Sielskość i trauma – „Wdech i wydech”, Dominika Horodecka [recenzja]


Zdarza mi się słyszeć – i niewykluczone, że czasem sama tę opinię powtarzam – że czeski i polski sposób pisania o rodzinie bardzo się różni. Tam, gdzie u Czechów jest raczej gra niedopowiedzeń i wzajemnych żalów, codzienność nie zawsze taka jak sobie wymarzymy, ale do zniesienia, tam u pisarzy z Polski – wrzaski, łzy, alkohol. Przeróżne rodzaje patologii. W tle nieodłączny kotlet schabowy i ksiądz.

Książka Dominiki Horodeckiej jest trochę właśnie taka, a trochę zupełnie inna. Bo zaskakuje, na początek usypiając czujność czytelnika (przy czym być może chodzi o coś więcej niż literacki zabieg; może do tego, co ważne, a zarazem bolesne, również autor musi docierać powoli) sielskimi obrazkami rodzinnego dzieciństwa oraz barwnym i łobuzerskim językiem. Bo pokazuje, że rzeczywistość nie jest czarno-biała, a dzieciństwo naznaczone traumatycznymi chwilami może być też momentami beztroskie i szczęśliwe. Bo niekiedy narratorka, choć z pewnością już dorosła, wręcz wciela się na nowo w małą dziewczynkę, która radośnie paple o wycieczkach, rodzinnych wakacjach, zabawach z ciocią.

Mimo to nic nie zapada po tej lekturze w pamięć tak bardzo, jak wstrząsające obrazy pijackich awantur ojca. Tym bardziej, że sceny te narratorka (tak chyba zresztą działa pamięć, niestety; dobre chwile zachowuje w pastelowym zarysie, te złe wracają w najdrobniejszych szczegółach) opowiada minutę po minucie, odtwarza gęstą atmosferę oczekiwania na powrót awanturnika, a później krzyki, szarpaninę, płacz matki, bezradne apele dziecka. Zaciskanie powiek w uporczywej próbie zaśnięcia ze świadomością, że wróg jest tuż za drzwiami i za chwilę znów wparuje do pokoju.

Nie jest taki zły

To też opowieść o uwikłaniu niewinnego dziecka w gry i toksyczne relacje między dorosłymi – i być może te fragmenty robiły na mnie jeszcze większe wrażenie. Na kolejne upicia ojca Natalia reaguje instynktownie – wrogością i wyrzutem w stosunku do niego, w naturalny sposób stając po stronie matki. A później schodzi piętro niżej, porozmawiać z babcią, mamą taty, i słyszy od niej, że przecież nie jest dla nich taki zły jak inni ojcowie, że przecież ich nie bije, że wystarczyłoby tylko, żeby mama przestała na niego krzyczeć i wreszcie go przytuliła. Dziecko nie potrafi się odnaleźć w gąszczu manipulacji, dziecko nie wie już, kto naprawdę jest winien. Dziecko cierpi najbardziej.
    – Ciebie też ktoś nastawił przeciwko mnie? No, przyznaj się, kto cię nastawił? Dziadziuś czy mamusia? – zwracał się do mnie z pełną powagą, jakbym była dorosła.
    Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Cztery lata, niespełna pięć, to niewiele, by nauczyć się obsługi pijanego taty (s. 45).
A przecież na zewnątrz wszystko jest dobrze. Są wycieczki, zabawy, są dobre i śmieszne wspomnienia, wokół tak wielu ludzi, którzy kochają, troszczą się, którym zależy, te wszystkie babcie, dziadkowie, wujkowie, ciocie. I to akurat z pewnością nie jest tylko polska specyfika, choć sceneria w powieści Dominiki Horodeckiej pozostaje bardzo polska – ze szlacheckim pochodzeniem rodziny ze strony ojca (i absurdalnym przywiązywaniem do niego wagi) czy Kościołem katolickim, odgrywającym kluczową rolę w życiu zwłaszcza kobiet z rodziny, i odciskającym swoje piętno na każdej sferze życia, łącznie z tym intymnym.

