Jestem z natury przekorna i do książek, nad którymi wszyscy pieją z zachwytu, podchodzę zwykle mocno sceptycznie. Jeśli już zdecyduję się ją przeczytać, oglądam ją dokładnie z wszystkich stron poszukując mało widocznych zarysowań i wad, drążę, szukam, aż wreszcie triumfalnie wywlekam na światło dzienne jakąś niedoskonałość lub, nawet gdy nie uda mi się znaleźć nic konkretnego, po prostu kręcę nosem, bo
„coś jednak jest nie tak”. Spodziewałam się, że z Lalą będzie podobnie, wszystkie bowiem opinie, z którymi się wcześniej spotykałam, były więcej niż entuzjastyczne. Tym razem jednak już po kilkunastu pierwszych stronach złożyłam broń. Ta książka jest po prostu piękna i broni się sama.
Autor powraca w niej do przeszłości, do swych lat dziecinnych spędzonych w rajskim ogrodzie na gdańskiej Oliwie. Buszuje w nim z zapałem poszukującego mitycznej Księgi Bruno Schulza i śladami Prousta roztkliwia się nad przedmiotami, w których zaklęta jest przeszłość. Ale nie tylko. Bo opisane wspomnienia, z tym że już nie jego własne, lecz jego babci, sięgają aż czasów jego prapradziadków, małej i rezolutnej babci Wandy i nieco oderwanego od rzeczywistości, ukochanego jednak przez boginię Fortunę dziadka Brokla. Jest to więc książka gadana, gawędziarska, co upodabnia ją do moich ukochanych prozaików czeskich, oraz próba poskromienia niesfornego żywiołu babcinej opowieści, bo w końcu to jedno z najtrudniejszych zadań pisarza – wtłoczenie wartkiego strumienia żywej mowy, anegdot i wspomnień w sztywne koryto słowa pisanego.
Cudowną właściwością tej książki jest to, że każdy momentami czuje się w niej jak u siebie. Obrazki z dzieciństwa autora przywodzą na myśl własną przeszłość, i ja też czytając o oliwskim ogrodzie przypominałam sobie z rozrzewnieniem należącą do moich dziadków małą działkę na skraju miasta, gdzie pośród grządek warzywnych i owocowych, w cieniu uginających się od czereśni, jabłek i śliwek drzew, popijając herbatkę ze świeżo zerwanej mięty, spędziłam jako dziecko swoje najszczęśliwsze lata.
Ponadto, czarując nostalgicznymi opowiastkami ze świata, który już mało kto pamięta, Lala wyzwala chęć zgłębienia wspomnień własnych krewnych. Jacek Dehnel miał to szczęście, że jego babcia była urodzoną gawędziarą i sama z siebie snuła bezustannie nić opowieści, podczas gdy moi dziadkowie nie garnęli się do przywoływania zdarzeń swojej młodości, a sama nigdy nie byłam na tyle zdeterminowana, by pytać. Póki co więc wyczytane opowieści wojenne mogę uzupełnić tylko kilkoma okruszkami zasłyszanych przypadkiem wspomnień, jak tym mojego wujka o jego żydowskim przyjacielu z dzieciństwa, który pewnego dnia nie przyszedł na umówione miejsce w drodze do szkoły i nigdy się już nie pojawił, czy mojej babci o tym jak jej urodziwe siostry uniknęły zabrania przez Niemców, robiąc sobie okłady na nogi z parzących roślin, po których wykwitały na skórze jątrzące się rany. O pra- i prapradziadkach natomiast nie wiem już prawie nic.
Ogólnie rzecz biorąc Lala zbiera doskonałe recenzje, często pojawiającym się jednak zarzutem jest przesadna kwiecistość języka. Ja natomiast zarzutu tego nie podzielam. Dla mnie ta dawka stylistycznej ornamentyki była w sam raz przyswajalna. W dojrzałym i kunsztownym języku, jakim napisana jest ta książka, wyraźnie dało się wyczuć wpływy wielkich mistrzów francuskich, wielbionych przez Julka Rogozińskiego, znanego tłumacza i prawie-dziadka Dehnela. Na czele oczywiście z Proustem, który tak bajkowo potrafił pisać o drogich sercu, starych przedmiotach, z których duch przeszłości wyłania się niczym dżin z lampy Aladyna.
W ciemnych otchłaniach najwyższej półki szafy leżały jeden na drugim białe, wzdęte ciała talerzy, waz i sosjerek; na bladej skórze rysowały się różnobarwne żyłkowania spękań i ornamentów.
