Wszystko, co lśni jest lekturą zaskoczeń i niespodzianek, oszołomienia i niedowierzania. Bo choć powieść Eleanor Catton od roku nie schodzi z ust pasjonatów literatury, choć już zdążyła obrosnąć legendą i choć każdy, kto po nią sięgnie, będzie przygotowany na coś nowego i niezwykłego, to rzeczywistość i tak na pewno wprawi go w zdumienie.
Eleanor Catton [1]. |
Moim pierwszym zaskoczeniem był niezwykle męski charakter tej opowieści. I nie chodzi tu tylko o ogromną dysproporcję między liczbą bohaterów a bohaterek (osiemnastu do dwóch), która w przypadku powstałej niedawno osady poszukiwaczy złota jest dość oczywista. Nie wiedzieć czemu – być może jeszcze pod wpływem eterycznej prozy rodaczki Catton, Katherine Mansfield – spodziewałam się po tej młodej autorce czegoś w klimacie łagodniejszego, bardziej marzycielskiego i kobiecego. Tymczasem ta powieść aż pachnie tytoniem i męskim potem, rozbrzmiewa tubalnym niskim głosem, jest szorstka jak spracowane ręce poszukiwaczy złota. Patrzę na zdjęcie Eleanor Catton – i trudno mi uwierzyć, że coś takiego wyszło spod pióra tej delikatnej blondynki.
Drugie zaskoczenie, niestety negatywne (pierwsze było na plus!), to wrażenie przegadania w początkowych partiach powieści. Po tylu entuzjastycznych słowach spodziewałam się historii kryminalnej, od której nie można się oderwać, tymczasem fabuła raczej przytłacza niż wciąga – łatwo zgubić się w meandrach opowieści, postaci, wątki i niewiadome mnożą się w sposób niekontrolowany, a do tego jeszcze te efektowne i rozwlekłe charakterystyki bohaterów, które mnie osobiście drażniły... Z czasem zaczęłam to jednak widzieć inaczej. Im bliżej było mi do końca, tym większą miałam pewność, że drobiazgowość i monumentalność początkowych rozdziałów miała swój cel – podkreślić enigmatyczność tych ostatnich, skąpych już niczym księżyc bliski nowiu. Wydaje się, że nic w tej powieści nie jest przypadkowe, a autorka od początku do końca ma nad swoją historią ścisłą kontrolę.
Ona również jako jedyna zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Niczym kapryśny demiurg decyduje się nie odsłaniać wszystkich kart – zakończenie rozwiązuje intrygę tylko połowicznie i czytelnik musi się pogodzić z tym, że nie pozna całej prawdy. Gwiaździste niebo na którym rozpisane są losy bohaterów pozostaje częściowo przysłonięte i pozostaje nam czytać tylko z tych fragmentów konstelacji, które prześwitują między chmurami.
Hokitika w latach 70. XIX wieku [2]. |
Wszystko, co lśni to jednak nie tylko intryga kryminalna. Osadzając akcję swojej powieści w nowozelandzkim Hokitika, w okresie XIX-wiecznej gorączki złota, Catton poruszyła cały szereg aktualnych w tamtych czasach problemów – bezwzględne prawa obowiązujące w świecie poszukiwaczy złota, stosunek do rodzimej Wielkiej Brytanii, ucieczka przed odpowiedzialnością, demonami przeszłości, wstydliwymi wspomnieniami, pragnienie kupienia sobie za cenny kruszec nowego życia, pogardliwy stosunek do Chińczyków i ambiwalentny – do rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii, handel opium, przemyt, oszustwa, przekupstwo. No i oczywiście astrologia, obecna zarówno w warstwie fabularnej, jak i w złożonej konstrukcji powieści.
