Zbyt głośne sierpnie – „Srpny”, Jakub Stanjura [recenzja]


Sierpień to mój ulubiony miesiąc w roku. Lubię, gdy – jak u Faulknera – światło się zmienia, wszystko nabiera miękkich, złocistych barw, robi się kruche, ażurowe i przejrzyste. W debiutanckiej powieści Jakuba Stanjury, poświęconej tematowi gaslightingu, miesiąc ten staje się jednak symbolem nieustannie powracającej traumy, dusznej atmosfery i osaczenia.

Gaslighting to psychologiczna manipulacja, która ma w nas wzbudzić wątpliwości czy to, co przeżywamy i czego doświadczamy, jest prawdziwe. Celem jest przejęcie kontroli nad drugą osobą. Nazwa tego zjawiska pochodzi ze sztuki Patric­ka Hamil­to­na i powstałego na jej kanwie filmu Gasnący płomień (ang. Gaslight) z 1944 roku, którego bohater manipuluje w ten sposób swoją partnerką, doprowadzając ją na skraj obłędu.

Zaczynając prace nad powieścią, Stanjura nie znał jeszcze tego terminu. Zamierzał po prostu opowiedzieć historię osoby, która najpierw doświadcza toksycznej więzi z matką, później – z partnerem. Gdy jednak usłyszał o tym zjawisku, zaczął zgłębiać źródła i uświadomił sobie, jak bardzo jest powszechne, postanowił w swoim tekście skupić się właśnie na nim.

Niemal każdy z nas bowiem doświadcza gaslightingu na jakimś etapie życia, najczęściej nawet sobie tego nie uświadamiając – czy to jako ofiara, czy jako agresor. Pamiętacie, jak w dzieciństwie zdarzało wam się upaść i się rozpłakać, a mama czy tata mówili: „Nie płacz, przecież nic takiego się nie stało” – sugerując, że wasz ból i strach nie są doświadczeniem, które należy traktować poważnie? To też jest forma gaslightingu.

Tekst czytany ciałem

Srpny, czyli po prostu Sierpnie, to opowiedziana na przestrzeni ośmiu lat historia Danieli. W dzieciństwie upokarzana i tyranizowana przez matkę, po rozpoczęciu studiów anglistycznych dziewczyna wchodzi w kolejny toksyczny związek, tym razem miłosny. Interesujący wydaje mi się fakt, że pisarz zdecydował się na opowieść z perspektywy kobiety – ale ma to sens, biorąc pod uwagę, że wskutek wychowania i kultury właśnie kobiety są bardziej podatne na ten rodzaj manipulacji, jakim jest gaslighting. Poza tym w jednej z rozmów autor szczerze przyznaje, że „pisanie z perspektywy mężczyzny niezbyt mu wychodzi”. 😊

Nie bez powodu Štěpán, z którym wiąże się Daniela, z początku jest jej wykładowcą. W cytowanym wywiadzie Stanjura wyjaśnia, że słyszał o wielu związkach, które rodzą się w ten sposób – ale uważa je za kontrowersyjne ze względu na stosunek władzy, w jakim pozostaje jedno względem drugiego (zwykle mężczyzna-wykładowca i kobieta-studentka). Štěpán staje się „profesorem” Danieli nie tylko w sali wykładowej, ale również w życiu – rości sobie prawo do jej oceniania i kierowania jej życiem. Oczywiście wszystko „dla jej dobra”.

Najpierw dziewczyna rezygnuje ze studiów – bo partner przekonuje, że powinna poświęcić się pisaniu – później stopniowo porzuca też pisanie i pracę. O ile w relacji z matką Daniela jest jeszcze świadoma manipulacji i próbuje się jej przeciwstawić, o tyle w związku ze Štěpánem mocno ulega iluzji troski. Czuje, że coś jest nie tak, próbuje o tym rozmawiać ze znajomymi, ale spotyka się z dość grubiańskim podejściem – jeśli cię nie bije, to wszystko okej. Przemoc inna niż fizyczna to przecież żadna przemoc. Tymczasem w tekście robi się coraz gęściej, coraz mroczniej, czuje się ten tekst ciałem – odzywa się skurczami w brzuchu, jak u bohaterki. W końcu razem z nią już sami nie wiemy, co jest naprawdę, a co tylko w jej głowie.

Sierpień jak niedziela

Stanjura w sposób wiarygodny oddaje rzeczywistość związku opartego na manipulacji – jak mówi, pracując nad książką zapoznawał się z materiałami i relacjami osób mających za sobą podobne doświadczenie, konsultował również swój tekst z psychoterapeutką.

