Nie piasek, a lepki szlam zawiści – „Piaskowa Góra”, Joanna Bator

Piaskowa Góra towarzyszyła mi długo. Nie dlatego, że źle mi się czytało – przeciwnie, pochłania się ją z wielką przyjemnością. Ale to ponad 400 stron żywego tekstu, żadnych przerywników, dialogów, wstawek – zwarta tkanka opowieści. A druga sprawa tak przygnębiającą wizję, wsączającą się w żyły niczym trucizna, musiałam sobie dawkować.

Czasy PRLu, karmiona za młodu ciepłymi historyjkami Małgorzaty Musierowicz, miałam skłonność wyobrażać sobie jako czasy straszne, lecz paradoksalnie bardziej ludzkie i naznaczone poczuciem wspólnoty. Bo w obliczu wroga szare jednostki zbliżały się do siebie, w końcu w kupie zawsze raźniej i cieplej, łatwiej przetrwać radziecką zimę. Obraz, jaki odmalowuje Joanna Bator w swojej Piaskowej Górze tak bardzo odbiega od tych wyobrażeń, jak to tylko możliwe.

Ale czy to rzeczywiście problem czasów? Mam wrażenie, że realia nie ukształtowały złych zachowań, lecz były jedynie katalizatorem odrażających skłonności, jakie już wcześniej siedziały uśpione w niemal wszystkich bohaterach tej historii. To przerażająca galeria figur złych albo głupich, a czasem i takich i takich. Ograniczonych, zawistnie zerkających na wszystkich, którym „się udało” i dążących do zmącenia ich szczęścia za wszelką cenę, ściągnięcia ich do swojego poziomu, do swojego cuchnącego moralnego bagienka. Wrażliwym i myślącym miażdży się tu skrzydła jak rzadkim okazom motyli. Bo nie pasują.

Wszystkie kobiety (chyba tylko z wyjątkiem cielęcego stworzenia o jakże znamiennym nazwisku Iwonka Śledź) w tej książce są silne, ale siła nie zawsze jest tu towarzyszką mądrości i dobroci. Silna i mądra jest Dominika, która wie czego chce i nie ucieka od uczucia nawet jeśli nosi ono sutannę. Silna i dobra jest Zofia, która ukrywa pod swym dachem Żyda i ze względu na jego pamięć na wzór dzielnej Penelopy latami żyje samotnie, opędzając się od natrętnych zalotników. Ale silna jest też Jadzia, której ograniczony rozumek karmi się mrzonkami o Enerefie, marzeniami o byciu wielką damą oraz prostymi fabułami seriali i romansideł. Silna jest i Jagienka Pasiak, żyjąca w przeświadczeniu o własnej niezwykłości, zawistna i mknąca do celu po trupach, karykaturalna wręcz w swoim fałszu i zepsuciu, niczym złe siostry Kopciuszka.

Pani Bator wspaniale opowiada, ale w tej książce tyle jest smutku, że odłożyłam ją prawie z ulgą. Bo to nie ten piękny, oczyszczający smutek, którego szukał przez całe życie pan Hrabal, ale smutek brudny i lepki, wsączający się we wszystkie zakamarki świadomości i oblepiający je jak cuchnący szlam. I im dłużej się ją czyta, tym bardziej chce się uciec z tego mrocznego Wałbrzycha, odlecieć z tej szarej Piaskowej Góry, tak jak ci dobrzy i uczciwi, którzy szczęście znajdują dopiero gdzieś daleko, za siedmioma górami i siedmioma lasami.

***
J. Bator, Piaskowa Góra, wyd. W.A.B., Warszawa 2009.

***
To pierwsza recenzja z serii Gwiazdkowe prezenty, którą prezentuję na zdjęciu. Zawsze zastanawiał mnie fenomen ogromnych poświątecznych stosów książek, jakie oglądałam u innych skąd tego aż tyle? A tym razem mam swój własny, całkiem pokaźny. A ponad 80% to sprawka mojego W. i chwała mu za to, choć winien jest przeprosiny wszystkim tym moim papierowym przyjaciołom, którzy spoczywają w czeluściach szafy i czekają na swoje pięć minut od kilku już lat, a teraz po raz kolejny ich wielka chwila została odsunięta w czasie.