Zwraca uwagę, jak pieczołowicie odmalowane zostały realia XIX-wiecznego Hokitika. Szczegóły dotyczące topografii miasteczka, procedur bankowych, codziennego życia mieszkańców, nie mówiąc o zwyczajach Maorysów i zdaniach przytaczanych w ich języku – to wszystko nadaje światu przedstawionemu dużą wiarygodność i jest świadectwem wielu miesięcy spędzonych nad historycznymi źródłami. Czytałam, czytałam, i rósł mój podziw dla autorki – świadomej i zdeterminowanej pisarki, która Bookera nie zgarnęła wcale przypadkiem, tworząc zgrabną i pomysłową historyjkę, ale musiała latami konsekwentnie do tego dążyć i osiągnęła to własną ciężką pracą. Zobaczyłam w niej kogoś, kim ja sama zawsze chciałam być – ambitną, inteligentną, ciekawą świata i doskonale zorientowaną w jego problemach młodą kobietę.
Podkreślam – kobietę, bo ta kobieca natura jednak dochodzi do głosu. Mimo szorstkości Wszystkiego, co lśni, mimo zapachu tytoniu i tubalnego głosu, jednym z głównych (jeśli nie głównym) tematów tej historii okazuje się miłość, tak niecodzienna w tym szarym i brutalnym świecie jak grudka złota pośród skał. Dwa najważniejsze ciała niebieskie – Słońce i Księżyc – to Emery Staines i Anna Wetherell, para zakochanych, których łączy potężna, nadprzyrodzona więź. Dzięki niej odczuwają to samo w tym samym czasie, są w stanie czytać w swoich myślach, a Staines w niewyjaśniony sposób przyjmuje na siebie kulę wystrzeloną w kierunku Anny, mimo że znajduje się wiele kilometrów od niej. To wokół nich toczy się cała intryga i na nich w ostatnim rozdziale koncentruje się soczewka opowieści. Zakończenie to zarazem początek – idealne cielesne i duchowe spojenie, „nowa komora w sercu”, świat taki sam jak dotychczas, a jednak zupełnie inny. Co za piękna, krzepiąca wizja miłości zapisanej w gwiazdach! Kołysze do snu jak opium, rozpływa się w żyłach ciepłem i aż chciałoby się w nią wierzyć...
***
E. Catton, Wszystko, co lśni, tłum. Maciej Świerkocki, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014 (premiera: 9 października).
Fotografie:
[1] NZatFrankfurt / Wikimedia Commons
[2] Biblioteka Narodowa Nowej Zelandii / Foter.com
Po zapoznaniu się z Twoim tekstem, nabrałam jeszcze większej ochoty na tę lekturę! I, prawdę powiedziawszy, ja również wyobrażałam sobie, że historia opowiedziana przez Catton, jest "łagodna w klimacie", bardziej efemeryczna... Może to okładka książki wprowadza czytelnika w błąd? Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńByć może :) Lubię jednak takie czytelnicze zaskoczenia - spodziewałam się pysznej szarlotki, a dostałam ociekający czekoladą tort! Naprawdę jestem pod wrażeniem męskiego świata, jaki stworzyła Catton. Miło mi, że zachęciłam Cię do jego poznania. Pozdrawiam i ściskam!
UsuńW najbliższej przyszłości zamierzam kupić kilka ważnych książek i "Wszystko, co lśni" jest jedną z nich. Szczerze? Przesądził tytuł. Zanim dowiedziałam się, czegoś więcej, to właśnie tytuł mnie urzekł i zaintrygował. Dodatkowo rozmowa z autorką zamieszczona w najnowszym numerze "Książek" przesądziła sprawę, gdyż wszystkie zawarte tam elementy budują mi intrygującą i wciągającą całość. I Twoja recenzja Naiu tylko mnie utwierdziła w tej decyzji. Nie wiem, dlaczego, ale dla mnie od początku była (jest, będzie, bo jeszcze nieprzeczytana) bardzo męska powieść.
OdpowiedzUsuńAha, te wszystkie piękne przymiotniki, których użyłaś odnośnie do autorki, możesz śmiało przypisać sobie :)
sQrko, tytuł oryginalny? A co sądzisz o tym tłumaczeniu?