Ciało jest mężczyzną

Cielesność odgrywa tu zresztą także niepoślednią rolę, jak w niemal każdej opowieści o dziewczęcym dorastaniu. Poczynając od pierwszych momentów świadomości swojego wyglądu, poprzez przełomowy moment pierwszej miesiączki aż po pierwsze doświadczenia erotyczne, które w przypadku narratorki są naznaczone dużym dyskomfortem, a równocześnie próbą podporządkowania się temu, który zaszczycił jej trzynastoletnie rozkwitające ciało swoją uwagą. „Jakby to nie była pierwsza miłość, lecz pierwsza wojna”.

Dominika Horodecka. Fot. wydawnictwo Warstwy

W pewien sposób koresponduje to ze sceną, w której kuzynka Agata zostaje spoliczkowana i upokorzona przez dziadka za to, że zbyt późno wróciła ze spotkania z chłopakiem, podobnie jak ze sceną, w której narratorka zostaje zmuszona przez mamę do wyspowiadania się z tego, że kierowana ciekawością pogłaskała rozwinięty już biust tej samej kuzynki Agaty – podziwianego w dzieciństwie symbolu piękna i kobiecości. W świecie dorastającej narratorki kobieca cielesność wiąże się z grzechem i wstydem i na różne sposoby pozostaje własnością mężczyzn. Nic dziwnego, że w dziewczynie rodzi się bunt:
Zostałam podwójnie zraniona. Przez tatę i Karola. Obaj zaatakowali mnie przypuszczeniem, że mogłabym to zrobić. Jakby oboje chcieli mi zajrzeć pod spódniczkę, przez rajtuzy w prążki, aż do majtek, każdy ze swoich pobudek. A te majtki (choć nie miałam jeszcze czternastu lat) były moje i tylko moje (s. 334).
Katalog dziecięcych wspomnień

Robi wrażenie treść, ale również forma i styl, bo przy całej drastyczności niektórych powieściowych obrazów Wdech i wydech stanowi też coś w rodzaju katalogu dziecięcych wspomnień, zbudowanego na smakach i zapachach, na tych wszystkich proustowskich magdalenkach. W barwny i zdradzający niewątpliwy talent literacki sposób autorka odmalowuje postaci zapamiętane z dziecięcych lat.
Pan Miller w rzeczy samej do urodziwych nie należał. Krępy, niski i całkowicie bezzębny. Siwy z łysym czubkiem i dwoma puklami włosów po bokach, a do tego kartoflany nos i małe niebieskie oczy. Głowa Millera dominowała nad jego korpusem i mówiła, jakby pan Miller siedział w studni i miał chrypę (s. 268).
Jako podobny katalog książka ma także momenty nużące – przede wszystkim są to fragmenty w najdrobniejszych szczegółach dokumentujące topografię różnych rodzinnych miejsc. Domyślam się, że mógł to być pewien trening pamięci i budowanie scenerii pomocne w procesie odtwarzania konkretnych wspomnień, choć dla postronnego obserwatora, jakim jest czytelnik, nieco mniejsza szczegółowość byłaby na plus. Ale to właściwie jedyny drobny zarzut, jaki mam w stosunku powieści Dominiki Horodeckiej. Kończąc, płakałam. Wam też trudno będzie nie płakać.

Ucieczka w wyrazistość

Wracając do czesko-polskiego porównania z początku... Oczywiście, emocje w nadmiarze zawsze będą męczyć. Spędziłam jednak ostatnio trochę czasu w świecie polskiej literatury, czytając, ale też rozmawiając z czeskimi tłumaczami polskich książek, i stwierdzam, że nie jest mi w nim tak źle, jak kiedyś – albo tak źle, jak kiedyś myślałam. Przeciwnie, pewną ulgę przynosi mi ucieczka w jej wyrazistość od letnich emocji i błahych problemów, dominujących w twórczości niektórych czeskich autorów. 

Może to fakt, że moje własne spojrzenie na świat się zmienia i też w literaturze szukam silniejszych bodźców? Jeśli tak, lektura debiutu Dominiki Horodeckiej doskonale się w tej roli sprawdziła.
 
***
D. Horodecka, Wdech i wydech, wyd. Warstwy, Wrocław 2020.

***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze