Radosna siła jaskółek vs. drapieżna męska sfora – „Przyczynek do historii radości”, Radka Denemarková

„Niektórych historii nie można upchnąć w sylaby, niektórym historiom słowa nie potrafią sprostać. Potrafi im sprostać krzyk” (s. 115).

Tak naprawdę jednak w tej powieści nie ma krzyku. Jest za to język ostry jak brzytwa, jest temat, który ciąży na sercu i nie daje swobodnie oddychać, są dosadne słowa i wstrząsające relacje. A wszystko po to, by raz jeszcze, według słów Kafki, „rozłupać zamarznięte morze wokół nas”. Zwrócić uwagę na problem gwałtu – „wojny, która toczy się dzień w dzień” i nigdy się nie kończy.

Jaskółcza wendeta

„Te ciała zostały rozjechane przez gąsienice czołgów jednej jedynej armii. Była to międzynarodowa armia mężczyzn” (s. 163).

Powieść Denemarkovej zaczyna się jak kryminał. W swojej eleganckiej willi na obrzeżach Pragi zostaje znaleziony powieszony mężczyzna. Wiele wskazuje na samobójstwo, jednak prowadzący śledztwo Policjant postanawia zgłębić sprawę – i trafia na trop pomarańczowego domku na zboczu praskiego wzgórza Petřín (wzgórza zakochanych!).

Rozwiązanie zagadki szybko staje się oczywiste i dopiero wtedy do głosu dochodzi główny temat powieści. To, co znajduje w pomarańczowym domku Policjant, nie jest dla niego łatwe do przyjęcia. Wraz z nim dowiadujemy się o istnieniu trzech starszych pań, mieszkanek domu, oraz ich przyjaciółki Ingrid, Żydówki, która w trakcie wojny była poniżana i zmuszana przez nazistów do upokarzających seksualnych praktyk. Po wojnie, jako Ingrid Wiesenthal, dąży do uznania gwałtów za zbrodnie wojenne i do ukarania sprawców, jednak jej determinacja rozbija się o mur męskiej ignorancji, kpiących uśmieszków, pobłażliwego „ale przecież to TYLKO gwałt”.

To z tego małego słówka „tylko” wyrosła cała powieść Denemarkovej. W trakcie jednego ze spotkań autorskich w Niemczech pewien napastliwy słuchacz, domagający się odszkodowań dla Niemców wypędzonych po wojnie z Czech, odpowiedział nim na pytanie autorki „A co z kobietami, które zostały zgwałcone przez żołnierzy?”. „No ale przecież tylko zgwałcone”…

Czeskie „tylko” – „jen” – to również słowo w języku chińskim oznaczające jaskółkę. A jaskółki – to obrończynie skrzywdzonych kobiecych ciał, innych członkiń stada. Pierwsza z nich, Ingrid, nie potrafiła już wzbić się do lotu, nie potrafiła znieść swojego poniżenia, i ostatecznie rozbiła się o ziemię. Odebrała sobie życie. Jej przyjaciółki Diana, Birgit i Erika (zwróćcie uwagę – wszystkie mają piękne, „waleczne” imiona, pochodzące od imion bogiń i wojowniczek!) kontynuują jednak jej dzieło. Rozpuszczają wici na cały świat, widzą wszystko, choć same pozostają niezauważone – bo jaskółki, podobnie jak starsze kobiety, są dla ludzi niewidzialne. Nie znają podziałów na narody, klasy, uprzywilejowane płcie, troszczą się tylko o swoje stado, i choć wydają się delikatne, są bardzo silne, a do celu zmierzają pewnie i bez wahania – ponieważ „kiedy wyciągasz miecz, musisz wierzyć, że naprawdę zabijesz przeciwnika” (s. 140).

Okładka czeskiego wydania powieści
Mają ręce pełne roboty. Bo to się przecież nigdy nie skończyło. „Wszystko jest wciąż tak samo, to tylko epoka zmienia pióra” (s. 280). Każdego dnia młode dziewczyny, dziewczynki właściwie, są rozszarpywane przez sforę. Nieszczęśliwe w domu, pozbawione troski rodziców (a czasem, na odwrót – przytłoczone nią), szukają akceptacji wśród koleżanek. Tych pięknych, podziwianych, dorosłych, jak powieściowa Miodunka, która przyprowadza je jak świeże mięso do pożarcia. Sama kiedyś była tym mięsem, przypłaciła to załamaniem nerwowym, ale się uodporniła.

