Nie pytaj, komu bije dzwon – „Ścieżki Północy”, Richard Flanagan

Wojna o której pisze Flanagan wygląda trochę inaczej niż ta, którą znamy z Europy. Zamiast na wpół zburzonych miast jest duszna dżungla, zamiast bezpośredniego starcia – niewolnicza praca, zamiast oderwanych kończyn i broczących tętniczą krwią ran – ropiejące wrzody. Ale tak naprawdę chodzi o tę samą wojnę. Tę samą, którą człowiek toczy od wieków.

Flanagan opowiada historię jeńców australijskich, którzy w latach 1942-43 brali udział w budowie Kolei Birmańskiej, zwanej, nie bez powodu, Koleją Śmierci. Ten obłąkańczy projekt, który miał być potwierdzeniem potęgi japońskiego Ducha, pochłonął tysiące ludzkich istnień i przez autora zostaje wprost porównany do budowy piramid egipskich czy Petersburga. „Liczbę ofiar szacuje się na 100-200 tysięcy. To więcej niż w Hiroszimie. Więcej niż słów w mojej książce” – mówi pisarz w jednym z wywiadów. Wśród żołnierzy zmuszonych do niewolniczej pracy przy budowie kolei był również jego ojciec.

Autor opisuje warunki panujące w obozie jenieckim w sposób brutalny i pozbawiony skrępowania. Nie brak tu szokujących obrazów ropiejących wrzodów, wystających odbytów i ciemnoczerwonego ludzkiego mięsa. Mimo tych okrutnych realiów jeńcy starają się jednak zachować odrobinę godności, wspominają swoje rodziny, śpiewają, żartują, cieszą się jak dzieci z małych, symbolicznych aktów niesubordynacji – jak wtedy, gdy pewnego ranka śpiący Middleton dostaje wzwodu. (Trochę jak w Towarzystwie opieki nad zwierzętami, gdzie seksualność była pewnym manifestem siły życia na przekór wyniszczającym ciało warunkom życia w getcie).
Był to zatem iście cudowny widok – nie można było go nie zauważyć i się nim nie zachwycać – który zaczynał się podnosić na ich oczach. Kochany Middleton, powiedział Gallipoli von Kessler. Jest jedną nogą w grobie, a stoi mu jak bambus w lesie, kurwa (s. 213).
Australijscy i holenderscy jeńcy pracujący przy budowie
Kolei Śmierci. Wszyscy chorują na beri-beri. Rok 1943.
Na przykładzie właśnie Middletona – mocarza, który utraciwszy wiarę we własną siłę zaczyna więdnąć w oczach – autor pokazuje, jak ważna dla przetrwania jest siła ducha. Źródłem tej siły jest m.in. solidarność, dlatego podkreślone też zostaje znaczenie odpowiedzialności więźniów za siebie nawzajem: „Albowiem odwaga, ocalenie, miłość – to wszystko nie żyło tylko w jednym żołnierzu, lecz w nich wszystkich, a kiedy umierało, umierał każdy z nich” („Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie” – aż chciałoby się dodać…). Dlatego tak tragiczna – i traumatyczna niemal dla wszystkich uczestników zdarzeń – jest historia „Brudasa” Gardinera, który wskutek niesprawiedliwej decyzji dowództwa obozu zostaje brutalnie pobity, a mimo to nikt ze współwięźniów (z wyjątkiem Dorriga) nie ma odwagi zaprotestować.

Oczywiście ten duch, który pozwala jeńcom jakoś przetrwać kolejne dni w obozie, nie ma nic wspólnego z Duchem, o którym mówią bezustannie Japończycy. Wychowani w obsesyjnym posłuszeństwie cesarzowi, znieczuleni na ludzką krzywdę, mordujący ze słowami swoich rodzimych poetów na ustach, są jak zaprogramowane maszyny. Budowana kosztem wielu ludzkich istnień kolej ma być ich „ścieżką północy, która pomoże zanieść piękno i mądrość poezji Bashō w szeroki świat” (s. 140). Niektórzy w ostatnich chwilach życia mają przebłyski zwątpienia, jak Nakamura pytający sam siebie: „A co, jeżeli to wszystko było jedynie kamuflażem dla najgorszego zła?”. Inni nawet stojąc na szubienicy trwają w swoim szaleństwie i oznajmiają dumnie, że umierają za Japonię.