UsuńTeż najpierw przygotowałam się czytając wywiad w „Książkach”, bardzo ciekawy. Zresztą też w oparciu o niego wyrobiłam sobie tę pochlebną opinię o autorce... Ale jakoś moja pierwotna wizja tej powieści rozminęła się z rzeczywistością, widać masz lepszą czytelniczą intuicję :)
Co do przymiotników - dziękuję Ci, ale bardzo przesadzasz!
A o audycji w Trójce wiedziałam, ale w końcu jej nie wysłuchałam. Jaka była? Dowiedziałaś się z niej czegoś nowego i ciekawego?
A dziś o 21 w Trójce audycja o książce i rozmowa z autorką :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. Ale nad książką dalej się zastanawiam, jakoś mi się ten tytuł kojarzy z Oskarem i Lucyndą Petera Careya, którego czytało mi się mozolnie i który dostarczył mi w finale sporego zawodu.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Prawdę mówiąc o „Oskarze i Lucyndzie” słyszę teraz po raz pierwszy, więc nie mam pojęcia, jak Ci doradzić. A na jakiej zasadzie kojarzysz te dwie książki, jakie widzisz podobieństwa? Może pewne wrażenia uda mi się rozwiać :)
UsuńJa w tym tygodniu planuję zabrać się za lekturę książki. Czuję, że to będzie świetna pozycja. Porównam póżniej wrażenia z Twoimi.
OdpowiedzUsuńTeż czułam, i ostatecznie się sprawdziło, choć miałam momenty zwątpienia :) Ciekawa jestem, jak Tobie będzie się podobać.
UsuńTak pięknie opisałaś tę książkę, że nic tylko czytać, czytać, czytać!... Dobrze, że mam ją już na czytniku :)
OdpowiedzUsuńI już się czyta? :) Są jakieś pierwsze wrażenia? Przez początek brnie się dość trudno...
UsuńAch, jaka to była cudna przygoda! Pokochałam tę powieść od pierwszych stron i wciągnęła mnie bez reszty :) I również odnalazłaś Słońce i Księżyc! To jedna z tych historii, którym trzeba oddać się w całości, żeby odkryć i docenić w pełni. Dla mnie bajka :)
OdpowiedzUsuńU mnie to nie była miłość od pierwszej strony, ale wybuch entuzjazmu w końcu nastąpił :) I w końcu ciężko było rozstać się z Hokitika po tych wspólnych kilku tygodniach... A tropienie planet i gwiazd, dociekanie kto jest kim i obserwowanie, jak poszczególne postaci wchodzą ze sobą w zapowiedziane wcześniej interakcje było przednią zabawą! Cudna, zaiste, przygoda :)
Usuńnaia: Tam też była historia dwóch osób które los niestrudzenie zbliża do siebie, z tzw tłem historycznym pierwszych osiedleńców.
OdpowiedzUsuńW powieści Catton ten wątek miłosny nie jest na pierwszym planie, przez jakieś 600-700 stron autorka poświęca relacji Anny i Stainesa bardzo niewiele uwagi. Praktycznie połowa książki to wprowadzenie w intrygę kryminalną, relacje osób dla których ten związek pozostawał wielką zagadką. Dopiero pod koniec wychodzimy poza ich perspektywę i dowiadujemy się czegoś więcej. Natomiast pierwsi osiedleńcy - no tak, to jest zdecydowanie jeden z głównych tematów, więc wciąż nie wiem, czy Ci odradzać czy nie :)
UsuńEch i kupiłam :( Skusiłam się bo była promocja -25%. Stwierdzam, że jestem uzależniona od kupowania i na szczęście od czytania także :) Ale wzbraniałam się przed zakupem tej książki i mam nadzieję, że nie zawiodę się. Lubię powieści w "męskim stylu" i Twoja recenzja również mnie zachęciła do zakupienia.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię, to było silniejsze od Ciebie :) U mnie na szczęście – a może na nieszczęście? – aktualnie pustki w portfelu, więc żeby sprawić sobie nową książkę, musiałabym się zapożyczyć, a póki co jeszcze aż w takiej desperacji nie jestem. Choć jak się „Księgi Jakubowe” pokażą w księgarniach, to już nie ręczę za siebie...