A co z innymi kulturami? Tymi, dla których kobiety znaczą jeszcze mniej? W zamieszczonych na końcu powieści fragmentach książki Birgit mowa jest o bredniach filozofa Ottona Weiningera, uważającego kobiety i Żydów za niepełnoprawnych ludzi, i o tym, że z takimi hasłami swój podbój Europy rozpoczęli naziści; nie jest to jednak zjawisko typowe tylko dla tego miejsca i czasu: „Druga wojna światowa wykluwała się w Indiach. I na Ukrainie. I w Namibii. Wykluwała się na całym globie” (s. 347).

Dlatego w powieści Denemarkovej mowa również o autobusach z przyciemnionymi szybami, które w Indiach polują na młode dziewczyny. Do jednego z nich trafia siedemnastolatka, która odważyła się wraz ze swoim towarzyszem pójść do kina na brytyjski film. Po jej brutalnym zgwałceniu i zamordowaniu, sprawiedliwości dochodzi zrozpaczony ojciec. „Ciało córki przecież nie jest polem bitwy” (s. 163)…

Autorka pokazuje, że choć wojna już się skończyła, nadal istnieje zwycięska armia, która ma niepisane prawo do gwałtu. To międzynarodowa armia mężczyzn. Prawa strzegą inni mężczyźni oraz kobiety, które są z nimi w zmowie, jednak jaskółki do upadłego walczą o rozbicie szklanego klosza i zmiany w prawie. Kiedy system zawodzi, same wymierzają sprawiedliwość.

Swąd poniżenia nigdy nie znika

„Cierpienie milionów porusza pana do żywego. Cierpienie pojedynczych ciał już nie” (s. 295).

Bohaterki Denemarkovej powtarzają, że nie chodzi o sam gwałt. Chodzi o poniżenie. O „swąd poniżenia”, który towarzyszy skrzywdzonemu ciału już na zawsze. „Czas nie leczy ran. Czas tylko je konserwuje” (s. 128). Jak wyjaśnia Diana: „Ciało zapamiętuje poniżenie i jeśli nie doczeka się sprawiedliwości, do końca życia pozostanie w jego władzy. Będzie się domagało dalszego poniżania” (s. 166). Jedna ze zgwałconych dziewczyn, Milenka, pisze: „Tego ciała już nie chcę, chcę inne, ale nie mam innego, więc muszę zostać w tym, będę w nim tkwić do końca życia, uświadamiam to sobie i robi mi się słabo” (s. 277).

To dlatego jaskółki walczą o sprawiedliwość. Jak podkreślają, nie kieruje nimi gniew czy chęć zemsty – ale miłość. Chcą uwrażliwić ludzi na krzywdę zgwałconych, każdej jednej, zetrzeć z ust kpiące uśmieszki i pobłażliwe słowo „tylko”, chcą, by mężczyźni postawili się w roli skrzywdzonych kobiet i zrozumieli je. By zrozumieli, że odebrano im nie tylko niewinność i dziewictwo, ale zaufanie do drugiego człowieka i podstawową ludzką radość – „schronić się w czyichś ramionach i tylko się w nie wtulić” (s. 301). „Mieć wzgląd na innych to dar” – mówi Diana. I w tym kontekście powieść Denemarkovej jest nie tylko feministyczna (jak by się mogło wydawać), ale po prostu ludzka. Jaskółki bronią nie kobiet, a słabszych. „Jeśli kobiety zaczną gwałcić i niewolić mężczyzn, będziemy bronić mężczyzn” (s. 299) – zapewnia jedna z nich.

W swojej empatii autorka idzie nawet o krok dalej – pokazuje sytuację również z drugiej strony. Opowiada historię młodego Ukraińca Tarasa, który decyduje się walczyć w nazistowskiej armii z nienawiści do Stalina i z powodu nędzy i głodu, które cierpiał przez całe dzieciństwo. Wierny niemieckim dowódcom Taras pomaga im później w ich okrutnych seksualnych eksperymentach na żydowskich ciałach. Na jego przykładzie pisarka pokazuje, że chęć władzy i poniżania ma swoje źródło zawsze w poniżeniu doznanym. I tak tworzy się straszny „łańcuch ofiar”. 