Tak więc Piaskowa Góra już pochłonięta, Grandhotel Jaroslava Rudiša również wkrótce powinna się pojawić recenzja. Czas Czerwonych Gór Petry Hůlovej też na pewno wkrótce trafi w moje ręce, podobnie jak List miłosny pismem klinowym Tomáša Zmeškala (od siostry), ale to jak tylko połknę przypadkiem znalezione w bibliotece i natychmiast zagarnięte Listy do Kwiecieńki Hrabala (muszę przyznać, że jeśli chodzi o wdzieranie się na czołowe pozycje mojej listy lektur Czesi mają ogromną siłę przebicia). Za to tak szalona, żeby w obecnej gorącej atmosferze przedsesyjnej zabierać się za Finneganów Tren nie jestem (choć w kontekście egzaminu z językoznawstwa mogłaby to być ciekawa nadprogramowa lekcja). W każdym razie – wszystko pięknie i chyba już się jakoś ułoży, a książek do czytania na pewno nie zabraknie. Tuszę, że u Was też wspaniale.

Komentarze

  1. Piaskową Górę i Chmurdalię przeczytałam niemal na wdechu. Rewalacja!!!! Dawno nie czytałam tak znakomitej literatury. Pokochałam bohaterów, sposób opowiadania przez Bator, to, jak scala wszystkie historie i łączy je w finale. Ale ja dostrzegłam w tych książkach sporo groteskowego humoru i książki nie osaczyły mnie lepkim szlamem zawiści. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że pojawiają się elementy humorystyczne, które może niesłusznie pominęłam, ale ten humor też jest gorzki. Zamiast bawić, przygnębiał mnie jeszcze bardziej. Może to kwestia dystansu, ja się na ogół bardzo mocno angażuję w lekturę, a w tym wypadku wczuwanie się skutkowało okropnym emocjonalnym wbiciem w ziemię. Może gdybym spojrzała na tych bohaterów po prostu jak na bohaterów, jak na figurki jakiegoś odległego ode mnie świata... Ale zamiast tego cały czas widziałam ich jako tych, którzy są zaraz obok, gdzieś za drzwiami, którzy mają pełno swoich odpowiedników w naszym świecie. I to było przerażające.

      Zdumiewa mnie Twoje wyznanie, że pokochałaś bohaterów :) Ale rozumiem, że nie wszystkich? Których?

      Usuń
    2. Żadna z postaci nie jest kryształowa, są za to bardzo ludzkie, ze swoimi dziwactwami i ułomnościami, często portretowanymi w nieco karykaturalnym powiększeniu. Powinnam była napisać, że pokochałam raczej to, jak Bator opowiada o swych bohaterach. A ci, do których się przywiązałam, to Dominika, Grażynka, ciocie Herbatki {z 'Chmurdalii', kontynuacji "Piaskowej..."}, Zofia Maślak i jej ukochany {dziadek Dominiki}. Zakochałam się w języku Bator, jej wyobraźni [również językowej], sposobie konstruowania i przeplatania wątków. Książka mnie urzekła specyficzną atmosferą, która przypomina mi "Sto lat samotności" – podoba mi się połączenie naturalizmu z realizmem magicznym. Ładnie to wyszło Bator. Dało to niesamowity efekt. Ona ma niepowtarzalny styl.:)

      Usuń
    3. Aha, zapomniałabym. :) Pokochałam owo powracające "fiksum-dyrdum" Jadzi. Bez tego 'Piaskowa Góra" nie byłaby 'Piaskową Górą'. :):-D

      Usuń
    4. Co do wyobraźni językowej pani Bator - masz świętą rację, ma ten boski pierwiastek który tak lubię u pisarzy, odwagę eksperymentowania z językiem, lepienia z niego jak z plasteliny, przekraczania granic językowych. Zresztą za stworzenie świata tak sugestywnego, że był w stanie mnie przerazić, też jej się należą oklaski; nieistotne że wzbudziła emocje tak negatywne, ważne że wzbudziła.

      Co do fiksum-dyrdum - określenie znałam wcześniej, bo moja mama też go używa :D ale zauważyłam, że budzi szaloną wesołość u wszystkich wielbicieli p. Bator :)

      Usuń
  2. Myślę, że Joanna Bator pokazuje nieco przejaskrawioną, "ciemną stronę" życia w tamtych czasach. Książka ta bardzo ostro kontrastuje z twórczością Musierowicz, u której mnóstwo było ciepła, wrażliwości i otwartości. U Bator - wprost przeciwnie. Ale warto też zwrócić uwagę na to, iż Jeżycjada ukazywała nam losy ludzi oczytanych i wykształconych, podczas gdy w "Piaskowej Górze" bohaterowie są prości, o bardzo wąskich horyzontach. Ponadto, podczas czytania tejże powieści, bezustannie odnosiłam wrażenie, że pod woalem postmodernizmu, skrywa się nagi naturalizm.
    Książka jest dobra, owszem, aczkolwiek do przyjemnych bym jej nie zaliczyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musierowicz i Bator to dwa bieguny, i co dziwne, obie uwielbiam. :)

      Usuń
    2. Trafiłaś w sedno - raz po raz uświadamiałam sobie, czytając "Piaskową Górę", że mowa tu o ludziach (z wyjątkiem oczywiście pewnych jednostek na czele z Dominiką) bez wykształcenia, bez większych ambicji, o ograniczonym spojrzeniu, i starałam się podejść do nich trochę bardziej wyrozumiale... ale nie potrafiłam. Nie czuję się dobrze pisząc w ten sposób, nie chcę na nikogo patrzeć wyniośle, bo często więcej mądrości u ludzi prostych, niż u nadętych snobów którzy przebrnęli przez setki tomów, ale tutaj, na Piaskowej Górze, widzę tylko głupotę i zacofanie. Zapuszczone poletka, które bez odpowiedniej pielęgnacji porosły wstrętnymi chwastami. Prawie mi ich wszystkich żal. Ale tylko prawie. Dobra, ale nieprzyjemna - właśnie tak.

      Usuń
  3. A mnie bliski jest odbiór Joli. Polubiłam bohaterów. I zawsze gdy słyszę czyjąś opinię o wałbrzyskiej sadze, ciekawi mnie właśnie ten stopień wciągnięcia. Bo co do tego, że Bator umie opowiadać, że mistrzowsko i bardzo po swojemu kreuje świat słowem i to właśnie tym słowem, którym nieporadnie mówią jej postaci - to przyjmuję jako pewnik. Ale przylgnięcie do tego świata lub udręka obcowania z Jadzią i spółką - to mnie ciekawi. Tu jest pewien stopień karykatury, ale nie na tyle wysoki, by zniekształcać rzeczywistość. Jest lepko, są ograniczenia i nie ma intelektualnych ucieczek (chyba że w "Chmurdalii", gdy pojawi się Eulalia Barron), choć są ucieczki w dobro - Halina, Zofia, Grażynka. Dla mnie Jadzia to morowa babka. Samej siebie nie przeskoczy. Jej szał na punkcie Isaury jest wizytówką ograniczeń. I może nie chciałabym być blisko, ale rozstawałam się z żalem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamaryszku, trochę Ci zazdroszczę tego podejścia. Chciałabym tak trochę mniej ostro, tak trochę bardziej przyjaźnie, bardziej "morowobabkowato", bo w końcu "nie sądźcie abyście nie byli sądzeni"... ale nie lubię Jadzi, bardzo a bardzo, i nic na to nie poradzę. Nawet mimo świadomości, że samej siebie nie przeskoczy. I zdecydowanie nie chciałabym być blisko, o nie. Ale pani Bator wciąga w swój świat pierwszorzędnie, to prawda, w moim przypadku to niemalże jak ruchome piaski. Tak mi źle i duszno, ale i tak pięknie. :) Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Mój odbiór był podobny, jak komentujących - przede wszystkim polubiłam świat Bator, chociaż początkowo jej język trochę mnie przestraszył. Po kilkunastu stronach jednak uwierzyłam, że to nie jest poza tylko coś dla Bator bardzo naturalnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym jej pozy na pewno nie zarzuciła, zgadzam się że to coś dla niej naturalnego, takich rzeczy z językiem i literacką rzeczywistością w sposób wymuszony chyba się robić nie da. :) Kunszt i odwagę podziwiam, świat pozostaje dla mnie krainą ze złego snu.

      Pozdrowienia i serdeczności!

