To było kilka lat temu. Stałam wieczorem w oknie swojego pokoju w akademiku i patrzyłam na tętniące życiem o tej porze miasteczko studenckie. Tysiące rozświetlonych okien, tysiące cieni za tymi oknami, głosy, śmiechy, krzyki, muzyka. I przyszło mi do głowy, co by było, gdyby kiedyś, może za kilkadziesiąt lat, może za kilkaset, a może za kilka, to życie stamtąd uszło. Co musiałoby się stać, żeby wszystkie światła zgasły, żeby gwarne pokoje nagle opustoszały, żeby korytarze zaczęły pokrywać się kurzem, żeby długo nie używane krany zardzewiały, ściany pokruszyły się, drzwi zbutwiały? Tysiące ciemnych okien jak puste oczodoły, cisza.
Nie tylko ja miałam taką wizję. Cormaca McCarthy'ego nawiedziła, kiedy spędzał pewną noc w hotelu w El Paso wraz ze swoim synem. Patrzył na uśpione miasto za oknem i zastanawiał się, co by było gdyby...
.
Drogę zabrałam w drogę. I to w dodatku w drogę nietypową, bo z elementami biwaku na dziko, oszczędnego konsumowania szczupłych zapasów i chowania się po krzakach. Kto czytał, ten wie, jak świetną scenerię do poznawania tej historii sobie wybrałam.
McCarthy tak wspaniale buduje nastrój, tak wspaniale pogłębia grozę, nie bombardując szokującymi obrazkami, ale pozostawiając pole dla wyobraźni czytelnika, że nie potrafiłam już zasypiać w namiocie bez niespokojnego nasłuchiwania i nerwowych reakcji na każdy najlżejszy szmer w pobliżu. Mało tego! Gdy dobiegaliśmy do końca powieści, a bohaterowie, coraz bardziej zaszczuci w wyludnionym, ale wciąż wrogim świecie, zdawali się zmierzać ku nieuchronnej klęsce, niemal wmówiłam sobie, że nasze losy są nierozłącznie splecione i jeśli oni zginą w jakiś tragiczny sposób, to i nam stanie się coś złego.
To ta gęsta groza sącząca się z każdej strony powieści McCarthy'ego, rozpływająca się po ciele jak trucizna, wdychana jak zabójczy gaz, przenikająca niepostrzeżenie do naszego życia. Bo nawet gdybym nie czytała tej książki przyczajona gdzieś na skraju lasu, na łasce i niełasce kręcących się w pobliżu nieznajomych, i tak przecież bym się bała. I tak zadawałabym sobie pytania „Co by było gdyby...”, zestawiałabym tę przerażającą wizję ze słonecznym i kwitnącym jeszcze światem, jaki mam przed oczami, nieufnie spoglądałabym na otaczających mnie ludzi, węsząc w poszukiwaniu wskazówek, jak zachowaliby się w sytuacji granicznej. Wreszcie – zaczęłabym myśleć o sobie, czy ja sama przeszłabym taką próbę, czy pozostałabym jedną z tych, którzy niosą ogień, czy raczej poświęciłabym wszystko, żeby przeżyć, jak bezrozumne zwierzę kierowane instynktem przetrwania?
Te pytania są siłą Drogi. Jest bardziej przerażająca niż wszystkie inne znane nam wizje apokalipsy, ponieważ zagrożeniem nie są tu jakieś z definicji złe i pozbawione uczuć istoty jak kosmici, zombie, roboty, ale inni ludzie. Ci, których spotykamy każdego dnia, ci na których jesteśmy skazani. Ilu z nich gnieździ gdzieś w sobie taką bestię, utajoną, czekającą tylko na odpowiedni moment?
U McCarthy'ego niemal wszyscy. Kiedyś pewnie poczciwi i przyzwoici, mężczyźni zasypiający nad gazetą w upalne popołudnia, kobiety rozwieszające pranie na balkonie w słoneczne poranki, podśpiewując, dziewczęta i chłopcy ustępujący w autobusie miejsca staruszkom. Teraz trzymają ludzi w schowku pod podłogą niczym przetwory gotowe do zjedzenia i opiekają nad ogniskiem nowo narodzone niemowlęta. Są gorsi niż zaraza, gorsi niż śmierć, chociaż kiedyś byli przecież najmilszymi z ludźmi, uroczymi sąsiadami, najlepszymi przyjaciółmi.
Zostają jednostki. Zaszczute, odziane w łachmany, uzbrojone tylko w rewolwer o dwóch nabojach przeciwko złu całego świata. Człowieczeństwo jest jak ten chłopiec, trzęsący się z zimna na środku drogi, mający za obrońcę tylko (a może aż?) ojca. Ojciec jest jego Bogiem, ale to Bóg umierający.
To wizja bardzo podobna do uwiązanego kundla w To nie jest kraj dla starych ludzi, który może tylko smutno patrzeć, jak świat się rozpada. Ale choćby było nie wiadomo jak źle – nie poddaje się, chłopiec będzie iść przed siebie choć nogi się pod nim uginają i pogrąża się w mulistej ziemi, pies będzie ujadać i skamleć, chociaż nikt już nie zwraca na niego uwagi. Bo dobro musi zwyciężyć, tak jak było zawsze i jak zawsze będzie, jeśli nie na tym, to na drugim świecie.
***
McCarthy C., Droga, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.
Bardzo mocna książka. Przeczytałam dość dawno, ale wciąż mam w pamięci. Film też i - co u mnie w przypadku adaptacji rzadkością - podobał mi się. Optymistycznie zakończyłaś...
OdpowiedzUsuńTo prawda, uderza do głowy. A zakończyłam optymistycznie, bo w moim odczuciu te książki McCarthy'ego dają jednak jakiś cień nadziei. To jedynie światełko w tunelu, jak ten żar przewożony pośród nocnej zamieci w „To nie jest kraj dla starych ludzi”, wydaje się mało znaczące wobec całego zła dokoła, ale jednak jest, zawsze jest. Wiadomo, że kiedyś chłopiec umrze i tak, ale przecież tu wcale nie chodzi jedynie o życie i śmierć.
UsuńŚwietna recenzja tej mocnej jak ksiązkowiec pisze książki, ale jednak bym się nie skusiła. Dla mnie za mocna.
OdpowiedzUsuńA może jednak? Sporo tracisz :)
UsuńTo faktycznie miałaś niesamowitą scenerię do tej lektury! Ja się bałam nawet siedząc w ciepłym domu ;)
OdpowiedzUsuńZaczynałam jeszcze w domu i też się bałam, ale jednak w plenerze pod namiotem te wrażenia są sto razy silniejsze :)
UsuńPięknie napisane - uwielbiam Cormaca McCarthy'ego i cały czas ogromnie się cieszę, że przede mną jeszcze kilka jego powieści zostało :) Nie wiem, czy czytałaś już "Krwawy południk", albo Trylogię Pogranicza - bardzo polecam. Pełny zachwyt :)
OdpowiedzUsuńNie, „Południka” nie czytałam i Trylogii Pogranicza też nie, na razie tylko „Drogę” i „To nie jest kraj dla starych ludzi”, poza tym jeszcze brnę z trudem przez „W ciemność” po angielsku, o czym u Ciebie wspominałam... Doradzano mi, żeby nie łykać kilku książek Cormaca jedna po drugiej, więc sobie je rozsądnie dawkuję :) Ale też się cieszę, że zostało mi sporo jego powieści do przeczytania, bo są rzeczywiście doskonałe!
UsuńDroga i To nie jest kraj dla starych ludzi są napisane łatwą współczesną angielszczyzną, natomiast reszta jego książek to prawdziwe wyzwanie nawet dla rodowitych Amerykanów (W ciemność jest przy tym jedną z łatwiejszych książek), język sprzed 100 lat w dodatku pisany gwarą południową.
UsuńZnakomita książka. Czytałam ze ściśniętym sercem.
OdpowiedzUsuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2010/05/droga-cormac-mccarthy.html
Zaskakuje mnie popularność tego tematu, ale nie jego ujęcie. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuń