Literacki remanento-prezentownik 2023


Rok niemal minął nawet nie wiem kiedy, zostawiając mnie z dużą liczbą przeczytanych, ale wciąż niezrecenzowanych tytułów.

Nie łudzę się już, że będę w stanie każdy z nich opisać w osobnym tekście, postanowiłam jednak w ramach literackiego remanentu krótko zrelacjonować wrażenia z moich tegorocznych lektur – być może ten zbiór rekomendacji posłuży też komuś z Was przed Świętami jako inspiracja prezentowa? 😊

Zaczynam od książek najważniejszych, a zarazem na różne sposoby trudnych, angażujących, emocjonalnie obciążających. W drugiej części remanento-prezentownika przyjdzie czas na literaturę nieco lżejszą.

Wydarzenie roku


„Gdy w pokoju robi się ciemno i cichną głosy, wtedy rozumiesz, że świat i wszystko w nim zawarte wkrótce przestanie istnieć” (Cormac McCarthy, Pasażer, s. 406).

Wkrótce po śmierci Cormaca McCarthy’ego dotarło do nas polskie wydanie jego ostatniego powieściowego dyptyku – Pasażer i Stella Maris, obie w przekładzie Roberta Sudoła. Czytając je w tak krótkim czasie po odejściu autora, miałam ciarki. Bo to teksty pełne chłodu, ciemności, lęku przed zapomnieniem, nieskończonością i niewiadomym – tym wszystkim, czego nie sposób zgłębić, bo akt zgłębiania zaburza ich istotę, jak w zasadzie nieoznaczoności Heisenberga.

Fizyki, matematyki i filozofii jest w tych powieściach zresztą sporo, a ponieważ integralną częścią powieściowego świata są również postaci będące wytworem umysłu jednej z bohaterek, skojarzenie pojawiło się bardzo szybko – jedna z moich ulubionych książek, City Alessandra Baricco. Ciężar tekstów McCarthy’ego jest jednak dużo większy, ciągną nas na dno, w ciemność, niczym tajemniczy wrak, od którego cała historia się zaczyna. I pod tym względem bliżej im do dzieł Franza Kafki – bo przecież ucieczka Bobby’ego Westerna przed służbami to trochę ucieczka Josefa K.


Po raz kolejny do głosu dochodzą też sny, ale już nie są to sny o ognisku, które ktoś bliski rozpalił gdzieś daleko przed nami i czeka na nas. Zamiast ogniska jest pociąg, którego światła nikną w oddali – pociąg, za którym biegniemy, ale nigdy go nie dogonimy. Wracają złe wspomnienia i amerykańskie traumy, Wietnam, Hiroszima, zmasakrowane przez bomby niewinne słonie. I coraz trudniej w tym wszystkim odnaleźć Boga. „Świat zmierza w stronę ciemności przekraczającej nawet najmroczniejsze spekulacje” (s. 193) – czytamy w Pasażerze. Piękne, przerażające pisarstwo.

Cormac McCarthy, Pasażer, przeł. Robert Sudół, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023. [Egzemplarz recenzencki].
Cormac McCarthy, Stella Maris, przeł. Robert Sudół, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023. [Egzemplarz recenzencki].

Bukowski


„To było kurewsko smutne miejsce, ale niemal wszystkie miejsca takie były. Nie było dokąd pójść” (s. 111).

Pewnym wydarzeniem roku jest też dla mnie premiera każdej kolejnej książki Charlesa Bukowskiego. Tym razem na polskim rynku pojawił się zbiór Gdy kota nie ma, myszy harcują (to ta książka, która w oryginale nosi fantastyczny tytuł The Captain Is Out to Lunch and the Sailors Have Taken Over the Ship) w przekładzie i z posłowiem Jacka Szafranowicza. Pewną nowinką, a zarazem niewątpliwą wartością dodaną, są tu grafiki Roberta Crumba, które swoją bezlitosną kreską świetnie wpisują się w nastrój tekstów Bukowskiego.

