż Hugo.
O samej praskiej asanacji, czyli podjętej ze względów sanitarnych przebudowie miasta i niemal całkowitej likwidacji żydowskiego getta, napiszę więcej za chwilę, ale chciałabym jeszcze zauważyć, że ta nierówna walka o zachowanie tradycyjnego kształtu miasta, i w ogóle problemy, z którymi mierzyć musiała się Praga końcówki XIX wieku, pod wieloma względami przypomina mi czasy nam współczesne. Bo przecież dziś też wkurzamy się, gdy kosztem terenów zielonych stawia się w centrum miasta kolejny biurowiec lub handlowy moloch. A wszystko za sprawą wszechwładnych banków – jak w powieści Urbana. Problem „jednostka kontra postęp” jest wciąż aktualny. No i dziś też mamy na głowie smog :).
Przebudowa getta oznaczała także śmierć urokliwych ulicznych straganów, na których można było kupić... wszystko :). |
I jeszcze jedna rzecz, która spodobała mi się w świecie przedstawionym powieści. Dowcipny sposób, w jaki Urban pisze o przedmiotach i urządzeniach, jakie dziś są na porządku dziennym, a w końcówce XIX wieku były absolutną nowinką. Hrabia Arco długo zastanawia się, czy kupić zegarek na rękę, bo choć jest wygodny, „wygląda jak podwiązki” (s. 171), i zachwyca się zamontowaną u Gity mechanicznie spłukiwaną deską klozetową (s. 39). Ale absolutnym mistrzostwem jest opis przejazdu automobilu wąskimi uliczkami Pragi:
„Ozdobiony proporczykami Slavii, kluczył uliczkami z prędkością przechodnia, śmierdział i ryczał, i na zlikwidowanym rynku wywoływał wrzask dzieci i przeżegnywanie się dam (...). W gazecie wieczornej pisano później, że szofer zabłądził jak kompletny prowincjusz, skręcił w wąską uliczkę, którą mu doradzono jako skrót, i stanął przed stromymi średniowiecznymi schodami. Obstąpili go gapie, a kiedy policja rozpędziła zbiegowisko, żeby automobil mógł z powrotem wyjechać z praskiej pułapki, okazało się, że z silnika ktoś wykręcił i zabrał jakiś błyszczący mosiężny czop. Przyprowadzono więc dwa państwowe konie, żeby samochód ze Starego Miasta odciągnąć z powrotem na prowincję” (s. 371).
A teraz słów kilka o asanacji...
Nie da się ukryć – w drugiej połowie XX wieku praski Josefov był przeludniony, zaniedbany i brudny. Radni, powołując się na fatalne warunki życia mieszkańców, ryzyko wybuchu epidemii oraz warunki sprzyjające przestępczości, zastosowali drastyczne środki – w lutym 1893 roku podjęli decyzję o zrównaniu z ziemią żydowskiej dzielnicy i praktycznie wybudowaniu jej na nowo.
Mieszkańcy jednego z domów na Josefovie. Zdjęcie daje dobry obraz tego, jak bardzo przeludnione było getto. |
Vilém Mrštík w roku 1897. |
Urban idzie dalej – w zajadłych działaniach praskich radnych dostrzega ukryty antysemityzm. Choć na ustach mają piękne słowa o higienie, wygodzie i lepszych warunkach życia, chodzi im również o to, by zgnębić i ukarać Żydów, pozbawiając ich domów. „Żydowskie Miasto przyciągało te niebezpieczne gryzonie przez wieki. Jego zburzenie oznacza oczyszczenie i zdrowie, nową i czystą krew” (s. 380) – mówi odpowiedzialny za projekt asanacji doktor Preininger, co Soli, Żyd z pochodzenia, komentuje gniewnymi słowami: „Ty gojowska świnio”.
Choć fizycznie getta nie udało się uratować, Ripellino twierdzi, że przetrwało w zbiorowej świadomości Prażan. Na dowód przytacza słowa Kafki: „Nasze serce nie wie jeszcze nic o dokonanym uzdrowieniu. Stara, niezdrowa dzielnica żydowska wewnątrz nas jest bardziej realna od nowego, higienicznego miasta, które nas otacza. Chociaż nie śpimy, kroczymy jak we śnie: sami jak zjawy z minionych czasów” [3].
Książka à la dom Na Galerii
Lord Mord to twór przedziwny. Pod pewnymi względami przypomina romanetto, ale czerpie z tak wielu różnych gatunków (zakończenie – istny western, słowo daję!), że nie sposób go wrzucić do jakiegokolwiek worka.
Niektórzy czytelnicy twierdzą, że powieść tego wszystkiego nie udźwignęła. Ja jednak tak nie uważam, i nawet jeśli narracja ma swoje słabe punkty i momentami wydaje się chwiejna, to Urbanowi całkiem zgrabnie udało się wszystko skleić w jedną całość. Ta książka jest trochę – i może właśnie taka miała być? – jak dom Na Galerii i inne dziwaczne wytwory architektury w żydowskim getcie; posklejana z wielu różnych elementów, zwydziwiana, niebezpiecznie przeciążona, a jednak ma swój niewątpliwy urok.
Jeszcze tytuł. Opis z tyłu okładki dość jednoznacznie stwierdza, kim jest tytułowy Lord Mord, ale ja bym się tym specjalnie nie sugerowała. O tym jednak pogadamy, jak już przeczytacie.
M. Urban, Lord Mord, tłum. Katarzyna Kępka-Falska, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.
Za wspaniałą literacką podróż, lekturę, która dostarczyła mi świetnej rozrywki, wiele dni przemyśleń i inspirację do zgłębienia tematu walki o starą Pragę (podczytuję już manifest Mrštíka!), dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty.