UsuńWracając do Catton, mam nadzieję że się rzeczywiście nie zawiedziesz i moja recenzencka reputacja pozostanie nie nadszarpnięta :) Nie zrażaj się tylko na początku, mnie wcale nie wciągnęła od pierwszych stron tak jak zgodnie z zapewnieniami miała, ale ostateczne wrażenie było pozytywne.
kurczę, ja mam problem z ta książką, z jednej strony jestem pełna podziwu dla ogromu pracy i precyzyjnie utkanej warstwy konstrukcyjnej, a z drugiej jakoś nie porwało mnie do końca, czytałam, ale bez utraty tchu, bez ciekawości, ot, dałam się prowadzić świetnej narracji, jednak jak dla mnie za powolnej.
OdpowiedzUsuńBo to faktycznie nie jest książka z gatunku tych, co porywają, mimo że też się takiej spodziewałam. Ale to właściwie nic dziwnego, skoro wzorem miały być opasłe powieścidła wiktoriańskie... W moich oczach to nie do końca wada, dla mnie te nie-porywające książki też mają swój urok, zmuszają do tego, żeby zwolnić, żeby przyjrzeć się każdemu szczegółowi, pogrążyć się niczym w sennej opowieści leciwej staruszki :) A już skończyłaś? Czy jeszcze czytasz?
UsuńDostałam tą książkę pod choinkę, w sam raz na zimowe długie wieczory.
UsuńPierwsze wrażenie jak na razie dokładnie takie samo jak Twoje, przegadany początek, rozbudowane opisy, które odwlekają co i tak ma stać się nieuchronnie, czyli w końcu ma się dziać intryga.
Jak na razie jestem na stronie dwusetnej.
Z jednym się na razie nie zgadzam. To nie jest powieść męska. Przynajmniej na razie bym jej tak nie określiła, za wiele kobiecej delikatności mi się wyłania. No, ale zobaczymy co będzie dalej.
A mnie się właśnie wydała bardzo męska :) Narracja, pozbawiony sentymentów, szorstki sposób opowiadania... Kobiecość jeśli już to bardzo dyskretna, może jakiś cień w opisach, może jakaś delikatna kreska przy wykańczaniu postaci. Więcej tego w końcówce. A skoro Ty dostrzegasz tę kobiecą wrażliwość od początku, to pewnie w miarę czytania będziesz się tylko w tym przekonaniu utwierdzać.
UsuńNo, niestety, zaczynam po trochu tracić cierpliwość do tej książki. Przedłużanie dialogów, opisów, zaczyna normalnie męczyć i nużyć. Staje się to to po prostu nudne. Jestem gdzieś przed stroną trzechsetną i nie wiem jak długo wytrwam.
UsuńWytrzymaj! Z czasem jest tylko lepiej!
UsuńDziś jeszcze nie czytałam, teraz troche stron przeczytam do poduszki.
UsuńNaszła mnie taka refeksja, przynajmniej na tym etapie, w którym jestem z tą książką. Czy, aby ten zachwyt nie wynika z takiej ogólnej byle jakości naszych czasów. Świat żyje w kulturze obrazkowej, krótkich esemesów, krotkich informacji wysyłanych w świecie wirtualnym. Młodzi ludzie i nie tylko mają problem z konstrukcją zdania, nie mówiąc o zdaniach podrzędnie zlożonych. I nagle pojawia sie młoda przecież jeszcze osoba, ktora pisze pięknym, bogatym językiem. Używa słów, których już na co dzień się nie używa. Buduje słowami obrazy, jakich się nawet i nie maluje. To wszystko musi budzić podziw dla autorki. Tylko, czy aby na pewno wychodzi to z korzyścią dla powieści jako takiej? Czy w tym przypadku więcej znaczy lepiej? Zobaczę jak przeczytam, bo przebrnę do końca. Jednak szkoda, że w tym momencie używam tego słowa- przebrnę.