Denemarková używa wstrząsających obrazów i dosadnych słów, zdając sobie sprawę z reakcji, jakie może wywołać. Wie, że dla wielu czytelników konfrontacja z tak ciężkim tematem, zaprezentowanym w ten sposób, będzie równie trudna jak dla Policjanta: „Nie będzie czytał czegoś takiego. A jemu się zdawało, że to, co musiał przejrzeć na pierwszym i drugim piętrze pomarańczowego domu pod Petřínem, było zboczone (…). Nigdy go tu nie było. Nigdy nie było go w tym nawiedzonym domu, w domu niespokojnej starości zboczonych filmowców (…). Ucieka jak najdalej od wojennych lat, historia go nie interesuje. Ucieka od potężnej fali pradawnych niejasności. Ucieka od absurdu ludzkiego życia. Ucieka do teraźniejszości. Teraźniejszość jest przecież ZUPEŁNIE inna” (s. 122-123). Sęk w tym, że nie jest inna. I dlatego trzeba słuchać. Choć boli.

Rozkopać kilofem materię języka

„Rozkopać kilofem materię języka, rąbać w niej jak w zamarzniętej glebie. Ciąć aż do żywej tkanki. Żeby słowa mogły się wykluć i polecieć, silne i prawdziwe” (s. 165).

Ważny temat to jednak nie wszystko, co sprawia, że książkę Denemarkovej trzeba przeczytać. Czeska autorka po raz kolejny daje w Przyczynku popis pisarskich umiejętności. Zachwyca bogata metaforyka książki. Oczywiście na pierwszym planie mamy wszystkie zwierzęce przenośnie – Diana, Birgit i Erika jako jaskółki, gwałciciele jako sfora wilków, młodziutkie dziewczęta jako przepiórki. I choć drapieżność to zwyczajowa cecha świata zwierząt, praktyki, do których porównane zostają gwałty, mają raczej ludzki, bo sadystyczny, charakter – łapanie ptaszyny, zaciskanie dłoni, wykłuwanie oczu, przycinanie skrzydeł…

Czytając uważnie, można jednak wyłapać także subtelniejsze metafory. Poza tym mnie osobiście dużą frajdę sprawiły zabawy Denemarkovej z językiem, aliteracje („wyretuszowane zbrodnie wojenne, których żaden wpływowy watażka nie wymienił wśród wykroczeń wymagających wyśledzenia i w których władza widziała wyłącznie wytwór wybujałej wyobraźni wydelikaconych wariatek” – brawo również dla tłumaczki!) oraz to postmodernistyczne puszczenie oka do czytelnika: „Miałabym wiedzieć wszystko tylko dlatego, że to piszę?” (s. 56).

Radka Denemarková. Fot. Lucie Zajíčková
W warstwie językowej oprócz wyróżnianego za każdym razem słowa „tylko” (o jego znaczeniu już pisałam) zwracają uwagę pewne powtarzające się frazy i motywy, jak choćby „Jak wiele, kochanie, skrywa się w rutynie i rytuale”, kwiat sakury czy czerw w płaszczyku. Denemarková pisze: „Każde powtórzenie przynosi ze sobą tylko drobny ornament, za sprawą którego wszystko jednak się zmienia” (s. 300). Może więc chodzi o powtarzające się wciąż gwałty? O rytuał, który został po cichu społecznie zaakceptowany, a mimo to jest za każdym razem tragedią, która powinna wstrząsnąć światem?

Nasz ludzki język jest zresztą, obok ciała, ważnym tematem powieści – jako medium kłamliwe i nieszczere w przeciwieństwie do mowy ciała. Szczególnie ciekawe rzeczy dzieją się z nim u Denemarkovej właśnie wtedy, gdy mowa jest o cielesności i o seksie, ponieważ język oddaje również charakter zbliżeń: „Ci, co się kochają, czują miłość, ci co się ruchają, czują wściekłość” (s. 181). Język seksu bywa nieprzyjemnie wulgarny, bywa też dosadny, ale zarazem czuły (ponieważ „w miękkich objęciach żadne słowa tego świata nie są wulgarne”, s. 220), kiedy zaś mowa o przemocy, Denemarková często posługuje się militarnymi porównaniami (gwałt to u niej „broń masowej zagłady”, gwałciciele są „jednolitą armią”, zaś walka z nimi to „wojna z faszystami dnia powszedniego”). Wreszcie – nieczęsto, ale pozwala sobie na odrobinę humoru: „Sama penetracja jest jak wyprawa ślepych poszukiwaczy, co to przedzierają się przez ciemne sztolnie, żeby zdobyć węgiel, a nie wiedzą, że mijają złoża diamentów” (s. 251).

