Spotkanie z Zośką Papużanką – Kraków, 31.05.2017

Jeszcze do niedawna Zośkę Papużankę kojarzyłam tylko jako obiecujące ponoć nazwisko młodej polskiej prozy oraz panią o bardzo wyrazistym, barwnym wizerunku. Po lekturze Onego i Świat dla ciebie zrobiłem oraz środowym spotkaniu w Krakowie wiem już, że o „obiecującym nazwisku” mówi się nie bez przyczyny, a Zośka Papużanka jest nie tylko świetną pisarką i niesamowicie wrażliwą obserwatorką, ale i bardzo sympatyczną osobą. O wspomnianych książkach autorki napiszę niedługo, a na razie – słów kilka o spotkaniu.

Odbyło się ono w krakowskiej Księgarni pod Globusem, a w roli przepytującego wystąpił Marcin Wilk z Wyliczanki. Tematem rozmowy był głównie zbiór Świat dla ciebie zrobiłem, który niedawno miał swoją premierę. Po dwóch powieściowych książkach autorka tym razem zmierzyła się z krótką formą, co stało się pretekstem do rozmowy o gatunku opowiadania.

Pisarka przyznała, że bardzo lubi tę formę, ponieważ stanowi pewien wycinek świata; mimo wysokiego poziomu skodyfikowania, przy tak wielu zasadach rządzących opowiadaniem, daje ono niesamowicie dużo przestrzeni – także interpretacyjnej, dla czytelnika. Tymczasem ona sama jako czytelniczka najbardziej lubi właśnie utwory, w których królują niedopowiedzenia, w których trudno jest samemu dojść do sedna, łatwo zbłądzić. Bo tak naprawdę ważne jest to, co każdy czytelnik samemu z historii wyciągnie, do czego sam dojdzie.

Nic więc dziwnego, że do jej ulubionych autorów opowiadań należą Vladimir Nabokov, mistrz literackich zagadek i ukrytych motywów, oraz Julio Cortázar, ekspert od mieszania w jednym utworze wielu różnych światów. Nie przepada za to za Alice Munro :). Cieszy ją jednak Nagroda Nobla dla niej oraz renesans opowiadania, jaki dzięki temu obserwujemy.

Sama Zośka Papużanka oczywiście również tworzy opowiadania według powyższego przepisu; na pytanie prowadzącego, czy ona sama wie, co znajduje się w miejscach niedopowiedzeń w jej utworach, odpowiedziała z uśmiechem: „Oczywiście, że nie! Gdybym wiedziała, to bym napisała”. Bo ważne jest to, co każdy samemu z historii wyciągnie…

Sporo jeszcze innych zakulisowych szczegółów zdradziła autorka podczas rozmowy. Opowiedziała, skąd wzięły się pomysły na niektóre opowiadania za zbioru (na przykład Cykada zainspirowana została pewnym autentycznym starożytnym grobowcem, Ursa maior – opowieścią starego Włocha, do którego jeździła na wakacje, a Spotkałem opowiadanie to scenka opowiedziana jej przez męża), a na pytanie, czy nie ma poczucia, że zdradza w swojej twórczości za wiele z własnego życia, odparła, że nie – że czerpie „z tego, co jest”, ponieważ najlepsze historie to zawsze te, które wydarzyły się naprawdę; nie ma w nich fałszu ani papierowości, nawet jeśli są kompletnie nieprawdopodobne.

Zapytana, czy jest coś, o czym z zasady nie pisze, odparła, że o seksie – bo nie wymyśliła dla niego języka. Jej zdaniem język polski jest za tę sferę kompletnie nieodpowiedzialny :) i trudno o niej pisać jako o sprawie poważnej. Na koniec prowadzący uraczył pisarkę serią krótkich pytań: – Czy do literatury można się przytulić? – Nie, wolę przytulać się do ludzi. – Czy może stanowić remedium na samotność? – Tak, to dobre remedium, jeśli już jesteśmy w sytuacji, kiedy go potrzebujemy. – Czy potrafi krzywdzić? – Chyba nie (choć kilka minut rozmówcy poświęcili kwestii okrutnych, przesiąkniętych przemocą obrazów, literackich i filmowych), co najwyżej tym, że książka jest wybitna, „a to nie ja ją napisałam” :).

