Jedną nogą w świecie snów - "Tango raz jeszcze", Julio Cortázar

Kiedyś w pięknych i beztroskich czasach licealnych na lekcji języka polskiego miałam okazję przeczytać ciekawe i bardzo pomysłowe opowiadanie. Jego bohater czyta powieść, w której opisano, jak pewien mężczyzna zmierza do czyjegoś domu, do czyjegoś pokoju, by dokonać zabójstwa. Końcówka odsłania zaskakującą prawdę – to właśnie ów bohater jest planowaną ofiarą „książkowego” zabójcy i w momencie gdy pada ostatnie zdanie, szaleniec ze sztyletem wbiega do pokoju. Historia w historii, szkatułka w szkatułce, rosyjska matrioszka. Ten utwór, który zrobił na mnie spore wrażenie, nosił tytuł Ciągłość parków, zaś jego autorem był Julio Cortázar, z którego nazwiskiem spotkałam się wtedy po raz pierwszy.

To było około sześć lat temu. Musiało minąć te sześć lat, żebym zapoznała się z innymi opowiadaniami Cortázara, a i o tym zadecydował właściwie przypadek (ten sam zresztą, który na mojej drodze postawił wreszcie Vonneguta). Po drodze była Gra w klasy, ale do opowiadań jakoś przez całe te sześć lat nie dotarłam, choć zamiar taki siedział przez cały czas gdzieś w ciemnych zakamarkach świadomości.

Te ze zbiorku Tango raz jeszcze przypominają to pierwsze, pamiętne. Cortázar sam ponoć przyznał, że fabuła wielu jego opowiadań wywodzi się ze snów, i to widać, dlatego określenie „oniryczne” opisuje je chyba najlepiej. Swobodnie łączą elementy realne i namacalne z tym, co zmyślone, sprzeczne z rozsądkiem, jakby wyjęte wprost ze snu, zaś do zespolenia tych dwóch światów dochodzi często w zakończeniu, gdzie zabieg ten wytrąca czytelnika z równowagi i każe mu zrewidować zupełnie swój dotychczasowy pogląd na opowiedzianą historię. Efekt jest świetny – taki mocny, niepokojący akcent w końcówce zawsze uważałam za wyznacznik dobrze skonstruowanego opowiadania.

Inna sprawa, że momentami narracja staje się aż drażniąco niejasna, jak na przykład w ostatnim opowiadaniu, Wstęga Moebiusa, gdzie opisy stanu ducha bohaterki były dla mnie zupełnie nie do ogarnięcia... Ale może to tylko mnie ostatnio wyjątkowo męczą zawiłości i niedopowiedzenia, może jestem aktualnie w nastroju czytelniczym pt. „Podaj mi wszystko na tacy”. Jeśli ktoś lubi tego typu oniryczne klimaty – i sprawnie napisane opowiadania, które, jak wiadomo, zasługują być może na większy nawet podziw niż sprawnie napisane powieści – to pewnie mu ten zbiór przypadnie do gustu.

Na szczególną uwagę zasługuje Clone, głównie ze względu na oryginalny pomysł, szczegółowo objaśniony przez autora w dodatkowej notatce. Całe opowiadanie opiera się na formie utworu muzycznego, Musikalisches Opfer Bacha. Bohaterowie opowiadania to ósemka śpiewaków, tworzących skomplikowaną sieć towarzyską, każdy z nich zaś odpowiada pewnemu instrumentowi, i tak jak w kolejnych częściach Musikalisches Opfer współgrają ze sobą określone instrumenty, tak w analogicznych fragmentach opowiadania biorą udział utożsamiający je bohaterowie, a wszystko zmierza do finału, w którym pojawiają się wszyscy z wyjątkiem jednego. Bardzo ciekawa koncepcja, a do tego przyjemnie się czytało te pełne zapału wywody Cortázara.  Pisarska pasja aż kipi.

I jeszcze jedno opowiadanie, które polecam, tym razem nie ze względu na jakieś rzucające się w oczy walory artystyczne czy arcyciekawe pomysły konstrukcyjne, ale dlatego, że jest po prostu ładne – W orbicie kotów. Urocze poszukiwania prawdziwej twarzy ukochanej, budowanie tego wizerunku z gromadzonych cierpliwie okruchów codzienności, i ostateczne uświadomienie sobie daremności tych wysiłków w obliczu tajemniczej więzi Alany i Ozyrysa – kobiety i kota.