Kiedy indziej proza Dehnela do złudzenia przypominała mi malownicze, metafizyczne rozważania Schulza:
Ciała butwiejących w samotności naczyń, oblepionych pąklami obtłuczonych ornamentów i algami powykręcanych sztućców, leżały, odrętwiałe, w ciemnościach pawlacza. Jeśli istnieje życie pośmiertne przedmiotów, ich dusze istniały teraz najpewniej w jakimś innym świecie, gdzie nieustannie, da capo al fine przeżywały lata swojej kijowskiej, morawickiej i lisowskiej przeszłości.
Na tle całości mocno odcina się końcówka powieści, kiedy to pędy wspomnień zaczynają się gmatwać, do wysłużonych szufladek babcinego umysłu zakrada się choroba i chaos, i poezję przeszłości zastępuje proza życia. Gdy Dehnel pisał o tym, że piękno wymaga zawsze wysiłku i nie jest naturalnym stanem, trochę się buntowałam – bo w końcu naprawdę piękne są właśnie wszelkie oznaki przemijania, jak kruszenie starych murów i zarastanie ogrodów. Wkrótce jednak mój pogląd zderzył się z kwestią ludzi, i szybko dałam się przekonać. Tylko przedmioty potrafią pięknie się starzeć, ludzie już nie. I tak jak Hrabal, wielki piewca przemijania i destrukcji, odmalowuje w zakończeniu Miasteczka, w którym czas się zatrzymał legendarnego stryja Pepina przykutego do łóżka, wpatrującego się martwym spojrzeniem w szpitalny sufit, tak Dehnel nie waha się ukazać swej babci przechadzającej się półnago po mieszkaniu, siusiającej pod siebie i wciąż zapominającej. Starość nie jest piękna. Sęk w tym, by w schorowanym, wątłym ciele wciąż dostrzegać dawnego ducha, mimo zmarszczek i „zepsutej hydrauliki” pamiętać odważną, dumną, niesamowicie inteligentną i oczytaną Lalę Bieniecką. Gdy teraźniejszość zawodzi, żyć barwną przeszłością. Piękna to nauka i piękna puenta pięknej powieści.
***
Aż mnie naszła po tej lekturze ochota na szperanie w starych zdjęciach. Do zilustrowania tego posta byłyby idealne! W mieszkaniu mojej babci jest cała szuflada pełna pożółkłych fotografii, u drugiej również sporo, więc może, kiedy się wybiorę znów do Rzeszowa, przejrzę je raz jeszcze i zeskanuję te najciekawsze.
***
J. Dehnel, Lala, wyd. W.A.B., Warszawa 2009.
Jacek Dehnel |
***
Aż mnie naszła po tej lekturze ochota na szperanie w starych zdjęciach. Do zilustrowania tego posta byłyby idealne! W mieszkaniu mojej babci jest cała szuflada pełna pożółkłych fotografii, u drugiej również sporo, więc może, kiedy się wybiorę znów do Rzeszowa, przejrzę je raz jeszcze i zeskanuję te najciekawsze.
***
J. Dehnel, Lala, wyd. W.A.B., Warszawa 2009.
Wspaniale napisane, aż mnie naszło na powtórkę:) Wiele osób sarkało na to zepsucie wizji Lali przez ukazanie jej starości, ale ja uważam, że to było potrzebne i wcale nie psuje wrażenia.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja, przyznam, na początku też miałam wrażenie że ta końcówka jakoś nie pasuje i lepiej byłoby jej oszczędzić czytelnikom, ale później zrozumiałam, że nie tylko nie jest zbędna, ale wręcz nadaje całej historii dodatkowy wymiar.
UsuńPamiętam ze ja do Dehnela czułam wstręt okropny. Utwierdzała mnie w tym koleżanka polonistka, która spotykała go na korytarzach. No taki nabzdyczony nadmuchany pajac. Wciąż tak myslę:-) ale talentu mu odmówić nie można:-)
OdpowiedzUsuńJa się właśnie sporo o Dehnelu wcześniej naczytałam i też wyłaniał się z tego raczej obraz nadętego snoba, co było, prócz ochów i achów na temat "Lali", jeszcze jednym powodem dla którego odwlekałam tę lekturę. Na szczęście ostatecznie nie zdołało mi to zaburzyć odbioru, bo talentu rzeczywiście odmówić mu nie można, a książka jest doskonała.