      Usuń
  5. Pomimo tego, iż "Piaskowa Góra" to powieść przepełniona smutkiem, zaryzykuję i sięgnę po nią. Gwiazdkowe prezenty są cudowne - chętnie podebrałabym Ci je. Nie mogę doczekać się kolejnych recenzji, w których opiszesz swoje wrażenia po lekturze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnij! Jeśli tylko jesteś przygotowana na sporą dawkę smutku to sięgnij, bo naprawdę warto, mimo że mnie tak przytłoczyła. Tak czy siak to pierwszorzędna lektura.

      Prawda, że cudowne? :) Mam nadzieję że już niedługo zabiorę się intensywnie za czytanie i relacjonowanie wrażeń. 2/3 sesji już za mną, a jeśli powiedzie mi się w najbliższy wtorek to czekają mnie ponad trzytygodniowe ferie, więc jest na to szansa :)

      Usuń
  6. Nie przemawia do mnie Piaskowa Góra. Niestety

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno znaleźć książkę, która podoba się wszystkim, widać "Piaskowa Góra" też do takich nie należy. Nic na siłę, grunt to mieć własne zdanie :)

      Usuń
  7. Po pierwsze - bardzo mi się u Ciebie podoba i, jeśli pozwolisz, rozgoszczę się tutaj :) "Piaskowa Góra" to mój numer jeden lektur, które przeczytałam w ubiegłym roku. Niesamowita, poruszająca do głębi proza napisana soczystym językiem. Podobało mi się u Joanny Bator po prostu wszystko, a szczególnie niebywała umiejętność snucia opowieści. Oczywiście jest gorzko, ale z jakim smakiem! Właśnie czytam drugą część "Piaskowej Góry" - "Chmurdalia" i staram się jak najbardziej wydłużyć przyjemność obcowania z tą książką. Jest na pewno inaczej niż w części pierwszej, bo na główny plan wysuwają się tutaj podróże Dominiki, niemniej jednak atmosfera powieści jest fascynująca.
    Stosik - pierwszorzędny. Podobno "Finneganów tren" tłumaczono na polski 10 lat. Podziwiam tłumacza, który podjął się tego wyzwania.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, zapraszam serdecznie! Mam nadzieję, że trafi się niejeden smaczny literacki kąsek, którym będę mogła Cię uraczyć :)

      Opowieści Bator rzeczywiście śledzi się wspaniale. Najlepszy to dowód na to, że i w naszych nadwiślańskich stronach nie brak dobrych opowiadaczy, jak zdarzało mi się myśleć zestawiając naszych rodzimych pisarzy z piszącymi Czechami (choć mimo wszystko ten ciepły czeski wariant będzie mi zawsze bliższy niż smutne a piękne, ponuro-wałbrzyskie esy-floresy opowieści Joanny Bator). Kontynuację "Piaskowej Góry" też na pewno przeczytam, ale nie tak od razu, muszę dojrzeć do tego.

      Zgadza się, lata całe zajęło Bartnickiemu przełożenie "Finnegans Wake". A ponoć nie za bardzo zdawał sobie wcześniej sprawę co go czeka, przystąpił do tłumaczenia ot tak, bo uznał że przekład takiego legendarnego dzieła będzie dobrze wyglądał w CV młodego anglisty :) Efektu jego tytanicznej pracy jestem bardzo ciekawa, ale ponieważ znając "Ulissesa" i kilka oryginalnych fragmentów "Finnegans Wake" na które gdzieś się natknęłam, przeczuwam ciężką przeprawę, odłożę to na bardziej sprzyjające lekturze czasy. Kiedy będę mogła do woli grzebać się w tych kosmicznych słownych zbitkach i porównywać oryginał z przekładem.

      Pozdrawiam i zapraszam ponownie!:)

      Usuń
  8. W Twoich prezentach widzę "Finneganów tren" - trzymam kciuki! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A owszem, mój luby postanowił mi wspaniałomyślnie zaserwować tę ambitną przeprawę, i teraz nic innego mi nie pozostaje jak zmierzyć się z tą bestią :) Mimo jednak jego nalegań nie zamierzam się za tę książkę brać od razu, muszę się do tego psychicznie przygotować i wybrać odpowiedni moment. Kiedy już to nastąpi, zdam relację. Dzięki za wsparcie :)

      Usuń

Prześlij komentarz