Julio Cortázar

***
J. Cortázar, Tango raz jeszcze, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.

Komentarze

  1. Pisarstwo Cortazara (zwłaszcza jego opowiadania) jest szalenie niepokojące. Nie czytałam akurat tych, o których tu Naiu piszesz, ale te, które czytałam przede wszystkim takie wrażenie na mnie wywołały. Ciągły, narastający niepokój. Niestety nie pamiętam w tej chwili tytułów, a sprawdzić też nie mam jak, ale np. opowieść o mężczyźnie wymiotującym królikami, rodzeństwie, których dom zaczynają zajmować obcy, albo o tajemniczej figurce mogą przyprawić o dreszcze. Ja w nich oczywiście widzę realizm magiczny bardziej niż sugerowaną mu nierzadko fantastykę.
    Ah, i jeszcze ta harmonia, muzyczność języka Cortazara. Aż mam ochotę do niego powrócić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod tym, co napisała sQra - opowiadania Cortazara mają w sobie coś niepokojącego. Jest w nich coś nieodgadnionego, mrocznego. Aż sprawdzę, czy ww. teksty znalazły się w dwutomowej edycji Muzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. miałam koło 18-19 lat gdy odkryłam Cortazara. Niektóre z opowiadań pamiętam do dziś, do niektórych wracam; jest tam tyle moich uczuć... Tak mi w nich dobrze i ciepło ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma przypadków. Właśnie czytam "Książkę dla Manuela". I dodam tylko, że kot Cortazara nazywał się... Theodor W. Adorno. Pozdrawiam fanów Argentyńczyka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Cortazara, w czasach licealnych właśnie przeczytałam prawie wszystkie jego książki, a po latach kupiłam wydanie dwutomowe opowiadań autora. I ponieważ mam je wszystkie w dwóch książkach, nie pamiętam dokładnie, które są z jakiego zbiorku, wydawanego oryginalnie osobno.
    "Ciągłość parków" zrobiło na mnie wielkie wrażenie, to było na długo przed odkryciem Borgesa i potrząsnęło to moją świadomością odnośnie tego, jak można konstruować historię. (Choć podobny schemat widziałam już na ekranie w "Niekończącej się opowieści"). Ale moim ulubionym chyba opowiadaniem pozostanie "Koniec zabawy"... Ach, tyle jest w sumie tych naj, naj, naj... Bo jeszcze "Zajęty dom", "List do znajomej w Paryżu" (Muza mówi, że to z "Bestiarium"), "Sezon ręki", "Południowa autostrada" i wiele innych, których teraz nie pamiętam.

    Anko, wszystkie te opowiadania są w II tomie opowiadań Muzy.

    OdpowiedzUsuń
  6. A cóż to była za fajowa szkoła, że opowiadania Cortazara czytaliście!:))
    Tak pamiętam te chwile zachwytu i oniemienia podczas czytania jego opowiadań. Jednak zawsze było mi bliżej do prozy Marqueza:)

    OdpowiedzUsuń
  7. sQrko, Aniu,
    zgadzam się z Wami co do niepokoju dominującego w opowiadaniach Cortázara, potwierdzają to te z opisywanego przeze mnie zbiorku. Szczególnie przychodzi mi tu na myśl ta tajemnicza społeczność spędzająca życie w mrokach metra, ciągle w ruchu, nigdy nie wychodząc na powierzchnię, i, co najbardziej zastanawiające, rosnąca w siłę mimo niewygód takiego życia, ale ta niepokojąca atmosfera towarzyszy rzeczywiście wszystkim utworom, czemu sprzyja to przenikanie się rzeczywistości i sennych widziadeł. Tych wymienianych przez Ciebie sQrko ja z kolei nie znam ale to co piszesz brzmi bardzo intrygująco, więc pewnie na tym zbiorze się u mnie nie skończy. No i fakt, że styl Cortázara jest doskonały.

    Dea,
    Ja tak naprawdę też go odkryłam w okolicach 19. wiosny, kiedy przeczytałam "Grę w klasy", chociaż i tu mam wątpliwości, bo wydaje mi się, że zbyt wiele z bogactwa tej książki uroniłam i wypadałoby do niej wrócić. Ładnie piszesz o jego opowiadaniach; dobrze mieć takie przytulne literackie miejsca, do których chce się wracać :)

    Debe,
    Pewnie masz rację z tymi przypadkami :) A imię kota - rewelacja, i cóż za uroczy wyraz uznania dla niemieckiego filozofa! Ciekawe, czy dopuszczalne były jakiekolwiek zdrobnienia? :)

    Chihiro,
    To już wiem, na które opowiadania zwrócić szczególną uwagę w następnej kolejności :) Najlepiej by było też sobie sprawić to dwutomowe wydanie Muzy, mieć wszystkie od razu w jednym miejscu... Zazdroszczę Ci, że już w liceum miałaś tak rozwinięty zmysł czytelniczy i tyle wtedy książek pochłonęłaś, ja miałam w tamtych czasach jeszcze pstro w głowie i zerowy zapał do szperania w książkach, co potwierdza ta historia z Cortázarem.