UsuńA właśnie szykowałem się do poszukiwań w Lali aluzji i inspiracji literackich :-) a tu widzę początek już zrobiony i to w jakim stylu! :-)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nieświadomie pomogłam :) Inspiracji w "Lali" rzeczywiście jest sporo, więc pewnie nie będziesz mieć problemów w dalszych poszukiwaniach. Powodzenia życzę!
UsuńJa także często sceptycznie podchodzę do książek, które wszyscy zachwalają - między innymi dlatego, że jak już się naczytam tych pozytywnych opinii, to moje oczekiwania wobec lektury rosną. I potem - nawet często ponadprzeciętnie dobra książka - nie jest w stanie tych rozbudzonych nadziei spełnić... Ale "Lalę" czytałam już dawno temu, w sumie jak tylko się ukazała, kiedy jeszcze aż takiego szumu wokół niej nie było. I urzekła mnie bardzo - podobnie jak Ty żałowałam, że moja babcia (choć wspaniała) nie ma takiej natury gawędziarskiej, że wszystkie stare historie trzeba z niej na siłę wyciągać (co więcej - trzeba dokładnie wiedzieć, o co się chce zapytać, bo nawet jedna opowieść nie wywołuje u niej chęci do snucia kolejnych; a jak tu nieraz pytać jak się nie ma punktu zaczepienia?).
OdpowiedzUsuńTak to bywa, rzeczywiście. Człowiek spodziewa się Bóg wie czego, a tu zwykła książka :)
UsuńJa pamiętam, że zaraz po tym jak "Lala" się ukazała, moja mama przyniosła ją do domu po rekomendacji bibliotekarki, ale że o rekomendacjach tejże rozmiłowanej w romansidłach pani nie miałam zwykle zbyt wysokiego mniemania, a przedstawiona na tylnej okładce sylwetka autora mnie, przyznaję, trochę odrzuciła, nie zainteresowałam się na tyle, żeby tę książkę przeczytać. Po kilku latach zaczęłam podejrzewać, że przeszła mi koło nosa perełka, i naprawiłam błędy młodości kupując swój egzemplarz.
Widzisz, jakie te nasze babcie niereformowalne, tak się kazać ciągnąć za język! :) No nic, pozostaje nam to na własną rękę naprawić i samemu na starość zostać babciami-bajarkami :)
Cóż mogę dodać ponad to, co napisali przedmówcy moi? Aż mam wyrzuty sumienia, że tę powieść Dehnela zlekceważyłam swego czasu, choć tak koło mnie "krążyła", nawet byłam na spotkaniu z autorem w jednej z bibliotek krakowskich. Piękna to musi być powieść, skoro tyle inspiracji i aluzji Cię nawiedziło.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem niezmiernie, co wyszperasz u starszych mieszkanek Rzeszowa:)
Skoro tak krąży to nie bez powodu, daj jej Cię dopaść! Ja, tak jak pisałam w odpowiedzi na komentarz Karoliny, też "Lalę" z początku zlekceważyłam, ale w końcu znalazłyśmy do siebie drogę. Może Tobie też się to uda. Mam nadzieję, bo rzeczywiście książka piękna.
UsuńW rodzinnych skarbcach powinno się też znaleźć trochę zdjęć ze starym Rzeszowem w tle, więc myślę, że rzeczywiście mogą Cię te zdobycze zainteresować :)
Chrońmy stare zdjęcia i wspomnienia, koniecznie. Sama gratuluję sobie, że przejrzałam pudło fotografii u mamy, bo już zaczynały się sklejać.
OdpowiedzUsuńChwała Ci za to. Bo rzeczywiście zbyt często pozwalamy się pokrywać kurzem takim pamiątkom. Ja osobiście uwielbiam przeglądać stare zdjęcia, a ilekroć natrafię na jakieś czy na stare zeszyty mamy, stare kartkówki taty, pocztówki i listy, rzucam się na nie jak wygłodniała bestia. Bo zresztą zawsze jakoś było mi lepiej w przeszłości, najlepiej tej kiedy mnie jeszcze wcale nie było lub której nie mam prawa pamiętać, niż w teraźniejszości.
UsuńTak... to może być interesujące spotkanie z przeszłością. Na pewno po tę książkę sięgnę. Ciekaważ jestem również tego stylu pisarskiego p. Dehnela. Oby w pobliskiej bibliotece leżała sobie cichutko na półce.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że poczułaś się zaintrygowana. A że znajdziesz "Lalę" w bibliotece myślę że duża szansa jest.