Jeśli zaś chodzi o treść – książka stanowi coś w rodzaju dziennika. To zbiór zapisków, które pisarz robił przez kilkanaście miesięcy w latach dziewięćdziesiątych, a więc niedługo przed zdiagnozowaniem u niego śmiertelnej choroby – białaczki. Niczym nie zaskakuje, ale to 100% Bukowskiego w Bukowskim. Trochę prozy życia, trochę czarnego humoru, trochę buńczuczności. Pisanie jak walka bokserska. Pisanie, picie, wyścigi, koty – sposoby, by uciec przed światem. I podejście do śmierci, bez lęku i bez sentymentów. Jak w pisanej w trakcie sporządzania tych zapisków Szmirze. „Noszę śmierć w lewej kieszeni” – pisze Buk, i dodaje: „Jeśli coś jest straszne, to nie śmierć, tylko życia, jakie na ogół prowadzą ludzie (…) zanim umrą”.

Charles Bukowski, Gdy kota nie ma, myszy harcują, przeł. Jacek Szafranowicz, ilustr. Robert Crumb, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2023. [Egzemplarz recenzencki].

Najważniejsza nadrobiona zaległość


Bestiariusz nowohucki Eli Łapczyńskiej zaczęłam czytać niedługo po premierze, musiałam go jednak odłożyć, bo szybko przekonałam się, że to nie jest jedna z tych książek, które da się podczytywać w metrze lub w krótkiej przerwie między zajęciami. Potrzebowałam czasu, kiedy będę się jej mogła oddać, i znalazłam go wreszcie w tym roku.

Z czasów moich studiów technicznych pamiętam dobrze pewną halę, przez którą przechodziło się do pracowni komputerowych. Halę, która zamieniła się w wielki grobowiec od dawna nieużywanej maszynerii. Niektóre z tych zwalistych sprzętów zostały nie tylko dawno zapomniane, ale i upokorzone, zredukowane do dziwacznych mebli – sprzątaczki ustawiły na nich doniczki z kwiatkami. Wyglądały jak jakieś uśpione olbrzymy. Postindustrialne piękno, którego były okruchem, znalazłam później m.in. w prozie Hrabala.

Bestiariusz nowohucki wzbudził we mnie podobne uczucia. Autorka wraca do początków huty, gdy ten gigant dopiero budził się do życia. I trudno nie zachwycić się plastycznością, z jaką o nim pisze – jak o monstrualnym żywym tworze, „dzikim zwierzu”, zgwałconym („dłoń przebija mi filar, w krocze wjeżdżają wagony”), podporządkowanym, lecz wciąż dzikim, żarłocznym i okrutnym. I hipnotyzująco pięknym w tym okrucieństwie.

Wielkie hale porastają „kołtuny maszynerii”, „brunatne ściany” konstrukcji z żelaza poruszają członkami, maszyny mówią. Niemal wszystko ma tu swoje dziwne, sekretne życie, zarówno ludzie i zwierzęta, jak i przedmioty, i na odwrót – żywe ciała mają w sobie coś z maszyny. To świat płynny niczym stal, naznaczony bezustannymi metamorfozami („ni człowiek, ni plazma”), w którym wszystkie historie łączy tajemniczy doktor Szpigiel, ktoś między lekarzem a alchemikiem. Bywa to wszystko przerażające, horrorowe, trochę jak w filmach Švankmajera – ale to w końcu bestiariusz. W dodatku napisany tak, że chce się smakować każde słowo. Brutalnie wspaniały.

Elżbieta Łapczyńska, Bestiariusz nowohucki, wyd. Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020. [Egzemplarz recenzencki].

Książki najbliższe sercu


„Mam sukę Senę, ale nie jestem jej właścicielem. Brzydziłbym się takim układem. Bardziej to ja należę do niej niż ona do mnie” (s. 7).

Na Senę Bogdana Frymorgena trafiłam dzięki poleceniu Marty. To mała wielka książka, będąca epitafium dla ukochanej psiej przyjaciółki, a zarazem jednym wielkim wyznaniem miłości człowieka do zwierzęcia. Stawiająca to zwierzę z człowiekiem na równi – u Frymorgena zwierzęta tak jak ludzie mają dusze, czują, marzą, i należymy do nich w takim samym stopniu, jak one należą do nas. A kiedy umierają, jest „już tylko płacz, bo przecież umarł człowiek”.

