W twórczości Trumana Capote'a da się ponoć wyróżnić dwa główne etapy. Z tego drugiego, bardziej realistycznego, związanego z Nowym Jorkiem pochodzi między innymi słynne Śniadanie u Tiffany'ego, które kiedyś czytałam i które było do tej pory moim jedynym spotkaniem z twórczością tego pisarza. Teraz - za sprawą tego zbiorku czterech opowiadań z tomu Tree of night and other stories - miałam okazję poznać ten pierwszy, młodzieńczy (tytułowe opowiadanie, Miriam, wyszło spod pióra początkującego, osiemnastoletniego pisarza) okres i stwierdzić, na czym polega różnica. A różnica jest, i to diametralna.
Jeśli miałabym te opowiadania opisać jednym słowem, powiedziałabym "niepokojące". Nic tu nie jest takie, jak byśmy się spodziewali, postaci nagle wyłaniają się z mroku i równie nagle znikają, nie wiadomo, kto jest kim, nie wiadomo nawet, co jest prawdziwe, a co stanowi tylko iluzję. Co ciekawe, często to, czego autentyczność staje ostatecznie pod znakiem zapytania, odmalowane zostaje z największą pieczołowitością - na przykład postać Miriam, dziewczynki-widma z tytułowego opowiadania, zostaje opisana w najmniejszych szczegółach i bez trudu można ją sobie wyobrazić z jej białymi, długimi włosami, piwnymi oczętami, w śliwkowym płaszczyku lub białej, jedwabnej sukience. Oczyma wyobraźni widzimy, jak niedbale bawi się złotym łańcuszkiem albo pochłania kanapki z dżemem, jej istnienie zdaje się bardziej nawet namacalne, niż innych bohaterów - a jednak to ona przychodzi znikąd i rozpływa się w powietrzu.
Zbiór otwiera utwór Pan Bida o młodej dziewczynie, która niedawno przeprowadziła się do Nowego Jorku, nie do końca jednak potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, w wielkim mieście, w obcym mieszkaniu. Przypadkiem dowiaduje się o człowieku, który kupuje od ludzi sny. Zaintrygowana, idzie tam, aby wrócić później jeszcze wiele razy. Nie chodzi nawet o pieniądze. To tajemnicza postać pana Revercomba, pana Bidy, działa tak hipnotyzująco, że zbyt długo nie składając mu wizyty, dziewczyna zachowuje się jak uzależniony, któremu odstawiono używkę. Kim jest pan Bida, jaki jest jego cel? O'Reilly mówi:
Wszystkie matki opowiadają o nim dzieciom; mieszka w wypróchniałych drzewach, zakrada się w nocy przez komin, czai się na cmentarzach, tupie na strychach. Kradnie, sukinsyn, i wiecznie czyha na człowieka. Zabierze ci wszystko, co masz, nie zostawi nic, nawet ostatniego snu. Tfu!
Mniej mroczne, ale równie niepokojące jest opowiadanie Dzieci w dniu urodzin. Osią tego utworu jest postać panny Bobbit, dwunastoletniej dziewczynki, która sprawia raczej wrażenie dorosłej kobiety skrępowanej jedynie ciałem dziecka. Panna Bobbit jest zawsze nienagannie ubrana, umalowana, mówi językiem eleganckim i dojrzałym, jest świetną tancerką, ma głowę do interesów i nie potrzebuje edukacji - odprawia z kwitkiem samego dyrektora szkoły, gdy ten przychodzi, by wyjaśnić sytuację. Sprawia wrażenie istoty nie z tego świata; sama zresztą mówi:
Nie żebym tutaj naprawdę przebywała, wcale nie; myślą jestem zawsze gdzieś indziej, gdzie wszystko jest ładne jak dzieci w dniu urodzenia.
Jak się ostatnio dowiedziałam, Capote pochodził z Południa i bardzo dobrze znał atmosferę małego miasteczka - tutaj to czuć. Sceneria bezustannie przywodziła mi na myśl Carson McCullers i jej Serce to samotny myśliwy.
Cechy dziewczynki rozwiniętej ponad wiek ma też mała bohaterka opowiadania Miriam, o której pisałam na początku. Niespodziewanie wkracza ona w stateczne życie samotnej wdowy, swojej imienniczki, pani Miriam Miller. Kobieta jest w rozdarciu między oczarowaniem dziewczynką a strachem przed nią; z myślą o małej Miriam kupuje prawdziwe róże, ciastka z migdałami i kandyzowane wiśnie, chociaż jak ognia boi się uporczywego pukania do drzwi, zwiastującego nadejście dziecka. I znów się nasuwa pytanie - kim jest ta niezwykła istota, czy to jedynie projekcja wyobraźni, czego próbuje nauczyć panią Miller? Czy ma jej pokazać, że jej życie jest imitacją, podobnie jak sztuczne róże w wazonie, którymi przystraja swoje mieszkanie? Czy fakt, że kobieta boi się Miriam, a jednocześnie w pewien sposób na nią czeka, świadczy o tym, że zdaje sobie sprawę z jałowości swojego życia, ale stara się wyprzeć tę myśl ze swojej świadomości?
Jeszcze większą grozę budzi Drzewo nocy, którego akcja toczy się w nocnym pociągu. Dziewiętnastoletnia Kay, wracająca z pogrzebu wujka, dzieli przedział z dziwacznym małżeństwem - głuchoniemym mężczyzną i jego żoną, pociągającą dżin z butelki i apodyktycznie częstującą trunkiem nową towarzyszkę podróży. Kobieta opowiada Kay, że wędrują wraz z mężem po okolicznych miastach, pokazując swój popisowy numer - grzebanie żywcem, przy czym rola pogrzebanego przypada zawsze głuchoniememu. Ta para to kolejne przypadki tajemniczych istot nie z tego świata - kobieta zdaje się wiedzieć więcej, niż zwykły śmiertelnik, wręcz czyta w myślach Kay, i szybko wciąga ją w ich mroczną grę.