Upada jednak ich wizja świata, a Kolej Śmierci, symbol wyższości nad Zachodem, w końcu zarasta trawą razem z masowymi grobami jej niewolników. Każda idea, w imię której poświęca się ludzkie jednostki, okazuje się wydmuszką i musi kiedyś upaść – zdaje się sugerować autor. W tym sensie opowieść Flanagana ma wymiar uniwersalny – czym bowiem różni się ta obsesja podporządkowania wszystkiego abstrakcyjnemu Duchowi i realnemu cesarzowi od, dajmy na to, nazizmu?
W końcu pozostał tylko upał, deszczowe chmury, owady, ptaki, zwierzęta i roślinność, a one nic nie wiedziały i nic je to wszystko nie obchodziło. Człowiek to tylko jedna z wielu form istnienia, wszystkie formy chcą istnieć, a najwyższą formą życia jest wolność, dzięki której człowiek może być człowiekiem, chmura chmurą, a bambus bambusem (…). Linia pękła, tak jak pękają w końcu wszystkie linie; wszystko poszło na marne i nic z niej nie zostało (s. 323).
Richard Flanagan
Nie znaczy to oczywiście, że tego typu ideologie nie będą się rodzić wciąż na nowo – lub odradzać. Autor sugeruje również, że ludzie będą ginąć pod cudzymi butami i pięściami aż do skończenia świata, bowiem „przemoc jest wieczną, ogromną i jedyną prawdą, większą niż jakikolwiek bóg”. Walka z tym stanem rzeczy wydaje się nie mieć sensu, to donkichotowska walka z wiatrakami, ale mimo to warto ją podejmować – i trzeba to robić.

Powieściowe losy bohaterów Flanagana nie kończą się wraz z wojną i powrotem do domu. Śledzimy je również w kolejnych latach. Ani oprawcy, ani ofiary nie są jednak w stanie wrócić do dawnego życia. Japońscy oficerowie nadzorujący budowę kolei muszą ukrywać swoją tożsamość, niektórzy zostają schwytani i straceni, jak Waran, innym udaje się wykręcić i zająć wysokie stanowiska – jak siejącemu grozę pułkownikowi Kocie. Ich ofiary już do śmierci muszą zmagać się z wojenną traumą, z pozostałymi po niewoli urazami. Po tak dramatycznych przeżyciach wszystko wydaje im się już pozbawione smaku i sensu, a sytuację dodatkowo pogarsza poczucie wstydu.
W dodatku to wcale nie były opowieści bohaterów. Nie chodziło przecież o walki na Kokoda ani o loty lancasterami nad doliną Ruhry. Nie chodziło o zatopienie Tirpitza, o zdobycie Colditz ani o Tobruk. A o co? O to, że byli niewolnikami rasy żółtej (s. 349).
Flanagan zachwyca swoim piórem. Kreśli obrazowe portrety postaci, posługując się niebywałymi metaforami i porównaniami, potrafi zarówno bawić, jak i wstrząsać, choć dotyczy to przede wszystkim opisów wojny – historia miłosnego trójkąta Dorrigo-Amy-Keith zalatuje już banałem (i tu jednak znalazły się fragmenty, które mnie urzekły; na przykład porównanie stosunków małżeńskich do edwardiańskich mebli z końskiego włosia – „były pozapadane i wygodne, jeśli człowiek siadał w miękkich, wysiedzianych miejscach i unikał twardych”).

Największą zaletą tej prozy jest jednak jej niesamowita sugestywność. Ron Charles, krytyk „The Washington Post”, w swojej opinii o Ścieżkach Północy przywołał Drogę McCarthy'ego. I rzeczywiście, to jest ten sam typ pisania – zarówno McCarthy jak i Flanagan operują piórem na tyle sprawnie, że emocje i odczucia bohaterów udzielają się czytelnikowi, zostaje on niemal wciągnięty w powieściowy świat. Na moment przestaje być sobą i wraz z innymi jeńcami leży na spleśniałej pryczy, obawiając się, że zrobi pod siebie zanim dobiegnie do latryny. I choć może nie brzmi to tak zachęcająco jak bym chciała – naprawdę, przeżyjcie to.

***
R. Flanagan, Ścieżki Północy, tłum. Maciej Świerkocki, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015 (prebook).

Za ten przerażający, a zarazem zachwycający obraz budowy Kolei Śmierci dziękuję pani Marcie Bartosik i Wydawnictwu Literackiemu.

Przy okazji polecam wspomniany wywiad z Richardem Flanaganem. Nie tylko przywołuje w nim historię swojego ojca, ale również opowiada o tym jak w ramach prac nad książką rozmawiał z żyjącymi jeszcze japońskimi oficerami, którzy nadzorowali niegdyś budowę kolei, jakie zrobili na nim wrażenie i jak na jego relację zareagował ojciec.

A plan na najbliższe dni – dwa filmy o budowie Kolei Birmańskiej. Most na rzece Kwai z 1957 roku, który oglądałam dotychczas tylko we fragmentach, i Droga do zapomnienia, obraz sprzed trzech lat z Colinem Firthem i Nicole Kidman w rolach głównych. I choć obydwie to ekranizacje książek, wypadałoby więc najpierw zapoznać się z pierwowzorami literackimi, wyjątkowo zrobię wyjątek, bo temat budowy Kolei Śmierci bardzo mnie zainteresował. A swoją drogą, ciekawe, czy ktoś podejmie się zekranizowania powieści Flanagana?

Fotografie:
[1] Motyw z okładki polskiego wydania Ścieżek Północy / zdjęcie własne
[2] Autor nieznany, dar A. Mackinnona dla Australian War Memorial / Wikimedia Commons
[3] Colin Macdougall / wydawnictwoliterackie.pl
[4] wydawnictwoliterackie.pl

Komentarze

  1. Yo niesamowita powieść. Na mnie zrobiła ogromne wrażenie, przede wszystkim ze względu na język. Temat wojny na Dalekim Wschodzie jest moim konikiem i czytałam wiele książek, z których chciałabym Ci polecić przetłumaczone na polski: "Ogród wieczornych mgieł" Tan Twan Eng i "Króla szczurów" Jamesa Clavella. Nie wiem czy zostały przetłumaczone na polski "A town like Alice" Neville'a Shute (na pewno w TVP pokazano serial oparty na powieści, ale było to lata temu) oraz "The Guard, the Poet and the Prisoner" Lee Jung- myung. Na prawdę warte uwagi, jeśli interesuje Cię temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tyle interesujących tytułów! Słyszałam wcześniej tylko o „Królu szczurów”. Większość jest u mnie w bibliotece. „A town like Alice” przetłumaczono na polski (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/54828/miasteczko-jak-alice-springs), ale Junga-myunga nigdzie nie znalazłam. Postaram się sukcesywnie drążyć temat. A czy czytałaś może te dwie książki, na kanwie których powstały filmy o których wspominam na końcu tekstu? „Most na rzece Kwai” i „Drogę do zapomnienia” („The Railway Man”)?

      Usuń
    2. Tak, czytałam obie. "Most" to trochę taka patriotyczna papka, ale świetnie oddaje bezsens i tragizm sytuacji. Z kolei "Droga do zapomnienia" to zapis naprawdę tragicznych wspomnień. Żadna z tych książek, z wyjątkiem "Ogrodu wieczornych mgieł" i "Poety", nie jest porównywalna pod względem literackim do "Ścieżek północy". Ale na pewno warto je przeczytać jako świadectwo tego, co się wydarzyło na Dalekim Wschodzie- zarówno powieść Shute'a jak i "Droga do zapomnienia" są oparte na faktach. Jak za pewne się domyślasz, nie są to przyjemne historie... Ale, mimo to, życzę przyjemnych lektur! Polecam szczególnie "Ogród wieczornych mgieł"- niesamowity klimat!

      Usuń
  2. Po raz kolejny przybijam Ci wirtualną piątkę, bo znowu podążamy tymi samymi literackimi szlakami! Niedawno miałem przyjemność obcowania ze "Ścieżkami północy" i w ciągu najbliższych kilku dni podzielę się moimi refleksjami.

    Na mnie to dzieło również wywarło spore wrażenie - zadecydowały bezkompromisowość oraz plastyczność opisu, przejawiające się w niepomijaniu nawet najbardziej brutalnych scen (przy czym nie ma tu taniego epatowania przemocą). Ha, te wystające odbyty i mnie zapadły w pamięci - człowiek żyjąc na co dzień w warunkach, w których nie trzeba troszczyć się o głód czy opiekę medyczną, kompletnie nie myśli o tego typu sprawach.