    Papryczko,
    Szkoła szkołą, ale mieliśmy wyjątkowo udanego nauczyciela, widać było, że zależy mu, żeby wtłoczyć coś do tych naszych opornych matematyczno-fizycznych łepetyn i choć minimalnie zaszczepić jeśli nie miłość, to chociaż szacunek dla wielkiej literatury :) Ja się jeszcze nie mogę zdecydować, czy Cortázar czy Márquez. Mnie też zawsze Márquez wydawał się bliższy, ale pewnie jeszcze dużo książek i jednego i drugiego będę musiała przeczytać, żeby stwierdzić ostatecznie... a i wtedy nie wiadomo. Obydwaj coś w sobie mają :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Márquez jeszcze przede mną, ale ,,Gra w klasy,, już leży na mojej półce dzięki recenzji Kasi :)
    Teraz czuję również potrzebę zapoznania się z tą pozycją.
    Czuję, że proza tego autora zaspokoi moje potrzeby czytelnicze.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Jeśli ktoś lubi tego typu oniryczne klimaty – i sprawnie napisane opowiadania, które, jak wiadomo, zasługują być może na większy nawet podziw niż sprawnie napisane powieści – to pewnie mu ten zbiór przypadnie do gustu."

    Ale przecież on nigdy nie zabiegał o to, żeby "przypadać do gustu". Nic nie było mu bardziej odległe. Donoso napisał kiedyś, że Cortazar nienawidził pisania i z czasem przeniósł tę nienawiść na czytelnika. Czytelnik był dla niego takim okropnym, nienasyconym monstrum, które przeszkadzało mu w majsterkowaniu i spędzaniu siesty z dawno nieaktualną gazetą w ręku.

    OdpowiedzUsuń
  10. Biedronko,
    Też mi się wydaje, że się nie zawiedziesz. A Kasia zachęcać umie :) i bardzo dobrze, bo "Gra w klasy" to akurat takie sztandarowe dzieło Cortázara, warto przeczytać. Sama mam ochotę na powtórną, bardziej świadomą lekturę, natknęłam się ostatnio na wypisane przez siebie kiedyś cytaty z "Gry..." i narobiłam sobie jeszcze większego smaka.

    Telemachu,
    Ciekawa sprawa, nie wiedziałam, że aż tak go pisanie męczyło. Taki się wydawał pełen zapału w tej notatce dołączonej do "Clone"... Przypuszczam w takim razie, że to się u niego z czasem zmieniało z czasem, bo pewnie gdyby od początku wiedział, że widmo czytelnika będzie go tak dręczyć, w ogóle by z pisaniem nie zaczynał :) W każdym razie z tamtego mojego zdania nie wynika, że to Cortázar zabiegał o przypadnięcie komuś do gustu. Widać wyszło mu to trochę "od niechcenia" :) bo niektóre z tych opowiadań naprawdę zachwycają. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem jak mogła mi umknąć ta recenzja! Nie będę oryginalna przyznając ponownie, że Cortazar ma w sobie szaleństwo i niepokój (swoją drogą czasem wydaje mi się, że to taki literacki odpowiednik Salvadora Dalego...) Choć znana jest mi jedynie "Gra w klasy", która w dużej mierze postawiona została na głowie, a wątki spacerowały na granicy snu i jawy, planuję zabranie się za opowiadania w najbliższym czasie, tym barzdiej, że Muza pokusiła się o wznowienie pierwszego tomu. Chyba zakupię go lada chwila!

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  12. i dlatego właśnie postanowiłem się wtrącić; poza tym, a właściwie przede wszystkim, to z jaką czułością piszesz o nim (i jego dziełach oczywiście), to jak starannie dobierasz słowa świadczy o ogromniej fascynacji połączonej z chłodną i rzeczową analizą ... zresztą autor jest jedyny w swej odrębności i nie bez znaczenia jest fakt że "miał wielu naśladowców lecz ani jednego ucznia" jak napisał lub napisała któraś z jego licznych krytyczek
    pozazdrościć Ci weny i kunsztu to zbyt mało
    ja zazdroszczę Ci czasu, który poświęcasz na czytanie i pisanie o czytaniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za miłe słowa, bardzo dziękuję! Szczególnie mnie cieszy ta domieszka chłodnej i rzeczowej analizy, cieszę się że tak to odbierasz, bo wydaje mi się że największym moim problemem jest właśnie brak dystansu, patrzenie na lekturę przez pryzmat rozgorączkowania i zachwytu, zamiast trzeźwego przyglądania się jej okiem obiektywnego obserwatora. Oczywiście zupełnie bezdusznie traktować książek też bym nie chciała, ale taki złoty środek właśnie najbardziej by mi odpowiadał, więc cieszę się :)

      Usuń

Prześlij komentarz