Bywa, że książki przychodzą do nas jak przyjaciele, w odpowiednim momencie. Sięgamy po nie przypadkiem, bez specjalnych oczekiwań, i nagle okazują się odkryciem, czymś, czego właśnie w tej chwili potrzebowaliśmy. Tak było w moim przypadku ze zbiorem opowiadań pisarza z Malty, Pierre’a J. Mejlaka, Co pozwala powiedzieć noc.
Miał być tylko egzotyczną ciekawostką. Umówmy się, literatura maltańska nie za często gości na naszych półkach. Kiedy zaczęłam czytać, doszłam jednak do dwóch wniosków. Po pierwsze – że Malty w tej książce jest niewiele (wniosek, jak się później okazało, nie do końca słuszny, ale o tym za chwilę), a jej bohaterowie to raczej obywatele świata, żyjący w przestrzeni nie ograniczonej nazwami geograficznymi. Po drugie – że ten zbiór, składający się piętnastu prozatorskich perełek, świetnie wymyślonych, świetnie skonstruowanych, ale przede wszystkim po ludzku wzruszających, będzie dla mnie czymś dużo więcej niż egzotyczną ciekawostką.
Dlaczego ta „niemaltańskość” prozy Mejlaka jest trochę złudna? Bo, jak stwierdził autor na niedawnym spotkaniu w Krakowie, mimo że jego ojczyzna nie pojawia się nigdzie z nazwy, na pewnym głębszym poziomie jest jej w jego prozie całkiem sporo – na przykład w perspektywie człowieka z małej wyspy. Faktem jest jednak, że większość utworów napisana została już po jego wyjeździe z Malty, dlatego są to bardziej opowiadania „europejskie”, zainspirowane ludźmi i historiami zebranymi podczas pobytów w różnych miastach Europy.
Autor na spotkaniu w Krakowie. |
To dlatego bohaterowie poznają się często w podróży i pochodzą z różnych kręgów kulturowych, jak we Wronie czy Chcę zawołać Samirę. Chemia, która się między nimi wytwarza i która staje się później podstawą głębszych więzi nie zna jednak różnic narodowościowych czy wyznaniowych – tu nie mają one znaczenia, liczy się tylko człowiek i to, co czuje. To przyciąganie dwóch ciał, pewien rodzaj wibracji, „muzyki”, jest zresztą tematem wielu opowiadań ze zbioru. Między innymi utworu Jego zapach: „Arogant, manipulator, obsesyjny flirciarz, tak. A mimo to było w nim coś z muzyki. Słyszała ją w każdym jego słowie, śmiechu, spojrzeniu” (s. 73).
Co ważne – nie chodzi tutaj tylko o seks, zwykłe fizyczne zbliżenie. Nawet jeśli jest ono gdzieś w domyśle, nie jest opisywane wprost, za to autor skupia się na towarzyszącej mu czułości – dotyku, sennym wtuleniu, uśmiechu. Przepiękne są te opisy więzi między bohaterami, tak proste, a równocześnie jakby pełne słońca: „Zrozumiał, że wszystko, co wydawało mu się dotąd bardzo ważne, przy Katti schodziło na dalszy plan. Przy niej wszystko uległo zmianie. Odkrył, że liczy się chwila obecna, to, jak ją przeżywasz. Liczy się śmiech i to, jak się śmiejesz. Sobotnie poranki z jajkiem na miękko (…). Była niczym dzień spędzony na plaży” (s. 31).
Niech was jednak ta słoneczność nie zwiedzie – to nie są sielskie love story. Miłość w opowiadaniach Mejlaka rzadko jest prosta i szczęśliwa, zawsze coś staje jej na przeszkodzie. Bohaterów rozdziela przepaść kulturowa i uprzedzenia bliskich (Chcę zawołać Samirę), kłamstwa (Zamach stanu), przyzwoitość (Jego zapach), starość i niemożność zapewnienia odpowiedniej opieki (Deska do prasowania), a czasem nawet taka „drobnostka” jak pierzaste stworzenie, które wpada do komina (Wrona).
Wreszcie – jest tu też przykład miłości, która żyje latami, mimo że bohaterowie pozostają rozdzieleni. Nie piszą, nie dzwonią, spotykają się tylko raz na jakiś czas, „albo oślepiające światło, albo najgłębszy mrok”. I choć dzielą tylko te przelotne chwile szczęścia, nie mamy wątpliwości, że to, co ich łączy, jest prawdziwe – na łożu śmierci to właśnie Hiszpankę ojciec narratora wspomina jako swoją wielką miłość, tę, dzięki której żył naprawdę. Długo myślałam o tym rodzaju związku, o kobiecie, która zgodziła się na rolę kochanki cierpliwie czekającej na okruchy czułości, bez gwarancji, że ten właśnie otrzymany nie będzie ostatnim.
„Patrzę na ogród i myślę o nim, myślę, co teraz porabia, czy całkiem już o mnie zapomniał, czy też coś jeszcze pamięta. Czy przypadkiem nie rozczarowałam go ostatnim razem? Może powiedziałam coś, czego nie powinnam, albo opacznie mnie zrozumiał? Czy zamierzał jeszcze kiedyś wrócić? (…) Myślałam, że może mogłabym spotykać go i cieszyć się nim, zachowując serce dla siebie. Ale zanim zorientowałam się, że to on był moim sercem, a moje serce nim, było już za późno” (s. 24).
Podobne słowa Mejlaka wprawiają w jakiś rodzaj błękitnego smutku. Pięknego smutku. Ten nastrój wywołują zresztą nie tylko nieszczęśliwe (lub po prostu trudne) historie miłosne, ale również empatyczny opis samotności chłopca, który, traktowany zawsze przez ojca jako gorszy niż jego siostra, za jedynych przyjaciół ma butelkę pełną zapałek (Twoje ostatnie lato, siostrzyczko). I to jest właśnie efekt pisarskiej strategii, o której autor mówił na spotkaniu w Krakowie – że w pewnym sensie znieczula się, robi krok wstecz, patrzy na bohaterów, ich historie, ich smutek z dystansu, by wydobyć z nich ich piękno. Na mnie to działa, bardzo.
Ale nie tylko oddziaływanie na emocje czytelnika jest mocną stroną opowiadań maltańskiego pisarza. Każdy z zamieszczonych w zbiorze utworów jest zmyślnie skonstruowaną opowieścią – każdy oparty jest na oryginalnym, zaskakującym pomyśle, nawet jeśli, jak w przypadku Prologu i Epilogu, składa się z zaledwie czterech akapitów. Niektóre z tych pomysłów wprawiają w zadumę (Dziewczynka z kostką Rubika, Papuzi skrzek i inne), niektóre wstrząsają (Twoje ostatnie lato, siostrzyczko), a niektóre bawią (jak w przypadku Pani ambasador).
Część opowiadań zdaje się też ironicznym komentarzem do naszej współczesnej rzeczywistości (bohater Zamachu stanu dokumentujący swoją podróż na Facebooku, backpackersi z Wrony otwierający kalendarze w swoich iPhone’ach, żeby sprawdzić, kiedy będą mogli się spotkać). W przekonaniu tym utwierdza mnie zresztą wypowiedź autora na krakowskim spotkaniu na temat możliwości, jakie daje nam dziś internet i tanie podróżowanie. Jego zdaniem ludzie, jakich widuje na Malcie, nigdy nie podróżujący i nie korzystający z internetu, potrafią nawiązać głębsze i dużo bardziej dojrzałe relacje niż „otwarta na świat”, podróżująca młodzież.
Noc wydaje się najodpowiedniejszą porą na Co pozwala powiedzieć noc. Na czytanie tego zbioru i na pisanie o nim, bo w ciszy nocy wszystko przeżywa się głębiej, a historie wydają się bardziej nasze. Dlatego piszę te słowa nocą. I wykorzystując tę szczególną porę, wyznaję, że zbiór opowiadań Pierre’a J. Mejlaka, pełen czułości, słońca i pięknego smutku, okazał się bardzo dobrym lekiem na złamane serce. Jeśli więc moje dotychczasowe zachwyty jeszcze was nie przekonały do lektury – może to przekona.
***
P.J. Mejlak, Co pozwala powiedzieć noc, przeł. Krzysztof Szczurek, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2018.
Ilustracje:
[1][2][3] zdjęcie własne,
[4] okładka książki ze strony wydawnictwa / ksiazkoweklimaty.pl.
Zdecydowanie zachęciłaś mnie do lektury, już jakiś czas krążyłam myślami wokół tej książki. I mimo, że rzadko sięgam po opowiadania, ten zbiór wydaje mi się spójny, przemyślany i nastrojowy jednocześnie. Tak ciepło o nim piszesz :-)
OdpowiedzUsuńRozumiem, że jest to tłumaczenie z języka maltańskiego?
Pod jednym z moich postów o tej książce na Facebooku pojawił się komentarz osoby, która też opowiadań za bardzo nie czyta, ale sięgnęła po Mejlaka i się zachwyciła. Myślę więc, że bez obaw możesz spróbować. A piszę ciepło, bo naprawdę mnóstwo ciepłych uczuć we mnie wzbudził :). Jak mało która książka.
UsuńCo do tłumaczenia – nie, jest to przekład z języka angielskiego, więc w zasadzie przekład przekładu. Obawiam się, że ciężko byłoby znaleźć tłumacza z maltańskiego...