Dla mnie spotkanie zakończyło się jeszcze jednym bardzo sympatycznym akcentem. Mając informację z okładki, że autorka ogląda westerny, zapytałam ją o jej ulubiony. Rozpromieniona, odpowiedziała, że tak, uwielbia, że zachwyca się tymi lekko przybrudzonymi, męskimi bohaterami, i że jej ulubiony to „oczywiście Dobry, zły i brzydki”, w którym podobało jej się wszystko, na czele z Clintem Eastwoodem. Dodała, że poważny dylemat przeżywała oglądając Butcha Cassidy’ego i Sundance’a Kida, bo Robert Redford i Paul Newman w jednym filmie – i naprawdę już nie wiadomo, na kogo patrzeć.

A na koniec – słoneczny podpis oraz słoneczny uśmiech autorki. To było miłe popołudnie!

Komentarze

  1. O to Ty siedziałaś obok mnie i tak pilnie notowałaś ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, ależ ten literacko-blogowy świat mały :). Tak, to ja byłam!

      Usuń
  2. Vladimir Nabokov oraz Julio Cortázar - dziękuję, więcej nie trzeba, żeby zarekomendować mi tę pisarkę, o której słyszałem, ale której prozy jeszcze nie poznałem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, najlepsza rekomendacja! Ale, jak tak sobie teraz o tym myślę, to mimo że Papużanka wzoruje się na Nabokovie, czymś się jednak ta ich wizja opowiadania i jego odbioru przez czytelnika różni – z tego co słyszałam, Nabokov był raczej zwolennikiem „jedynej słusznej interpretacji” i potrafił nawet napisać list do krytyka, by mu wytknąć, że jego utwór zinterpretował źle ;). To drugie, bardziej liberalne podejście jednak zdecydowanie bardziej mi się podoba :).

      Usuń
  3. Dla mnie jest to również bardzo obiecująca pisarka. Jestem ciekawa co przyniesie jej twórczość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Ciekawi mnie, czy z opowiadaniami to była tylko jednorazowa przygoda i zamierza się skupić znów na powieściach, czy będzie się nadal bawić tym gatunkiem. Pierwsze podejście bardzo obiecujące. Zobaczymy :).

      Usuń
  4. Na targach krakowskich szukałam nowych, ciekawych autorów i Papużanka stała akurat przy stoisku, taka roześmiana i kolorowa. Kupiłam "Onego". Wciąż czeka na swoją kolej, a nie powinien!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, robi bardzo barwne, przyjazne wrażenie :). A „Onego” polecam, czyta się go bardzo szybko, więc za wiele czasu Ci nie zajmie, ale na wszelki wypadek przygotuj sobie chusteczki! U mnie był ocean łez.

      Usuń
    2. Oł! Ok, będę pamiętać:)

      Usuń
  5. Ja też jestem ogromnym fanem westernów :) "Dobry, zły i brzydki" to oczywiście arcydzieło, ale jednak nie mój faworyt, jest kilka moim zdaniem lepszych. Ale tylko trochę. Nie zainteresowałbym się pewnie tą autorką, gdyby nie ta ciekawostka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bardzo westerny lubię, stąd to moje pytanie :). Zdradzisz w takim razie swoje typy? :) A autorka bardzo interesująca! Niedługo pojawi się u mnie podwójna recenzja, jej „Onego” i „Świat dla ciebie zrobiłem”, ale nie wiem kiedy dokładnie, bo trochę w tym miesiącu nie ogarniam rzeczywistości.