Czytałam tę książkę jeszcze zanim u mojego Pepinka zdiagnozowano białaczkę. Ale wracając do niej dziś, nie mogę powstrzymać łez. Bo choroba jeszcze bardziej pokazała mi to, o czym pisze Frymorgen – że można pokochać swojego psa równie mocno, a może nawet mocniej niż jakiegokolwiek człowieka. Dziękuję za każdy dzień, kiedy jeszcze jesteśmy razem.

Bogdan Frymorgen, Sena, wyd. Austeria, Kraków – Budapeszt – Syrakuzy 2022.


Dwujęzyczny, ukraińsko-polski Słownik wojny Ostapa Sływynskiego to dla mnie książka szczególna, bo miałam zaszczyt robić korektę jej polskiego tekstu – przekładu Bohdana Zadury. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ wyjątkowo trudno poprawia się tekst, czytając go przez łzy. Każda litera w tej książce to jedna lub kilka haseł, od których wychodzą historie – prawdziwe historie ludzi doświadczonych przez wojnę w Ukrainie. Każda z tych opowieści łamie serce na tysiąc kawałków. Łatwo zapomnieć, przywyknąć do myśli, że gdzieś w kraju obok toczy się wojna, ale nie wolno nam tego robić. Ta książka dobitnie o tym przypomina.

Ostap Sływynski, Słownik wojny, przeł. Bohdan Zadura, ilustr. Anastasija Awramczuk, wyd. Pogranicze, Sejny 2023.

Jak się ma twój ból?


„Im gorzej się czuję, tym uporczywiej zmuszam się do zagadywania tego stanu, paplania jak najwięcej, by nikt nie zauważył wzbierającej we mnie paniki” (s. 21).

Kiedy książka Emilii Dłużewskiej Jak płakać w miejscach publicznych pojawiła się w księgarniach, zaczynałam swoje leczenie psychiatryczne. Wahania nastrojów stały się nie do zniesienia, byle drobiazg wytrącał mnie z równowagi i miałam nadzieję, że dzięki lekom wreszcie będzie dobrze.

Może też dlatego od początku byłam pewna, że ją kupię i przeczytam. Czytamy, by wiedzieć, że nie jesteśmy sami. I znalazłam tu rzeczywiście momenty cudowne – te, kiedy autorka jest boleśnie szczera, niczym się nie zasłania i po prostu ma się ochotę ją przytulić. Bo tak dobrze to znam – jak wtedy, gdy mowa o codziennym lęku, poczuciu winy, pragnieniu „bycia mądrą” lub żalu nad innymi, już na zawsze niewykorzystanymi wersjami swojego życia – albo wcale tego nie znam, a brzmi potwornie – jak choćby wspomnienie matki wzdrygającej się na dotyk lepkiej rączki córki.

Mniej natomiast lubię fragmenty, kiedy już autorka zbyt zatraca się w kręceniu słownych piruetów i wielopoziomowych żartach, byle tylko oddalić, obśmiać, zagadać swój ból. Ale przecież wiem, skąd się to bierze. „Ludzie dziwią się, gdy czytają, że słynni komicy często chorują na depresję. Mnie dziwi raczej, że nie wszyscy ludzie z depresją zostają komikami. Nasze życie to nieustanny występ” – pisze Dłużewska. Dobrze, że ta książka powstała. A rozdział o „pojebanych laskach” jest wspaniały.

Emilia Dłużewska, Jak płakać w miejscach publicznych, wyd. Znak, Kraków 2023.


„Nie chciał dostrzec dzikuski wewnątrz mnie (…). Pragnęłam być porządna. Pragnęłam być taka, jaką on mnie sobie wyobrażał. Wierzyłam, że właśnie tak powinnam postąpić. Nie miałam pojęcia, że prawdziwa kobiecość kryje się właśnie w tej dzikusce” (Petra Dvořáková, Jestem głód, s. 78).

Rok 2023 był też rokiem, kiedy – pragnąć zrozumieć polski fenomen tej książki – sięgnęłam wreszcie po Wrony Petry Dvořákovej. I z rozpędu przeczytałam również kolejny wydany w polskim przekładzie tytuł autorki, tegoroczną nowość – Jestem głód.