Radosne życie rozdokazywanych staruszek

„Szczęśliwa i wdzięczna za swoje barwne i namiętne życie, nieokiełznane i niezafałszowane, jest wdzięczna za radość, jaka ją spotykała i wciąż spotyka (...), że nauczyła się dostrzegać szare wróble w kurzu polnych dróg czy jaskółki i jerzyki w stajniach, i że tak wielu pomogła dostać się z powrotem na drzewa” (s. 143).

A o co właściwie chodzi z tą radością? Tytuł jest po części ironiczny, po części serio. Ironiczny – bo jeden z gwałcicieli powtarza, że „seks to radość”, a każda kolejna kobieta była „przyczynkiem do JEGO radości” (s. 41). Takie właśnie przyczynki zbierają jaskółki. W książce mowa jednak również o tej radości czystej, której źródłem jest miłość, więź z innymi ludźmi, troska o nich, chęć pomocy. Z taką radością do akcji śpieszą jaskółki, z tą radością pielęgnują w sobie dar empatii.

I to je różni choćby od powołanej do życia przez Olgę Tokarczuk Janiny Duszejko, którą pod wieloma innymi względami bohaterki Denemarkovej mi przypominały (być może to skutek niedawnej lektury Prowadź swój pług… i wizyty w kinie na Pokocie; swoją drogą, nawet te ludzkie oczy – u wilka na plakacie filmu Holland i u jaskółki na polskiej okładce Przyczynku – jakoś łączą w mojej głowie te dwa dzieła). Wszystkie troszczą się o słabszych i bezbronnych, utożsamiają się ze zwierzęcym światem i wszystkie są starszymi paniami, trochę dziwaczkami, na które nikt nie zwraca uwagi; o ile jednak Janina Duszejko kieruje się swoim świętym gniewem i bywa w tym lekko karykaturalna, o tyle jaskółki działają spokojnie, pewnie i radośnie – są całkowicie wyzbyte agresji, za to pełne miłości i troski.

A skoro już o starszych paniach mowa… fantastyczne są motta zamieszczone przez Denemarkovą na początku książki, wszystkie trzy. „Nigdzie nie jest napisane, że starym babom nie wolno chodzić po drzewach” Astrid Lindgren (no przecież!), „Pisklęta jaskółki / w gnieździe nie spuszczają oczu / z mierzchnącego nieba” Issy Kobayashiego i dłuższy cytat Ludwiga Wittgensteina. „Cała kula ziemska nie może doświadczyć większego cierpienia niż to, którego doświadcza jedna jedyna dusza”. Kojąc więc cierpienie jednej duszy – łagodzimy ból całego świata. Jak u Hostovskiego: „Jeśli każdy z nas uratuje jedno dziecko – to zbawi świat”.

Misję jaskółek każdy z nas musi ocenić moralnie sam. One jednak żyją według własnych zasad, bo inaczej nie potrafią. I nie przejmują się nami: „Nie postrzegamy świata tak samo jak wy. Co jeszcze nie znaczy, że wy postrzegacie go właściwie” (s. 305).

***
R. Denemarková, Przyczynek do historii radości, tłum. Olga Czernikow, wyd. Amaltea, Wrocław 2017.

Dla zainteresowanych – w najbliższym czasie odbędą się dwa spotkania z Radką Denemarkovą w Polsce. 4 kwietnia pisarka zawita do Wrocławia (Dom Europy, ul. Widok 10, godz. 17:00), a 5 kwietnia spotka się z czytelnikami w Warszawie (ul. Jasna 14/16a, godz. 18:00). Obydwa spotkania poprowadzi Michał Nogaś.

