Terroryści – niewdzięczne dzieci pisarzy. „Mao II”, Don DeLillo

Ta powieść Dona DeLillo powstała 26 lat temu – przed atakiem na World Trade Center, przed zamachami w Madrycie, Paryżu i Brukseli. Dziś jednak, ze swoimi rozważaniami na temat terroryzmu i przejścia władzy w ręce niebezpiecznego, pozbawionego twarzy tłumu, wydaje się wręcz szokująco aktualna.

Jak to jednak w przypadku DeLillo zwykle bywa – to nie jest lektura lekka, łatwa i przyjemna. Autor pisze zagadkami, mnoży tropy, rysuje przed nami kolejne niepokojące obrazy i snuje różne wątki, często w sposób nie do końca jasny. Zacznę więc od tematów, które moim zdaniem prezentują się najbardziej spójnie, a przez to najbardziej dają do myślenia – motyw rządów tłumu oraz terroryzmu.

W ramionach totalnej kontroli

Tłum, ludzka masa poświęcona bezrefleksyjnie jednej idei, gra w powieści DeLillo bardzo ważną rolę, o czym przekonujemy się już po pierwszych kilku stronach – dzieło otwiera opis masowej ceremonii zaślubin członków sekty Moona. Później obrazy historycznych wydarzeń z udziałem tłumu pojawiają się w Mao II jeszcze kilkukrotnie.

Pragnienie bycia częścią tłumu wyjaśniane jest tym, że niektórym ludziom tak po prostu żyje się łatwiej. „Wszystkie wątpliwości znikną w ramionach totalnej kontroli” (s. 192). Pod rządami silnej jednostki, jak Mao Zedong czy wielebny Moon, ludzie zrzucają z siebie męczący obowiązek samodzielnego myślenia: „On daje im to, czego potrzebują. Spełnia ich pragnienia, zdejmuje z nich ciężar wolnej woli i niezależnej myśli. Widać, jacy są szczęśliwi” (s. 15).

Czy to naturalna ludzka skłonność? Trudno byłoby w ten sposób myśleć. Bill Gray, jeden z głównych bohaterów powieści, pisarz, stwierdza: „Doświadczenie mojej świadomości mówi mi, jak autokracja zawodzi, jak totalna kontrola wyniszcza ducha, jak moi bohaterowie opierają się moim wysiłkom, by kompletnie nimi zawładnąć, jak potrzebuję wewnętrznego odszczepieństwa, kłótni ze sobą” (s. 172).

Ale Bill to artysta-samotnik, który wybrał w życiu ekstremalną formę ucieczki od tłumu, trudno więc postrzegać go jako modelowego członka społeczeństwa. Czy to znaczy, że my, dla których brak możliwości samodzielnego myślenia i posiadania własnej twarzy jest raczej przeciwieństwem szczęścia, jesteśmy mniejszością, marginesem? Czy naprawdę dominują jednostki, które wolą porzucić własną twarz i się schronić w duszących ramionach silnego lidera? Czy przyszłość naprawdę należy do tłumów? Takie, między innymi, niepokojące pytania wypływają z tej lektury.

Zbrojny podbój ludzkiej świadomości

Szczególny rodzaj zniewolenia i pozbawienia tożsamości na rzecz idei obserwujemy w przypadku ugrupowań terrorystycznych. DeLillo tłumaczy te mechanizmy na przykładzie grupy z Bejrutu, z której przywódcą w epilogu powieści rozmawia fotografka Brita.

Abu Raszid wyjaśnia jej, że jego zwolennicy, młodzi ludzie, pragną porzucić własną tożsamość wraz ze swoim szarym, biednym życiem, aby poświęcić się czemuś „wspaniałemu i potężnemu”. Dlatego wszyscy kryją swoje twarze pod kapturami, otrzymują jedną maskę – maskę Abu Raszida. Mają wspólnego wroga – Zachód. Wściekli, że przez moment dali się mu omotać i próbowali go naśladować, mszczą się teraz z wielką mocą, wykorzystując jedyny język, jaki Zachód rozumie – „język zwracania na siebie uwagi”: „Terroryzm jest tym, co wykorzystujemy, żeby dać naszym ludziom miejsce w świecie. To, co było osiągane pracą, dostajemy terroryzmem. Terroryzm sprawia, że nowa przyszłość jest możliwa” (s. 249).

Poprzez wątek terroryzmu dochodzimy do innego, być może kluczowego, tematu powieści – podupadający autorytet pisarza. W wizji DeLillo te dwie grupy, pisarze i terroryści, ludzie pióra i ludzie bomb, jedni posługujący się językiem kultury, drudzy – przemocy, są połączeni przedziwną więzią. Jak sugeruje jeden z bohaterów, powieściopisarze z natury lepiej niż ktokolwiek inny rozumieją gniew, którym kierują się terroryści, gniew przeciwko zastanym formom i niesprawiedliwości świata.
„I czy to nie powieściopisarz, Bill, ponad wszystkimi ludźmi, ponad wszystkimi pisarzami, jest człowiekiem, który rozumie ten gniew, który wie w głębi duszy, co terroryści czują i myślą? W całej historii to powieściopisarz jest tym, który czuje sympatię do człowieka używającego przemocy, żyjącego w mroku. Z kim ty sympatyzujesz? Z policją kolonialną, najemcą, bogatym właścicielem mieszkania, skorumpowanym rządem, państwem militarystycznym?” (s. 142).
Zdjęcie Salingera, które miało zainspirować DeLillo do napisania Mao II.
Prowadzą więc tę samą wojnę, ale zupełnie innymi metodami. I choć brzmi to upiornie, terroryści są w pewien sposób spadkobiercami misji pisarzy – niewdzięcznymi dziećmi, które chcą rządzić światem „po swojemu”, spychają więc w cień swoich buntowniczych, ale mniej radykalnych staruszków. Bill podsumowuje to słowami: „Wiele lat temu myślałem, że pisarz jest w stanie zmienić wewnętrzne życie kultury. Teraz to terytorium przejęli konstruktorzy bomb i ludzie z bronią. To oni najeżdżają ludzką świadomość” (s. 53).