Dla tych z Was, który czytają po czesku, informacja – Bestia triumphans jest do pobrania na Krameriusie.
I jeszcze jedno – ponieważ mam jeden nadmiarowy egzemplarz Lorda Morda, spodziewajcie się na początku lutego małego konkursu :). Będzie okazja zdobyć tę perełkę!
Dla tych z Was, który czytają po czesku, informacja – Bestia triumphans jest do pobrania na Krameriusie.
I jeszcze jedno – ponieważ mam jeden nadmiarowy egzemplarz Lorda Morda, spodziewajcie się na początku lutego małego konkursu :). Będzie okazja zdobyć tę perełkę!
Źródła:
[1] A.M. Ripellino, Praga magiczna, tłum. Halina Kralowa, wyd. PIW, Warszawa 1997, s. 171.
[2] Tamże, s. 172.
[3] G. Janouch, Colloqui con Kafka, s. 34 [za:] A.M. Ripellino, dz. cyt., s. 173.
Pozostałe cytaty pochodzą z Lorda Morda.
Fotografie:
[1] Motyw z okładki Lorda Morda, projekt: Magdalena Kocińska | O!Studio, wyd. Książkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
[2] ksiazkoweklimaty.pl
[3] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[4], [5] Jindřich Eckert / Wikimedia Commons
[6] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[7] Okładka książki, wyd. Ksiązkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
Fotografie:
[1] Motyw z okładki Lorda Morda, projekt: Magdalena Kocińska | O!Studio, wyd. Książkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
[2] ksiazkoweklimaty.pl
[3] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[4], [5] Jindřich Eckert / Wikimedia Commons
[6] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[7] Okładka książki, wyd. Ksiązkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
to nie dla mnie
OdpowiedzUsuńBardzo samkowity tekst, pobudził mój apetyt i przede wszystkim wyobraźnię. Ta książka to zdecydowanie coś dla mnie. Już ją mam i nie mogę się doczekać momentu, gdy będę mógł zacząć czytać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Uroczy komplement, bo sama cenię sobie „smakowite” teksty :). Życzę Ci miłej lektury – choć jestem przekonana, że będzie miła.
UsuńAle kusisz...
OdpowiedzUsuńTa Praga na przełomie wieku uśmiecha się do mnie wyjątkowo mocno. W dodatku czeski humor i pomieszanie gatunków... Wpisuję na listę :)
Wpisz, wpisz. To specyficzna lektura, ale myślę, że ją docenisz :).
UsuńW ubiegłym roku pierwszy raz byłam w Pradze, spacerowałam również po Jozefovie i doszłam do wniosku, że obecnie ta dzielnica ma mniej więcej tyle wspólnego z dawnym gettem opisanym np. przez Meyrinka w "Golemie" (z ilustracjami Hugona Steinera-Praga!), co dzisiejszy krakowski Kazimierz z tym przedwojennym.
OdpowiedzUsuń"Lord Mord" mnie zainteresował - lubię niejednoznaczne gatunkowo powieści:).
Tak, to już zupełnie inne miejsce, a przemiany, o których pisze Urban, były początkiem jego końca. Dzisiaj żyje jeszcze swoją legendą, opowieści o Golemie wabią turystów, ale to jest jednak zupełnie nowe miasto, które powstało na ruinach tamtego.
UsuńA „Golema” właśnie kupiłam na początku roku, bo to jedna z moich największych zaległości, którą zamierzam teraz nadrobić, na swojej „praskiej fali” – czytam teraz dużo książek o Pradze lub z Pragą w tle, w najbliższym czasie jeszcze kilka praskich tekstów się u mnie ukaże. W tym tygodniu np. zamierzam napisać o „Młynie do mumii” Petra Stančíka, nagrodzonej Magnesią Literą rozkosznej parodii kryminału, thrillera i horroru, której akcja, podobnie jak „Lorda Morda”, też rozgrywa się w XIX-wiecznej Pradze. No a „Lorda” bardzo polecam! :)
Miałem przyjemność kilkakrotnie gościć w czeskiej stolicy i przyznaję, że jest to urokliwe miasto. Dzielnica żydowska, mimo tych opisywanych zmian i transformacji, wciąż prezentuje się dość interesująco. Ciekawym zabiegiem byłoby poznanie jej dawnego ducha - powieść zachęca, by po nią sięgnąć, tym bardziej, że lubię takich niejednoznacznych bohaterów, których nie sposób jednoznacznie osądzić. Protagonista przywodzi mi na myśl osobników z powieści Witkacego - zblazowani i znudzeni, poszukujący życiowego celu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to właśnie ten duch starego żydowskiego getta, unoszący się dziś nad Josefovem i kryjący się gdzieś w zakamarkach jedynych zachowanych budynków sprzed asanacji, robi swoje :). Jest pewien dreszczyk, kiedy się wchodzi do tej części miasta, przyznaję, choć wygląda już ona dziś zupełnie inaczej, a jej dawne oblicze możemy poznać co najwyżej ze zdjęć i obrazów. Oraz odtworzyć je w wyobraźni dzięki takim książkom jak ta Urbana, więc na pewno warto po „Lorda Morda” sięgnąć. A hrabia Arco, masz rację, ma w sobie coś z bohaterów Witkacego :).
UsuńZa taką recenzją - godną pozazdroszczenia - nie pozostaje nic innego, jak iść po książkę. Skazy tylko dodają "Lordowi..." wartości.
OdpowiedzUsuńMożna też spróbować sił w konkursie: http://literackie-skarby.blogspot.com/2017/03/kto-chce-lorda-morda.html :). Dziękuję! Tak, to prawda, że ze wszystkimi swoimi ułomnościami jest to świetna, dowcipna a zarazem klimatyczna książka.
Usuń