UsuńMnie, tak jak Ciebie, przyciągają stare pamiątki, zarówno pożółkłe fotografie, jak i stara, goła, lekko zdarta lalka mojej mamy. Uratowałam ją przed śmietnikiem, babcia (różne jak widać są babcie) chciała się jej pozbyć. Powiedziałam, że wyrzucę, że nie musi się fatygować, a teraz leży w mojej szafie. Żałuję bardzo, że miłosne listy z wojska taty do mamy spotkał ten los. Nie zdążyłam, płakałam za nimi kilkanaście nocy. Rodzice są dawno po rozwodzie i oboje niechętnie mówią o sobie i swojej miłości, a z tych właśnie listów pewnie bym choć namiastkę dawno wygasłej miłości poczuła. Dlatego też do książki Dehnela mam wielki sentyment i często do niej zaglądam. Z tych osobistych względów, i literackich powódek oczywiście też.
OdpowiedzUsuńNo tak, teraz króluje takie pragmatyczne podejście, skoro stare i brzydkie już, to po co trzymać? Podobnie sprawy się mają zresztą z książkami - tyle słyszę od ludzi, że po co to trzymać, stoją na półkach i tylko kurz zbierają, lepiej oddać gdzieś do biblioteki (pół biedy) albo na śmietnik (straszna bieda, o ile ich nie odratuje w porę jakiś miłosierny mól książkowy).
UsuńTakie osobiste przedmioty jednak są już naprawdę na wagę złota. Wow, miłosne listy rodziców, to by była dopiero pamiątka! Ja się rzucam na każdą starą pocztówkę znalezioną między stronami książkami, na każdy choćby błahy liścik, każdą kopertę, stare dokumenty, bilety lotnicze, wszystko... Kiedyś nawet będąc u babci zagarnęłam jakąś rozpadającą się instrukcję obsługi pralki Frania, bo taka była klimatyczna :)
We wszystkim tym są zatrzymane jakieś wspomnienia, jakiś wycinek czasu, dlatego gratuluję Ci Virginio determinacji w ratowaniu tych okruszków przeszłości!
Myślę, że przeczytam. Zależy czy będę miała czas :)
OdpowiedzUsuńHm, jeśli rzeczywiście masz 12 lat, nie wiem czy ja bym na Twoim miejscu nie wstrzymała się jeszcze z tą lekturą. Ale jeśli czujesz się na siłach... Z drugiej strony dobrze jest jak najwcześniej zacząć obcować z bardziej ambitną literaturą. Nie wszystko się zrozumie, nie wszystkie nawiązania się wychwyci, czasem trzeba będzie jednak po latach do danej książki wrócić (wiem po sobie), ale przynajmniej człowiek się oswaja i wyrabia sobie czytelniczy smak "od małego". Ja żałuję, że nie zaczęłam trochę wcześniej, choć radzili mi...
UsuńTrudno się zgodzić z zarzutem tych, którzy widzą w "Lali" przesadną kwiecistość języka. Ten język jest po prostu piękny, a jego poetyckość nie zgrzyta w powieściowej materii, co czasem się zdarza. W ogóle "Lalę" ubóstwiam. Wspaniałe jest to, że można ją odczytywać na tyle różnych sposobów. Niektórzy widzą w niej wspomnieniową historię rodzinną (stąd liczny tłum rozentuzjazmowanych emerytek na spotkaniu z Dehnelem, w którym uczestniczyłam), inni coś innego.
OdpowiedzUsuńA propos starych zdjęć bardzo polecam "Fotoplastikon" Dehnela, jest niesamowity.
Jestem tego samego zdania, Lirael, też styl Dehnela wydał mi się piękny i przede wszystkim "na miejscu", bez przesady, bez przesłodzenia, bez przeładowania stylistycznymi ozdóbkami. I oczywiście masz rację, że jest sporo możliwości odbioru "Lali" - prócz urokliwych wspomnień jest choćby ten kolejny, nieco gorzki wymiar który nadała sama jej końcówka, o czym pisałam w odpowiedzi na komentarz ZWL, jest to proustowskie poszukiwanie straconego czasu, jest trochę historii, obrazy epoki, jest przesłanie - bo w końcu mimo różnych historycznych zatargów mnóstwo pojawia się tu pozytywnych postaci obcych narodowości, w których Lala dostrzegała przede wszystkim ludzi.
UsuńA po "Fotoplastikon" na pewno sięgnę, dziękuję za rekomendację!
Lala bardzo mi przypadła do gustu, ponieważ Dehnel na nikim się nie wzoruje, tworzy tu własny specyficzny styl. Piękna książka, tak zwana ,,przegadana", ale w pozytywnym znaczeniu
OdpowiedzUsuń