Polskie perełki na dnie (2): Miasto, w którym czas się zatrzymał – Wojciech Klęczar, „Wielopole”

Choć przez Wielopole Wojtka Klęczara przewija się wiele postaci, tak naprawdę wszystkie są podobne – ta książka ma jednego bohatera. Trochę zmęczonego życiem, trochę niezdolnego wziąć się z nim za bary, rozczarowanego, smutnego. Przed zgiełkiem rzeczywistości, przed ludźmi i odpowiedzialnością chowającego się w knajpach, nie tych ładnych i jasnych, z czystymi toaletami i drogim piwem, ale tych bardziej spelunowatych, „gdzie powietrze zatęchłe było od nostalgii i niespełnienia”.

Ten bohater zawsze ma w życiu pod górkę – może to los się na niego uwziął, a może sam, swoją biernością i marazmem, przyciąga nieszczęścia. Jest inteligentny i wrażliwy, chce stabilnego związku i staroświeckiej, romantycznej miłości, ale żadnej kobiety nie potrafi utrzymać przy sobie na dłużej. Więc chodzi po mieście, jak ten współczesny biegun, wstępuje do znajomej knajpy i idzie dalej. Czego szuka?

Czyta się to dobrze, gładko wchodzą te opowieści o stałych bywalcach krakowskich knajp. Tylko że, pomijając pojawiające się od czasu do czasu przebłyski humoru, przeważnie jest jednak przygnębiająco. Przyznam, że przytłoczona losami tych ludzi, dla których czas się zatrzymał, sama zaczęłam się czuć jak oni, doszukiwać się w sobie ich marazmu, i wcale nie zrobiło mi się od tego dobrze. Uważajcie więc, bo czytając Wielopole możecie w sobie odkryć coś, czego odkrywać wcale nie chcecie.

Bardzo istotnym tłem tych opowiadań, tłem, które jest niemalże równoprawnym ich bohaterem, jest Kraków. Dla osób, które dobrze znają to miasto, książka z pewnością będzie miała dodatkowy urok. Odwołując się znów do osobistego doświadczenia – choć sama nigdy knajpianym typem nie byłam, na początku pierwszych studiów zdarzało mi się zapuszczać na wieczorne eskapady w okolice Rynku i Kazimierza (także do legendarnego Kitschu) i podczas lektury Wielopola jak żywy stawał mi przed oczami tamten Kraków, sprzed dziesięciu lat. Gdy nostalgia bohatera jest twoją własną nostalgią, odczuwasz lekturę inaczej, lepiej, mocniej. Ale, znów uwaga – to też uczucie gorzkie.

W tym skupieniu się na ludziach wyrzuconych gdzieś na margines, niepotrzebnych, zapomnianych, jest oczywiście coś hrabalowskiego, ale bez hrabalowskiego zachwytu dla świata. Już prędzej – à la późny Hrabal. I bez znaczenia jest zakończenie, pozytywne przecież, bo jest jakby doszyte na siłę, niewiarygodne i błahe. Czarny nastrój, w jaki wprawia lektura, to jednak nie zarzut – są przecież tacy, którzy w literackim smutku doskonale się odnajdują.

Zarzut mam za to inny – brak mi wyraźnej puenty, zarówno w poszczególnych opowiadaniach, jak i całym zbiorze. Wyczuwam, że jest to pisanie z potrzeby, może też dla udokumentowania pewnej epoki, ale czy oprócz tego autor ma jeszcze jakąś wyraźną myśl do przekazania? Po co właściwie to wszystko? Bywa, rzecz jasna, że to „po co” nie jest potrzebne, że sama narracja jest celem, ale ta opowieść nie ma niestety aż tyle uroku, by samej się bronić.

Uwiera mnie też obraz kobiet w Wielopolu, ale z tego autor częściowo wybronił się podczas niedawnego spotkania autorskiego w krakowskim Pierwszym Lokalu na Stolarskiej po lewej stronie, idąc od Małego Rynku. Kobiecość w tej książce jest mocno zbanalizowana: są tu jedynie brzydkie i głupie studentki polonistyki, zwariowane feministki, puszczające się nastolatki, i gdzieś pośród tego wybranki bohaterów – mdłe, zasługujące na bycie wybranką chyba tylko tym, że sytuują się gdzieś na środku tej kobiecej charakterologicznej skali, tj. są względnie „normalne”. Sceny seksu raczej bawią, bywają niesmaczne. Autor odpowiada jednak, że to element kreacji – że jego zdaniem w taki sposób widzi rzeczywistość typ, którego uczynił bohaterem. I ma to sens, choć tym samym bohater traci resztki mej sympatii :).

20.05.2018, spotkanie z autorem w Krakowie. Prowadzi Łukasz Grzesiczak.
Jeśli lubicie się czasem unurzać w smutku i nostalgii, jeśli miewacie wrażenie, że „życie jest gdzie indziej”, jeśli nieobce Wam jest poczucie życiowego zagubienia i pragnienie schowania się gdzieś przed światem jak ślimak w muszli, na przykład w ciemnym wnętrzu knajpy – myślę, że się w Wielopolu odnajdziecie. Szczególnie zaś polecam krakowskim miłośnikom spleenu.

***
W. Klęczar, Wielopole, wyd. Forma, Szczecin 2016.

***
Polskie perełki na dnie to cykl, w którym prezentuję mało znaną polską prozę. W centrum mojego zainteresowania są książki autorów, którzy, wydawani przez mniejsze wydawnictwa lub własnym nakładem, nie mają szans na promocję w mainstreamowych mediach, a mimo to piszą ciekawie i zasługują na dostrzeżenie.

Ilustracje:
[1] PublicDomainPictures / pixabay.com
[2] Mr_Incognito_ / pixabay.com
[3] zdjęcie własne
[4] okładka książki ze strony wydawnictwa Forma / www.wforma.eu

Komentarze

  1. Brzydkie i głupie studentki polonistyki? No wypraszam sobie :D. Choć nie nazwę siebie najpiękniejszą kobietą świata, tom jednak niebrzydka i nieskromnie dodam, że na pewno nie głupia :D Co prawda studentką nie jestem już od dekady, ale to nic nie zmienia ;). A poważniej, to czuję się zainteresowana tą knajpianą książką, bo trochę brudne knajpy (kieleckie) poznałam, krakowska nostalgia mi nie grozi, choć marazm i owszem. Ale jak będę miała okazję to chętnie zaryzykuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak najbardziej słusznie sobie wypraszasz, Aniu! :) A Kraków ma co prawda swoją specyficzną atmosferę, i może też więcej tu tych niespełnionych artystów (choć pewności nie mam!), ale myślę, że wszystkie „brudne” knajpy są jednak do siebie podobne ;), więc powinnaś się w tym klimacie odnaleźć. Spróbuj :)

      Usuń
  2. Kraków m bajkową atmosferę :) Świetny blog poza tym !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pokazuje ta książka, czasem ma w sobie więcej ze smutnej bajki ;). Z mało bajkowymi bohaterami i niekoniecznie zakończonej happy endem. Dziękuję!

      Usuń

Prześlij komentarz