I choć Jestem głód nie powtórzyło w Polsce sukcesu Wron, a opinie na jego temat są raczej powściągliwe, na mnie druga z książek zrobiła zdecydowanie większe wrażenie. Wrony to oczywiście głęboko poruszająca, ale jednak – wybaczcie mi to słowo, jeśli kogoś urazi – dość prosta historia nastolatki wychowywanej w cieniu siostry, „tej lepszej”. Powieść opowiada o Basi, która nie potrafi się wpisać w schemat „grzecznej dziewczynki” i jest z tego powodu nieustannie dręczona, psychicznie i fizycznie (to drugie głównie rękami ojca), przez swoją zimną, niedostępną matkę.


Jestem głód – podobnie jak Wrony mocno autobiograficzne – wydaje się luźno nawiązywać do historii Basi, ale skupia się na późniejszym etapie kobiecego życia, uwalnianiu się od narzuconych w dzieciństwie schematów i walce o samą siebie. I tu znów wraca do mnie motyw „pojebanych lasek” Dłużewskiej – bo narratorka Jestem głód pisze o wyzwalaniu swojej wewnętrznej dzikuski, prawdziwego ja, które nigdy nie odpowiadało wyobrażeniom jej matki, a później męża na jej temat.

To opowieść bardzo cielesna i pełna poczucia winy, bohaterka mierzy się bowiem z anoreksją, chorobą syna, przemocą w związku, własnymi dylematami dotyczącymi wiary i religii oraz zakazaną miłosną relacją. Aż trudno uwierzyć, że tyle bólu mogło skupić się w życiu jednej osoby. Nie jest to więc łatwa lektura, ale ze względu na tę heroiczną walkę bohaterki o siebie i swoje wewnętrzne piękno, to cielesne i to wewnętrzne – warta trudu!

Petra Dvořáková, Wrony, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2020.
Petra Dvořáková, Jestem głód, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2023.

***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze

  1. Aniu - całkiem sporo udało Ci się przeczytać, i to bardzo różnorodnych książek. "Stella Maris" i "Pasażer" już czekają u mnie na odpowiedni moment, zdaję sobie jednak sprawę, że skoro te książki "ciągną nas na dno, w ciemność" to muszę, siadając do ich czytania, mieć jakąś psychiczną stabilność. Myślę, że raczej nie zostanę czytelniczką Bukowskiego, ale... postanowiłam "Gdy kota nie ma..." kupić w prezencie mężowi - wydaje się, że książka ma wszystkie te cechy, które powinny mu się spodobać.
    "Bestiariusz nowohucki" - to książka tak odmienna od tego, co zazwyczaj czytam, że aż jest to fascynujące, pociąga mnie to postindustrialne piękno.
    Nie czytałam "Wron", które czytali już chyba wszyscy, ale "Jestem głód" zdecydowanie zainteresowała mnie bardziej i postanowiłam, że kupię ją sobie (a wcale nie zamierzałam) w prezencie noworocznym. Zostałam przekonana, że warto przeczytać coś jeszcze o kobiecej odwadze i wyzwalaniu w sobie wewnętrznej dzikuski :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przeczytałam w tym roku zdecydowanie więcej książek niż w poprzednim i cieszy mnie to, bo bałam się, że to już jakiś permanentny kryzys.

      I jak, mąż ucieszył się z Bukowskiego? Napisz, jak jego wrażenia. :) Po nowego McCarthy'ego tak, zdecydowanie dobrze sięgnąć w lepszym psychicznie czasie, a co do „Wron” – ciekawi mnie, też jako badaczkę, polski fenomen tej książki, nie do końca go rozgryzłam. To niezła książka, ale w czym tkwi sekret jej niezwykłej popularności w Polsce?

      „Wrony” to opowieść dorastającej dziewczynki, „Jestem głód” – młodej kobiety wchodzącej w życie i mierzącej się z utratą złudzeń, taki przewrotny kobiecy Bildungsroman. Cieszę się, że Cię nim zainteresowałam. I w ogóle że moja lista okazała się inspirująca, właśnie o to chodziło. :)

      Pozdrowienia serdeczne, spokojnej reszty Świąt!

      Usuń

Prześlij komentarz