    Wg mnie siła prezentowanej opowieści tkwi również w kreacji głównego bohatera, który w płytkim pojmowaniu ogółu jest bohaterem, herosem, osobnikiem spiżowo-pomnikowym. Tyle, że czytelnik, mając okazję śledzić jego losy i poczynania, przekonuje się, że w rzeczywistości jest on normalną, kruchą istotą ludzką, niewolną od popełniania błędów, podejmowania błędnych decyzji czy dokonywania czynów, których się później żałuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam u Owieczki, że miesiąc temu zacząłeś czytać :). To fakt, że Flanagan trochę wytrąca nas z tego wygodnego marazmu, ze świata w którym tak naprawdę mamy wszystko pod nosem, i robi to nie siląc się na delikatność. Ale bardzo dobrze, bo ta bezkompromisowość to faktycznie jedna z najmocniejszych stron tej książki.

      Postać Dorriga i ten rozdźwięk między tym jak postrzegają go ludzie a tym jaki jest naprawdę to też z pewnością bardzo ważny element powieści, któremu autor poświęca dużo uwagi, ale mnie osobiście ten bohater i jego dylematy niespecjalnie wzruszyły. Zginął mi gdzieś po prostu, zepchnięty na margines przez wojnę i jej niszczący wpływ na uczestników wydarzeń, mimo że głównie z jego perspektywy te wydarzenia poznajemy. Na szczęście bogata jest ta książka w wątki, myśli, motywy, każdy może znaleźć w niej coś innego, co do niego najbardziej przemawia.

      Usuń
    2. Zgadza się, do tego właśnie sprowadza się wartościowa i dobra literatura - to twór wielopoziomowy i wieloaspektowy, a jego złożoność prezentuje się w pełni wtedy, gdy spróbuje się prześledzić próby interpretacji dzieła przez różnych odbiorców. Okazuje się, że na powieść można spojrzeć z wielu perspektyw, z których każda wnosi coś interesującego.

      Usuń
  3. Co jakiś czas, przerabiam wątek wojenny ale literackie szlaki jeszcze do Australii mnie nie zaprowadzily. Najwyższa pora to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też jakoś do tej Australii niespecjalnie po drodze, a szkoda. Jeszcze Australijczyk Zusak pisał o II WŚ, ale tej w Europie, więc już nie tak egzotycznie (ale wciąż oryginalnie – bo o wojnie z perspektywie Niemców już tak wielu nie pisało).

      Usuń
    2. To ja z Australijczyków ośmielę się wam polecić Craiga Silveya, autora bardzo ciekawej powieści "Jasper Jones", przez wielu porównywanej do "Buszującego w zbożu" Salingera.

      Usuń
  4. Chętnie podejmę się przeczytania tej książki. Czuję, że mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie nie wciągnęła, była dla mnie nijaka i dziwią mnie zachwyty nad ta pozycją

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam Twoją recenzję :). Miałam bardzo podobne wrażenia przez pierwsze kilkadziesiąt stron, zbyt mi się wydawało wydumane to pisanie Flanagana, zbyt zawiłe, irytowało mnie po prostu, ale opisy prac nad budową kolei i warunków w obozie przekonały mnie, a rozważania o wojnie i cierpieniu, o ich sensie, a właściwie bezsensie, wydały mi się akurat bardzo interesujące. Więc filozofowanie jest akurat dla mnie na plus. Za to zgadzam się z Tobą, że wątek miłosny był nie do końca potrzebny i niespecjalnie ciekawy.

      Usuń
  6. To prawda, bardzo sugestywna, bardzo dosadna proza. Ogromnie mi się podobało i zarazem niezwykle bolało. I tak jak Ciebie zainteresował mnie temat budowy kolei. I te same filmy chcę oglądnąć, te same książki przeczytać. "Drogę do zapomnienia" widziałam w kawałkach jak Ty "Most na rzece Kwai". Szkoda, że nie mieszkasz bliżej. Umówiłybyśmy się na jakiś wieczór filmowy. Aniaaaaa, weź się przeprowadź bliżej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko z tego Wrocławia tak daleko wszędzie :D. Ej, ale widziałam, że na Big Booka się wybierasz w czerwcu, prawda to?

      Usuń
    2. Najprawdziwsza prawda! Idziemy na kawę! Idziemy na książki!!!

      Usuń
  7. Od razu przyszedł mi na myśl "Król szczurów" Clavella! I jeszcze "Szkarłatne drzewo nadziei", tam również mamy spojrzenie na sytuację więźniów japońskich, tyle że raczej kobiet i dzieci. Książkę dopisuję do listy, koniecznie muszę ją poznać!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz