Na/pół słoweńskiego autora Jasmina B. Freliha to imponująca powieść o świecie, jaki nam grozi, ale przede wszystkim – co sugeruje już samo jej motto – powieść o samotności. I izolacji, przez co zaskakująco wpisuje się w dzisiejszy pandemiczny kontekst.
W powieści Freliha zostajemy wrzuceni w alternatywny świat, bardzo podobny do naszego. Trwająca oficjalnie od 1991 roku „społeczno-geo-polityczna-ideoiluzyjna anomalia”, zwana Wielką Kakofonią – nadmiar głosów, gigantyczny zalew informacji, w którym ciężko już rozpoznać, co jest prawdą a co nie – wydaje się dość dobrze opisywać to, co dzieje się dziś także w naszej rzeczywistości. Tyle tylko, że w świecie stworzonym przez Freliha stan ten w dniu 17 grudnia 2011 został zakończony poprzez Wielkie Cięcie. „Przecięli wszystkie kable. Wszystkie elektrownie zatrzymał magnes” (s. 259) – pisze autor. Wielkie Cięcie nie tylko odcięło dopływ do energii, sieci, informacji, ale również symbolicznie przecięło świat na pół: na tych, którzy potrafili się w tym nowym świecie odnaleźć oraz tych, którzy pozostali w opozycji.
Obecnie jesteśmy w bardzo nieodległej przyszłości, mamy rok zaledwie 2022. I choć pisząc tę powieść, Frelih nie mógł jeszcze przewidzieć pandemii, jego świat wydaje się – dużo bardziej mroczną, ale jednak – pewną wersją rzeczywistości, w której znaleźliśmy się obecnie. Świat w Na/pół to miejsce zimne i groźne, podzielone kratami, w którym ludzie zostali od siebie odizolowani. „Kto nie zamknął się na klucz, ten jest niebezpieczny lub szalony” (s. 428). I tak jak w naszym „tu i teraz”, izolacja wydaje się sposobem na rozwiązanie pewnych problemów, ale mimo to bohaterowie rozpaczliwie pragną ludzkiej bliskości. Lub nawet nie ludzkiej: w końcu diler Lefkas wyhodował u siebie w domu muchy, by tylko pozbyć się ciszy i poczuć się choć trochę mniej samotny.
Kwadratowe arbuzy
Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak mogłaby się wydawać. W końcu wspomniane łacińskie motto książki, cytat z Cycerona, brzmi: „numquam minus solum esse quam cum solus esset”. Nigdy nie był mniej samotny niż wtedy, gdy był sam. Bo czym innym jest serdeczny kontakt z kimś bliskim, czym innym – bycie częścią tłumu, trybikiem identycznym jak tysiące innych.
W świecie Freliha ludzie są jak japońskie arbuzy, wkładane do kwadratowych pudełek, gdy są jeszcze małe, po to aby przyjęły bardziej praktyczny w transporcie, sześcienny kształt. W tym kontekście ucieczka z tłumu wydaje się uzasadniona. Być może lepiej pozostać „małym”, zachowując jednak swój naturalny kształt.
Jasmin B. Frelih. Fot. materiały wydawcy |
Kimś takim wydaje się choćby Zoja – poetka ciała, wolności i miłości, jedna z trzech powiązanych ze sobą postaci, wokół których toczy się akcja Na/pół. Wyklęta w rodzimej Europie, gdzie była również fizycznie katowana, uciekła za ocean, w poszukiwaniu resztek wolności na terytorium ZLIAPPW (Zjednoczone Grupy Zainteresowań Ludzi o Identycznych Albo Przynajmniej Podobnych Wartościach), czyli dawnych Stanach Zjednoczonych.
Z kolei Kras to przykład jednostki, która doskonale dostosowała się do opresyjnego systemu i z niego czerpie swoją siłę – promieniujący samczą siłą słoweński minister wojny, głowa rodziny, ojciec i mąż, który nie znosi, gdy coś lub ktoś wymyka mu się spod kontroli. „Wilkowie byli starą, dumną słoweńską rodziną, w której mikrokosmosie odzwierciedlał się obraz szerszej zbiorowości” (s. 61) – pisze autor, wprowadzając czytelnika w tę część powieści, parodiującą rodzinną sagę. Jest tu więc nieco śmieszny dziadek, który na starość dorobił się drugiej rodziny, jego żona dewotka i jej siostry, stare panny zakochane w marszałku Ticie. Jest również córka, ku rozpaczy matki żyjąca z kobietą, i jeszcze jedna członkini rodziny, która adoptowała małego czarnoskórego chłopca z Afryki. Pełen przekrój.
Różne twarze ciała
Powyższa dwójka, Zoja i Kras, zdaje się doskonale reprezentować nowy świat, podzielony na pół. Jest jeszcze ich przyjaciel Evan, rezydujący w rządzącej światem Japonii, ten jednak pozostaje gdzieś pomiędzy. Artysta, ale wypalony i cyniczny, zniewolony przez wspomnienia o żonie, od samotności uciekający w narkotyki i pozbawiony znaczenia seks – z aktorką, która budzi w nim wstręt, lub nawet z asystentką-robotem (to jedna z najbardziej groteskowych scen tej powieści).
Temat ciała i cielesności powraca we wszystkich trzech opowieściach (u Zoi mamy do czynienia z afirmacją cielesnego piękna i fizycznej miłości, Kras – jako przedstawiciel konserwatywnego europejskiego świata – robi z nich temat zakazany i spycha je gdzieś… za drzwi łazienki). W historii Evana odgrywa kluczową rolę, tym razem jako sposób na poszukiwanie utraconej bliskości. Próby pozostają jednak daremne, a fizyczność własna i innych wywołuje u bohatera tylko odrazę:
„Był cały śluzowaty, przepocony, tłusty od seksu, z wymiętą skórą, nieogolony, wszędzie, zarost brody kłuł go w szyję. Osiem. Czuł pryszcze na plecach, na pośladkach (…). Ściekło mu z gardła do ust coś obrzydliwego. Miał brudne zęby. W prawym kąciku ust czuł wysuszoną plamę śliny. Nie widział na jedno oko, zlepiła je nocna wydzielina z oka” (s. 165).
Poezja i eksperyment
O tej trójce nierozłącznych niegdyś przyjaciół Frelih pisze: „Cięcie oznaczało dla nich coś prawdziwego. Podzieliło ich (…). Trudno było być przyjaciółmi. Trzeba było zatroszczyć się o siebie. Krasowi się udało. Evanowi prawie. O Zoi nie słyszał ani słowa już wiele lat. Jej pisanina została zakazana w Europie. Niebezpieczeństwo systemowe, może” (s. 367).
[W tym akapicie ryzyko spoilerów. Chociaż sama nie wiem, czy to spoilery?] Spotykają się po latach w finałowej scenie, mocno już nierealistycznej, ale i dającej szerokie pole do interpretacji. Czy rozpędzonym autem bohaterowie zmierzają ku nuklearnej apokalipsie? Czy widok nagich ludzi, przejawiających nagle swoje zwierzęce zachowania i składających ofiary z innych ludzi sugeruje pewien kres cywilizacji, a równocześnie wyzwolenie? Kim jest nieszczęśliwy człowiek, który do kielicha zbiera spływającą ze sceny krew i wodę? Odpowiedzi nie otrzymujemy – również powieść Freliha kończy się Wielkim Cięciem.
Na/pół to z pewnością nie jest łatwa lektura. Autor zadbał o to, by sposób opowiadania korespondował z chaosem informacyjnym, Wielką Kakofonią, o której mowa w powieści, przez co momentami tekst staje się zupełnie niezrozumiały. Ale robi również z językiem wiele innych interesujących rzeczy. Stylem nieraz tak bardzo przypomina Davida Fostera Wallace'a, że nie wyobrażam sobie, by Frelih nie inspirował się prozą tego autora. Eksperymentuje. Pisze sceny krótkimi zdaniami, cielesnymi, jak szybkie oddechy. Po to tylko, by od czasu do czasu po staroświecku dorzucić jakieś „drzewa ziewające wiatrem” – odrobinę poezji.
Polecam odważnym. Bo warto się przez ten tekst przedzierać, by dotrzeć do pięknego sedna.
„– Jesteśmy na skale, która frunie przez wszechświat.
– Istniejemy.
– Czy jest coś jeszcze bardziej dziwnego od tego?” (s. 439).
***
J.B. Frelih, Na/pół, przeł. M. Gruda, wyd. Wyszukane, Warszawa 2020.
Mam nadzieję, że tych niezrozumiałych momentów i chaosu informacyjnego jest stosunkowo mniej niż klarownej, w miarę jasnej narracji. Wydaje się, że świat wykreowany przez pisarza jest precyzyjny, doskonale przemyślany. Przytłaczająca, przerażająca jest ta wizja braku komunikacji i świata podzielonego na pół, ale przyjaciół jest przecież troje - trzeci zawieszony gdzieś "pomiędzy", a więc nie tak łatwo podzielić nas na pół. Ciekawe, czy autor wyjaśnia, kto stoi za "Wielkim Cięciem?" - świat polityki, gospodarki, ekolodzy, a może jakaś nieznana siła? :)
OdpowiedzUsuńTak, tych zupełnie niezrozumiałych jest zdecydowanie niewiele, choć ogólnie Frelih lubi na różne sposoby utrudniać czytelnikowi życie. :) I tak, masz rację, może postać Evana ma też trochę pokazać, że żadne wielkie cięcie nie jest definitywne, tak jak świat nie jest i nigdy nie będzie czarno-biały. Co do sprawców Wielkiego Cięcia – nie jest to jasne, i chyba tak jest lepiej. Ja bym powiedziała, że to sprawka ludzi u władzy, ale tego nigdy nie będziemy pewni na 100%. :)
Usuń