Praktycznie wszystkie zakończenia przynosiły galopadę myśli, pytań było wiele, odpowiedzi zaś - jak na lekarstwo. Czytelnik, pozbawiony punktów oparcia, zostaje z mętlikiem w głowie, na tym chyba jednak polega wielkość tych opowiadań. Do wielkości tej swoje trzy grosze dorzuca też styl - barwny, plastyczny, choć prosty, co sprawia, że czyta się bardzo lekko. Polecam więc. Ja jestem zaintrygowana i na tym mojej przygody z Capote'm na pewno nie zakończę.
***
Cytaty: T. Capote, Miriam, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1979.
"Pan Bida" i "Miriam" to moje ulubione opowiadania Capote'a, choć przeczytałam wszystkie i więcej zachwyca. Ja bym powiedziała, że jest w prozie Capote'a więcej nurtów niż dwa. Jest upodobanie do krótkich form (zarówno tych niepokojących, "południowych", jak i bardziej meandrujących, w stylu glamour, gdzie bohaterami są Marlon Brando i inni aktorzy, a nawet sam Capote - tych nie lubię), są bardzo klasyczne w stylu, południowe powieści (choćby "Harfa traw"), jest romans z reportażem ("Z zimną krwią"), no i właśnie "Śniadanie...", coś łączącego powieść południową (bo przecież pojawia się tam wątek przeszłości Holly) z wielkomiejskim blichtrem widocznym w niektórych krótszych opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie polecam sięgnięcie po inne jego opowiadania i powieści.
Dla mnie Capote to, podobnie jak dotychczas dla Ciebie, przede wszystkim autor "Śniadania...". Choć na półce stoi już omawiany tutaj zbiorek opowiadań i jeszcze jeden (tytułu nie pamiętam nawet) i "Z zimną krwią". Sama postać autora wydaje się bardzo ciekawa. Nawet jako epizodyczny bohater biografii innych "sławnych i wielkich" przykuwa uwagę.
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi ochoty, ale musi poczekać :)
Chihiro, cieszy mnie, co piszesz - skoro twórczość Capote'a jest tak różnorodna, to ciekawa czytelnicza przygoda jeszcze przede mną. Wcześniej celowałam głównie w "Z zimną krwią", o którym wiele słyszałam, ale teraz równie chętnie zabiorę się za którąkolwiek jego książkę, która wpadnie mi w ręce.
OdpowiedzUsuńMaiooffko, mnie też Capote wydawał się zawsze osobą interesującą. A temu zbiorowi opowiadań nie daj czekać zbyt długo :) to mój pierwszy krok ku głębszemu poznaniu tego autora, ale już mogę stwierdzić, że warto wyjść poza obraz jego jako twórcy jedynie "Śniadania u Tiffany'ego".
Zachęciłaś mnie ogromnie do sięgnięcia po coś innego aniżeli "Śniadanie u Tiffany'ego" zatem nie próżnuję- poszukuję!
OdpowiedzUsuńJa czytałam "Harfę traw" i jestem nią absolutnie zachwycona http://smietankaliteracka.blox.pl/2010/02/Harfa-traw.html
OdpowiedzUsuńNa pewno sięgne też i po te opowiadania
Ten zbiór opowiadań zrobił na mnie wielkie wrażenie, niepokojący nastrój "Miriam" pamiętam bardzo dobrze, choć czytałam dawno temu.
OdpowiedzUsuńKasiu, cieszę się że zachęciłam i życzę powodzenia.
OdpowiedzUsuńŚmietanko, chyba ta Twoja recenzja mignęła mi już kiedyś na Twoim blogu, ale dopiero teraz przeczytałam ją dokładnie. Brzmi bardzo zachęcająco, dziękuję.
Lirael, wydaje mi się, że też będę ten nastrój długo pamiętała - to utwory z gatunku takich, z których po latach niekoniecznie pamięta się fabułę, bohaterów, ale wspomnienie ciężkiej atmosfery pozostaje.
Witam :) Rewizytując, chciałabym podziękować za ciekawe uwagi, w większości mam podobne odczucia odnośnie Rand i jej filozofii, ale jako że bardziej skupiłam się na gł. bohaterze, reszta tak bardzo mi nie doskwierała. To bardzo dobra, godna polecenia lektura. Podobnie jak Truman, jeden z moich ulubionych pisarzy/felietonistów etc, mam słabość do epoki, w której żył i tworzył :) "Miriam" czytałam bardzo dawno temu i chyba będę musiała sobie odświeżyć ten tomik, gdyż od czasu jego lektury, pozostały we mnie mieszane uczucia co do niego. Pozdrawiam i dzięki za linkowanie. Pozwolisz, że uczynię to samo? Piszesz bardzo ciekawie, tak jak lubię :)
OdpowiedzUsuńBarbaro, nie tylko pozwalam, ale i jest mi bardzo miło, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJa czytałam tylko "Śniadanie u Tiffany'ego" i nie pamiętam go zbyt dobrze, chyba nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Nie planowałam dalszych kontaktów z Capotem, ale te opowiadania opisałaś tak apetycznie, że mam ochotę się na nie rzucić od razu. Tylko je muszę wcześniej znaleźć...
OdpowiedzUsuńLilybeth, miło mi, że zachęciłam. Nie wiem, czy łatwo jest obecnie ten zbiorek gdzieś dorwać - ja swój egzemplarz znalazłam w babcinej biblioteczce. Ale życzę powodzenia :)
OdpowiedzUsuń