Też mi to przemknęło przez myśl, i to kilka razy, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że nie w porządku byłoby wykorzystywać w dyskusji na temat tej książki młody wiek autorki, nie w porządku i nieprofesjonalne, a wierzę mimo wszystko w jurorów Nagrody Bookera. Myślę, że docenili i pomysł – ten powrót do literackich korzeni – i wykonanie, mimo wszystko brawurowe, zderzenie starego i nowego świata, połączenie klasycznych chwytów z kryminalną intrygą. W mój gust się akurat wstrzeliła :) Szkoda, że w Twój już mniej...
UsuńPrzeczytałam w końcu i powiem tylko tyle. Nigdy więcej.
UsuńCo kto lubi :)
UsuńMój zarzut jest konkretny. Za dużo słów. Ja byłam autentycznie zmęczona nadmiarem treści, w której rozmywała się intryga i nieustannie oddalało wyjaśnienie, choć wszystkie ścieżki zmierzały do celu. Jednak zdecydowanie za dużo tych ścieżek.
UsuńPodepnę się pod krytykę, bo w końcu po dwóch latach przeczytałem. I stwierdzam, że to książka przereklamowana. I ta reklama chyba najbardziej jej zaszkodziła, bo wywindowała oczekiwania. Przeczytałem i nic. Nic we mnie nie zmieniła, nic we mnie nie zostało. Może poza irytacją, że dałem się nabrać i zdumieniem o co ten cały szum? Z tej książki kompletnie nic nie wynika. Już kryminały z Wallanderem więcej mi dały.
UsuńOwszem, napisana sprawnie, czyta się dość gładko. Ale ta książka udaje. Pieczołowicie odmalowane realia? Chyba w "Chłopach", bo na pewno nie tutaj. To tylko udawanie oddawania realiów. Podobnie z kompozycją, tym całym podszywaniem się pod astrologię. To tylko markuje jakąś ukrytą głębię, której tu nie ma.
Pisać autorka umie. Ale chyba nie za bardzo wie po co pisze i nie ma wiele do powiedzenia. Nie każda gruba książka jest wielką powieścią.
Piękne w literaturze jest to, że nie wszystko musi się wszystkim podobać :). A to, że mamy różne zdanie na temat tych samych książek, ma również swój urok.
UsuńTeż nie lubię sytuacji, w której entuzjastyczna reklama wzbudza oczekiwania, których książka nie jest w stanie później spełnić. Ale w tym wypadku mi nie zaszkodziła. Powieść Catton to na pewno nie żadne arcydzieło, ale uważam, że to pod wieloma względami dopracowana, ze swadą napisana, nawiązująca do literackich tradycji, ale przyjemnie je odświeżająca, książka. Która powstała głównie po to, żeby bawić, co autorka przyznaje, więc nie ma sensu się tu doszukiwać jakiegoś wielkiego przesłania.
Może Twoja tak surowa ocena to nie tyle kwestia przesadzonych pochwał, co nastawienia, wynikającego z nie do końca precyzyjnych informacji na temat tego, o czym jest książka i czego się po niej spodziewać? Może opisy i recenzje dały Ci obraz głębszej i bardziej refleksyjnej lektury, tymczasem dostałeś coś czysto rozrywkowego, trochę w Twoich oczach efekciarskiego, i stąd tak duże rozczarowanie?
Prosiłabym Cię o rozwinięcie myśli, że książka „udaje oddawanie realiów”, bo nie do końca rozumiem. Co masz na myśli? „Astrologiczna” kompozycja to taka pisarska sztuczka, nastawiona rzeczywiście na robienie wrażenia, ale uważam ją za ciekawy pomysł – dla mnie to działa :).
Oczywiście, że nie każda „wielka” rozmiarowo książka to też „wielka” literatura. Nie wiem, czy nazwałabym powieść Catton „wielką”. Pewnie nie. Ale pozostaję przy zdaniu, że to bardzo dobra powieść.
P.S. Bardzo bym prosiła następnym razem o podpis, dziwnie mi się dyskutuje z Anonimem :).