Ojcowska duma pod warstwą humoru – „Dziecko w wieku przedszkolnym”, M.M. Cabicar

Uwaga! Tekst tę zacznę z powagą zupełnie nie przystającą do charakteru książki, o której piszę – bo od refleksji na temat rodzicielstwa. Gotowi?

Tak się jakoś składa, że w ostatnim czasie większość młodych rodziców, z którymi się stykam – świadomie lub nie – raczej zniechęca do powoływania na świat potomków, zamiast zachęcać. Historie, które od nich słyszę, przywodzą na myśl macochową narrację Petry Hůlovej, w której dziecko jawi się jak mała, żarłoczna bestia, wysysająca z człowieka resztkę sił, ambicji, zaangażowania. I są to akurat – bardziej adekwatne w przypadku omawiania tej właśnie, a nie innej książki – relacje męskie.

Z drugiej strony – choćby świadomy przekaz tych relacji był nie wiadomo jak negatywny, zawsze pobrzmiewa w tym jednak jakaś zbłąkana nutka dumy. Że „moje dziecko”, że „moja córka”, „mój syn”. Mój syn gada jak najęty. Moja córka nie usiedzi w jednym miejscu. Patrzę, słucham, nie komentuję, ale myślę sobie: „Narzekasz, ale i tak jesteś dumny, że go masz. I nie oddałbyś go za nic na świecie”.

I to słyszę też w opowieściach M.M. Cabicara. Przy czym mękolenie jest tu opakowane w lekkostrawną formę humorystycznych historyjek z życia wziętych i jest go zdecydowanie mniej niż dumy, choć pozostaje ona ukryta pod grubą warstwą humoru.

Pozytywny wydźwięk książki nie oznacza oczywiście, że ojcostwo w wydaniu Cabicara jest magiczną, sielankową przygodą. Przeciwnie – z szokującym wręcz miejscami naturalizmem młody tata opisuje te mniej apetyczne aspekty opieki nad dzieckiem. Ale jednak, mimo wszystkich tych perypetii – jest w tym jakaś radość i czułość. I dlatego w trakcie lektury Dziecka w wieku przedszkolnym zdarzały mi się nie tylko wybuchy śmiechu, ale po prostu zwyczajny uśmiech, taki, wiecie, z lekka rozczulony.

Trzeba przy tym zaznaczyć – opowieści M.M. Cabicara są realistyczne tylko po części. Autor zmyśla i koloryzuje na całego – a gdyby ktoś upierał się, że wszystko, co opisał w książce, zdarzyło się naprawdę (łącznie z czekoladową anakondą w Swarovskim i panem, który dostał awans, demonstrując swoje zawodowe zaangażowanie w… piaskownicy), pozostałoby mi krzyknąć, niczym Egonek Bondy pod adresem pana Hrabala: „K**wa fix! Że też właśnie panu muszą się takie rzeczy przytrafiać!”.

Samo poczucie humoru autora może nie przypaść do gustu każdemu – czuję, że to kwestia wrażliwości. Były momenty, gdy śmiałam się szczerze, spontanicznie i w głos, ale były i takie, kiedy rozmawiałam sobie w głowie z autorem: „No dobra, trochę przesadziłeś”. (I nie chodzi mi tu akurat o fragmenty zniesmaczające – ale skoro już o nich mowa, to jeśli ktoś z Was jest na podobne rzeczy wrażliwy, dobra rada: kiedy autor już w tytule rozdziału zastrzega „Przy czytaniu nie jedzcie i nie pijcie”, zaufajcie mu :). Na szczęście żartów już odrobinę „na siłę” nie ma za wiele, a sytuacje i rozmowy opisane przez Cabicara naprawdę bawią.

Lektura lekka, łatwa i przyjemna (to ostatnie pod warunkiem, że jesteście odpowiednio odporni na opowieści o smarkach, glutach i kupkach). Przypuszczam, że tak dla rodziców, którzy zidentyfikują się z częścią historii, jak i dla jeszcze bezdzietnych, bo urocza rzecz, po prostu. Serce bezdzietnej mnie w każdym razie podbiła!

***
M.M. Cabicar, Dziecko w wieku przedszkolnym. Zabawne przygody odważnego ojca, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2018.

Komentarze

Prześlij komentarz