      Usuń
    2. Oj, otwierasz puszkę Pandory :P

      Na wstępie podkreślę jeszcze raz, że "Dobry, zły i brzydki" to świetny film, który uwielbiam i oglądałem po wielokroć, jednak jest to bardziej świetne widowisko, film przygodowy, można się przy nim doskonale odprężyć, ale nie skłania raczej do specjalnej refleksji (poza sceną gdy Blondie i Tuco trafiają na pole bitwy o most i wówczas dwaj zimnokrwiści zabójcy, którzy częściej odbierają życie niż biorą kąpiel, stwierdzają coś w stylu "nigdy nie widzieliśmy tyle bezsensownej śmierci).

      Na pierwszym miejscu postawiłbym chyba "Pat Garrett i Billy Kid" Sama Peckinpaha. Koniec Dzikiego Zachodu, będący niejako metaforą końca lat 60-tych w Stanach. Jak z końcem epoki poradzą sobie jej bohaterowie, nierozerwalnie z nią związani (podobny temat porusza jakiś czas temu opisywany przeze mnie na blogu "Człowiek zwany Ciszą", z tym że robi to w sposób o wiele bardziej brutalny). Czym jest wolność? Filmowa ballada, nie tylko dzięki genialnemu soundtrackowi Boba Dylana. I ogólnie lubię bardzo historię Billy'ego Kida - w czasach gimnazjum z kumplami namiętnie oglądaliśmy obie części "Młodych strzelb".

      Innym takim filmem jest "Siedmiu wspaniałych", których po latach zaczynam doceniać jeszcze bardziej, choć zawsze uwielbiałem. Koledzy już się nabijają z mojego tekstu, który chyba za często powtarzam, mianowicie że "ten film należy obejrzeć co najmniej osiem razy - po jednym za każdego ze wspaniałych i jeszcze raz za czarny charakter". Ale taka jest prawda: każdej z tej postaci przyświecają inne pobudki, każda zmaga się z innymi problemami. Pole do interpretacji wręcz niezmierzone.

      Ciekawym, a chyba mało znanym westernem (choć mało westernowym) jest "Zdarzenie w Ox-Bow". Film powstał w czasie II Wojny Światowej, gdy kręcono raczej kino wojenne o wymowie hurrapatriotycznej, a tu powstaje film, który nazywam prequelem do "12 gniewnych ludzi" - nawet Henry Fonda też tu gra.

      Z dzieciństwa dobrze też wspominam komediowe westerny, takie jak "Maverick" czy "Jack Błyskawica".

      A jakie są Twoje ulubione westerny?

      Usuń
    3. Cieszę się, że tę puszkę otworzyłam ;), dzięki za inspiracje! „Zdarzenia w Ox-Bow” faktycznie zupełnie nie znam. Ja się tak bardzo nie rozpiszę, bo raz, że tak naprawdę w gatunku siedzę od niedawna, dwa, że zupełnie nie potrafię pisać ani rozmawiać o filmach, a trzy, że, przyznaję się bez bicia, oglądam westerny dosyć powierzchownie, ze względu głównie na ten aspekt widowiskowy i rozrywkowy, i jeszcze ze względu na atmosferę. Oprócz filmów Leone (trylogia, no i „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”!) mam wielki sentyment do „Rio Bravo”, świetny klimat! Bardzo lubię klasyki w stylu „W samo południe” i „15:10 do Yumy”, ale tymi całkiem nowymi westernami też nie gardzę – bardzo mi się podobało na przykład „Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”, a muzykę Cave'a i Ellisa do tego filmu wręcz ubóstwiam :).

      Usuń
    4. Jeszcze z naszego podwórka "Prawo i pięść" - po mistrzowsku oddany westernowy klimat, umiejscowiony zaraz po wojnie na Ziemiach Odzyskanych.

      Usuń
    5. Kojarzę, trafiłam kiedyś na fragment w telewizji, ale w całości jeszcze na widziałam. Obejrzę, dzięki!

      Usuń

Prześlij komentarz