Ilustracje:
[1] j0e_m / Foter.com / CC BY-NC-SA,
[2] zdjęcie własne, 
[3] wydawnictwo Host / nakladatelstvi.hostbrno.cz,
[4] zdjęcie własne,
[5] wydawnictwo Host / nakladatelstvi.hostbrno.cz,
[6] okładka książki ze strony wydawnictwa Amaltea /   

Komentarze

  1. Jakie to proste u Denemarkovej: źli i uprzywilejowani mężczyźni vs dyskryminowane i dobre kobiety. Tylko ile to ma wspólnego z prawdą? Eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marlow, nie jest to u Denemarkovej tak proste: są tu też „złe” kobiety (jak wspomniana przeze mnie Miodunka, „naganiaczka” nieletnich dziewczyn, czy prawniczka, która chroni interesy gwałcicieli) i „dobrzy” mężczyźni (jak Policjant, który nie staje bezrefleksyjnie w obronie prawa, ale stara się zrozumieć). Ale chyba nie sposób zaprzeczyć temu, że za gwałty odpowiedzialni są przede wszystkim mężczyźni? :)

      Usuń
    2. Oczywiście, że za gwałty odpowiedzialni są mężczyźni ale to nie ma związku z rolami, jakie przypisuje mężczyznom i kobietom Denemarkova (nieliczne przypadki, które wyłamują się z przyjętego przez nią stereotypu płci pomijam bo przecież nie zmieniają one zasadniczej tezy o uprzywilejowanej płci). Tak jakby na wojnie mogła być jakaś uprzywilejowana płeć. Gdyby Denemarkova wyszła trochę poza opłotki krytyki feministycznej to zastanowiłaby się trochę nad tezą o uprzywilejowaniu kobiet, bo przecież można twierdzić, że na wojnie to mężczyźni są płcią dyskryminowaną. Wszakże to oni zmuszeni są walki, w pierwszym rzędzie narażeni na śmierć a do ich zadań należy m. in. ochrona kobiet, które przez to należą do płci uprzywilejowanej. Powojenne struktury demograficzne są pod tym względem bardzo wymowne. Tylko że na szczęście, nikt na poważnie nie plecie takich andronów - w przeciwieństwie do Denemarkovej, która snuje je w odniesieniu do kobiet.

      Usuń
    3. Nie wiem, czy Cię dobrze rozumiem, ale to trochę brzmi jak odpowiedź tego pana ze spotkania autorskiego w Niemczech: nie ma o czym mówić, mężczyźni ginęli w walce, więc naprawdę dostawali po dupie, a kobiety zaliczyły tylko kilka gwałtów, więc o co ten gwałt? Denemarková nie używa nigdzie słowa „uprzywilejowani”, używa za to słów „słabszy” i „silniejszy”, i pokazuje, że siła czy władza nie daje prawa znęcania się nad innymi. I to dotyczy u niej i kobiet, i mężczyzn – są tu i kobiety, które znęcają się psychicznie nad słabszymi od siebie (Miodunka), i mężczyźni, którzy cierpią upokorzenia ze strony kogoś silniejszego (Taras). Serio, ta książka nie jest feministyczna, naprawdę broni nie kobiet, a słabszych. A że tak się składa, że w tej roli zwykle występuje kobieta, to już inna sprawa.

      Usuń
    4. Źle mnie rozumiesz, nie lekceważę dramatu gwałtu tylko usiłuję powiedzieć, że wpisywanie go w stereotyp "uprzywilejowanej płci" (ta fraza znajduje się w Twoim wpisie), jak każdy stereotyp, jest łagodnie rzecz mówiąc dyskusyjna. Równie dobrze można mówić o uprzywilejowanym narodzie (w zależności od sytuacji, Rosjanie gwałcili kobiety na "wyzwalanych" terenach, albo robili to Niemcy w najogólniejszym ujęciu). Nie chcę Cię "przypierać do ściany" :-) ale gdy piszesz, że "Autorka pokazuje, że choć wojna już się skończyła, nadal istnieje zwycięska armia, która ma niepisane prawo do gwałtu. To międzynarodowa armia mężczyzn. Prawa strzegą inni mężczyźni oraz kobiety, które są z nimi w zmowie, jednak jaskółki do upadłego walczą o rozbicie szklanego klosza i zmiany w prawie. Kiedy system zawodzi, same wymierzają sprawiedliwość." to trudno tego nie traktować inaczej jak feministycznych stereotypów.