Powieść charakteryzuje się też ciekawą konstrukcją: jej czas odmierzany jest sierpniami. Każdy kolejny rozdział to kolejny sierpień z życia bohaterki, ponieważ właśnie wtedy najsilniej powracają traumy z dzieciństwa – matka jako nauczycielka spędzała wakacje z córkami w domu, a w sierpniu dochodziło zawsze do kumulacji rodzinnego napięcia. Ciężki, duszny, odświętny – „sierpień jest trochę jak niedziela”, mówi w jednym z wywiadów Stanjura – słoneczny miesiąc przytłacza i odbiera dech. „Jedyne, czego chce, czego teraz tak bardzo potrzebuje, to żeby sierpnie ucichły” – czytamy w książce.

Przejrzysty z początku styl ulega pewnym deformacjom w końcowych partiach utworu. To momenty, gdy wizja świata bohaterki ulega rozpadowi i destrukcji, i widać to też w słowach, które w jakiś sposób wymykają się spod kontroli. To, co znane, daje iluzję bezpieczeństwa. Łatwiej jest więc wrócić do związku, który nas niszczy, niż samotnie stawić czoło rzeczywistości.

Inspiracje, skojarzenia

Gdy czytałam Srpny, przychodziły do mnie różne literackie i nieliterackie skojarzenia. Sam Stanjura wymienia wśród swoich ulubionych pisarek Lucie Faulerovą, Jakubę Katalpę i Petrę Soukupovą. „Autorki, które poruszają mroczniejsze tematy”, jak sam mówi.

Atmosfera pierwszych rozdziałów przypominała mi trochę Wrony Petry Dvořákovej i Poupátka Hany Lehečkovej (choć tu temat jeszcze odrobinę cięższy). Po skończonej lekturze przyszło jednak jeszcze jedno, dość luźne, filmowe tym razem skojarzenie – czeski komediodramat Kurz manželské touhy w reżyserii Radka Bajgara. W centrum akcji znajdowało się tam małżeństwo na pierwszy rzut oka idealne, spędzające ze sobą każdą wolną chwilę. W rzeczywistości jednak kobieta przypominała uwięzione zwierzę i marzyła tylko o tym, by objąć męża tak mocno, żeby to jemu odebrać dech – tak, jak on odbierał jej dech każdego dnia.

O tym, co budzi złość

Na koniec jeszcze jeden wątek – literackiego aktywizmu. Od kilku lat w czeskich mediach literackich toczy się dyskusja na temat tego, czy nowa czeska literatura wystarczająco nadąża za zmieniającym się światem i reflektuje jego problemy (ślady tej dyskusji znajdziecie w tym skarbowym wpisie). Debiut Stanjury jest dowodem na to, że czescy pisarze są wrażliwi na zjawiska, które obserwują wokół siebie i mają potrzebę ich twórczego komentowania. Jak mówi autor:
Myślę, że piszę po to, by poradzić sobie z rzeczami, które dostrzegam wokół siebie, wśród ludzi, i budzą we mnie złość. Nie chcę wchodzić w rolę tego, który stawia społeczeństwo przed lustrem i próbuje wszystkich zbawić, ale gdy widzę, jak pewne problemy w Czechach nie znikają lub zupełnie się o nich nie mówi, czuję potrzebę, by zwrócić na nie uwagę. A pisanie to dla mnie najautentyczniejszy sposób, jak to zrobić.
Niektórzy krytycy wytykają autorowi, że realizuje swój cel w sposób nieco zbyt dosłowny i dydaktyczny – w tekście Téma vítězí [Temat zwycięży] na łamach najnowszego numeru „Hosta” Ondřej Nezbeda stwierdza, że Stanjura praktycznie nie pozostawia czytelnikowi pola do własnych domysłów i że większość opisywanych przez niego sytuacji jest niczym „z psychologicznego podręcznika o gaslightingu”. I choć w niektórych fragmentach zbytniej dosłowności pewnie można było uniknąć, uważam, że jest to ocena nieco zbyt surowa.

Po co?

Odkąd tylko usłyszałam o książce Jakuba Stanjury i o tym, czego dotyczy, wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać. Jako osoba, która sama przez całe życie niesie skutki gaslightingu stosowanego nieświadomie przez moich bliskich – co uświadomiłam sobie dopiero w trakcie terapii – przeżyłam tę lekturę dość mocno i cieleśnie.

Być może to nie jest wasze doświadczenie. Ale nie wiadomo, czy jeszcze się z tym zjawiskiem nie spotkacie – jeśli nie jako ofiara, to w swoim najbliższym otoczeniu. Dobrze więc, że taka książka jest na świecie. I mam cichą nadzieję, że doczeka się polskiego przekładu.

Cytowane wypowiedzi autora pochodzą z wywiadu: 

***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze

Prześlij komentarz