      Usuń
    5. Pardon, przyznaję, fraza pojawiła się u mnie nie bez powodu – sprawdziłam i jest też w książce ;). „Najstarsza z dam rozmawia tylko z morzem; mówi mu, że granice nie istnieją. Nie istnieją państwa, nie istnieją narodowości, nie istnieją religie i nie istnieje uprzywilejowana płeć”. Ja odebrałam to, co pisze Denemarková, jako próbę zwrócenia uwagi na problem – nie tyle na to, że ogólnie „mężczyźni mają lepiej”, tylko że w sprawach dotyczących gwałtu są często bezkarni, a sprawy kończą się uniewinnieniem lub zbyt lekkim wymiarem kary, bo zgwałcone kobiety odczuwają wstyd i poczucie winy, nie mają siły się bronić, a samego gwałtu nie traktuje się wystarczająco poważnie. Na tym polega to męskie „uprzywilejowanie”. Może ten feministyczny wydźwięk to efekt mojego nieudolnego zaprezentowania tej książki, ja w każdym razie trochę inaczej ją odebrałam.

      Usuń
  2. Czytałam Twoje słowa, powstrzymując oddech - z zaskoczenia, przerażenia i poczucia niesprawiedliwości oraz... podziwu, jaki wzbudziła we mnie tak autorka, jak i Twoje skupienie na substancji języka :)

    Przedstawionej przez ciebie pozycji nie znam, lecz nie mam wątpliwości, że nie pozostałabym obojętną na poruszone tutaj kwestie nie przez wzgląd na kobiecą solidarność, ale zasłuchanie w bagatelizowane głosy skrzywdzonych. Animalizacje pohańbionych i oprawców, wielogłos, lingwistyczne gry - wpsiane w refleksję na temat arcydelikanty i jako taki - odsuwany, strącany - to wszystko składa się na całość przejmującą prawdziwością i równocześnie naszym bezpiecznym dystansem.

    Dziękuję za ukazanie lotu jaskółek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie czułam się, czytając książkę Denemarkovej. Cieszę się, że do mojego tekstu przenikło trochę tych emocji.

      Pierwsza moja myśl po lekturze pokrywa się z Twoją obserwacją – gwałt to nie jest temat zbyt często poruszany w literaturze, prawdopodobnie jako, tak jak piszesz, delikatny, trudny i może trochę niewygodny. Bardzo dobrze, że autorka mimo wszystko postanowiła się z nim zmierzyć. Ważne jest też dla mnie to, co piszesz o zasłuchaniu w głosy skrzywdzonych – wręcz nie chciałabym, żeby ta powieść odbierana była przez pryzmat kobiecej solidarności, bo wtedy tak silnie oddziaływałaby tylko na kobiety, tymczasem powinna przemówić do wszystkich, bez względu na płeć, zawód, status majątkowy czy narodowość. To jest problem, którego trzeba być świadomym i trzeba o nim mówić.

      Nie ma za co dziękować. To ja dziękuję, za uwagę i zrozumienie dla mojego tekstu :). Mam nadzieję, że kiedyś sięgniesz także po książkę.

      Usuń
  3. Pani prezentacja nie jest wcale nieudolna, bardzo dobrze ujęła Pani sens powieści. Denemarková staje po stronie słabszych - niezależnie od feminizmu ani jakichkolwiek innych -izmów (podobnie jak jaskółki nie rozróżniają granic, narodowości ani religii, tak autorka nie dobiera swoich bohaterów pod kątem ich użyteczności w danym dyskursie). I świetnie, że przytoczyła Pani wypowiedź Birgit, która mówi: "Jeśli kobiety zaczną gwałcić i niewolić mężczyzn, będziemy bronić mężczyzn". Dziwię się, że nie przekonało to Pani oponenta. To nie jest kwestia przypisywania jakichkolwiek ról, tylko spojrzenia prawdzie w oczy. Są mężczyźni rycerscy, ale są też brutalni, a ponieważ dysponują o wiele większą siłą, nie mają trudności z pokonaniem słabszego przeciwnika. TYLKO tyle i aż tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Zwątpiłam przez moment w swoją umiejętność przekazywania myśli i prezentowania informacji, skoro odebrana zostałam w taki sposób, ale już odrobinę wróciła moja pewność siebie :). Ten cytat o obronie mężczyzn jest dla mnie kluczowy, potwierdza rzeczywiście to, co wynika z lektury – że nie chodzi tutaj o role ani -izmy, chodzi o człowieka. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Naiu, gratuluję tak udanego wpisu. Pozwoliłaś, żebym, choć nie czytałam książki, poczuła, z jakimi emocjami miałabym w niej do czynienia. Pokazałaś, że nie płeć robi z człowieka potwora. To człowiek robi z siebie potwora bez względu na płeć. Gwałt jest straszną tragedią dla każdego, kogo spotkał. Gwałtu doświadczają i kobiety, i mężczyźni, i dzieci, i dorośli. Tragedia każdej jednostki powinna być wielką tragedią dla świata. Z Twojego wpisu nie wynika, że jest to tylko walka mężczyźni - kobiety. Rozumiem kobiecy punkt widzenia - autorka jest kobietą, główne bohaterki są kobietami. Nie uważam, żeby od płci należało tu uciekać, gdyż wg tego co piszesz, nie odbieram tego jako traktatu przeciw mężczyznom ani tego, że podział jest jasny: źli faceci - dobre kobiety. Zresztą ja takiego podziału bym nie przyjęła. Wydaje mi się, że najważniejsze jest w ogóle pochylenie się nad samym gwałtem, nad tym, z czym zmagają się ofiary i nad bezkarnością gwałcicieli i tych, którzy ich usprawiedliwiają. Ze smutkiem przyznaję, że zdarza mi się słyszeć głównie z ust kobiet durne usprawiedliwienia i kretyńskie żarty na ten temat. Trochę mi się nie podoba porównanie gwałcicieli do sfory wilków, bo to przecież takie cudne zwierzęta są. Ale rozumiem też łatwe skojarzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, do mnie bardzo przemawia ta myśl, że tragedia jednostki jest tragedią dla świata – trochę jest ona w stylu Donne'a / Hemingwaya („Komu bije dzwon”), głęboko humanistyczna, a przy tym też chrześcijańska (bo przecież „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych...”). Myśl, którą powinniśmy się wszyscy przejmować, a nie przejmuje się prawie nikt.

      Cieszę się, Aniu, że również Twoim zdaniem z tego tekstu nie wynika, że Denemarková sprowadza świat do „złych mężczyzn” i „dobrych kobiet”. Zgadzam się, że temat gwałtu wymaga większej uwagi i troski, dlatego cieszę się, że autorka zdecydowała się go poruszyć. A w porównaniu do sfory chodziło głównie o „polowanie w grupach” (na nastolatki) i o drapieżność gwałcicieli. Ale fakt; w końcu wilki polują, żeby przeżyć, a w przypadku „tatusiów” wygląda to już zupełnie inaczej.

      Usuń
  5. W mojej recenzji napisałam prawie identyczne zdanie, o tym "tylko", że z niego wyrosła cała powieść ;) Nie znałam co prawda anegdoty, którą przytaczasz, że to za sprawą pewnego nachalnego dyskutanta, ale też intuicyjnie można wyczuć, że waśnie od słyszanego tu i tam "tylko" wszystko się zaczęło. Bo często się je słyszy w podobnym kontekście. Niestety. Muszę koniecznie sięgnąć po wcześniejsze książki autorki, w tym "Pieniądze dla Hitlera", o których też pisałaś. Rzadko się dziś spotyka tak bezkompromisowych i odważnych autorów/autorki, którzy jednocześnie potrafią tak pięknie i lirycznie pisać o wcale niepięknych zjawiskach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, już się przekonałyśmy, że myślimy podobnie :). Ale rzeczywiście czuć, że to „tylko” odgrywa tu istotną rolę. A tę zapowiedź na CzechLit czytałam jeszcze przed lekturą, ale o anegdocie zupełnie zapomniałam. Przypomniałam sobie, kiedy do niej później wróciłam, już pracując nad swoją recenzją, i to było cenne uzupełnienie!

      A jeśli chodzi o polskie wydania Denemarkovej, to oprócz tej książki są chyba na razie tylko „Pieniądze”. Ale to się zmieni wkrótce – słyszałam, że jeszcze w tym roku Książkowe Klimaty mają wydać „Kobolda”. Też chętnie przeczytam.

      Usuń

Prześlij komentarz