Gray, Salinger, Mao

Wszystkie ważne tematy tej powieści zdają się spotykać w osobie Billa Graya; ostatni z nich, o którym zamierzam napisać, to izolacja – jako ścieżka twórcza i jako sposób ucieczki od tłumu. Są podstawy do podejrzeń, że postać Billa została częściowo zainspirowana osobą J.D. Salingera – legendarnego odludka amerykańskiej literatury. To właśnie zdjęcie wściekłego Salingera, przymierzającego się do ciosu w kierunku fotografa, wykonane już w okresie, gdy pisarz od wielu lat ukrywał się przed światem, zainspirowało ponoć Dona DeLillo do napisania tej powieści. (Nie bez przyczyny w powieści pojawia się zdanie „Istnieli ludzie nierozstający się z aparatami fotograficznymi i tacy, którzy bawili się bronią, a w oczach Billa jedni od drugich prawie się nie różnili”, s. 210). Podobnie jak autor Buszującego w zbożu, za sprawą kilku doskonałych utworów Bill Gray został okrzyknięty geniuszem, a później zniknął, budując w ten sposób wokół siebie romantyczną legendę.

Bohatera DeLillo poznajemy jako osobę cierpiącą, udręczoną własnymi aspiracjami artystycznymi, zmęczoną pisaniem. W rozmowie z Britą przyznaje, że pisze po to, by NIE czuć się dobrze – pisanie jest dla niego ściśle związane z bólem. W pewien sposób stanowi dla niego klatkę: „Tyle lat zabrało mu uświadomienie sobie, że ta książka jest jego znienawidzonym przeciwnikiem. Zamknięci razem w zakazanym pokoju, zastygli w dławiącym uścisku” (s. 66).

Co gorsza, Bill pozostaje nie tylko więźniem swojej niedokończonej książki, ale i własnej legendy – zdaniem jego przyjaciela i asystenta, Scotta, szlifowane przez lata dzieło nie może ujrzeć światła dziennego, nie sprosta bowiem oczekiwaniom, wybujałym po tak wielu latach, i przyczyni się do zniszczenia aury tajemnicy i uwielbienia wokół autora. Udręczony swoim podwójnym uwięzieniem, Bill przeżywa małe tęsknoty:
„Jej dłoń na jego twarzy, jakże zaskoczyło go uczucie, że ten gest tak bardzo na niego podziałał, integralność zwykłego dotyku. Pragnienie, by żyć jak inni ludzie, jeść trzykolorowy makaron w trattoriach niedaleko parku (…). Mieszkać w pobliżu muzeów i galerii, stać w kolejce do kina, odkorkowywać butelki z winem, przemeblowywać pokoje, spać w szarej pościeli, kochać ją, zamawiać jedzenie z miasta, zamówmy coś dziś wieczorem, wyprowadzać psy, mówić słowa, słyszeć, jak portier gwiżdże na taksówki, deszcz uderzający o okna” (s. 66).
Wie jednak, że takie życie nie jest już dla niego osiągalne. Lekarstwa szuka więc w kolejnej ucieczce i w dążeniu do kolejnej izolacji – jeszcze trudniejszej, jeszcze bardziej ekstremalnej. Ile w tym autentycznej potrzeby, a ile nastawienia na efekt? Wszak tytuł Mao II nawiązuje właśnie do postaci Billa – Scott porównuje go do chińskiego wodza, który raz na jakiś czas znikał z widoku tylko po to, by zaaranżować mesjanistyczny powrót i na nowo wzniecić rewolucję…

Czołgiem… na wesele

W czasach, kiedy powstała, powieść DeLillo działała zapewne na czytelników mocno przygnębiająco; dziś, po tylu brutalnych atakach terrorystycznych, dokonanych w ostatnich latach w Europie i na świecie, na swój sposób zdaje mi się wręcz przerażająca. Także dlatego, że mimo oczywistości diagnoz autora dotyczących terrorystów i tego, skąd się biorą, nie byliśmy w stanie przez te lata zrobić nic, aby zapobiec tragediom.

Chwytam się jednak okruszyn nadziei. Wizji dwójki ludzi idących sobie naprzeciw po Wielkim Murze Chińskim – obrazu porozumienia ponad podziałami. I orszaku weselnego w Bejrucie, z czołgiem na czele, w ostatniej scenie powieści. Czy nie są to furtki, które sam autor zostawił nam na przyszłość? A jeśli potrafił tak dokładnie przewidzieć obraz ogarniającego świat wirusa terroryzmu, ufam również tym słabym nutom optymizmu.


***
D. DeLillo, Mao II, przeł. Krzysztof Obłucki, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2010.

Ilustracje:
[1] zdjęcie własne,
[2] okładka amerykańskiego wydania powieści, wyd. Scribner / Wikimedia Commons,
[3] Literature Pics / Twitter,
[4] okładka książki ze strony wydawnictwa / noir.pl. 


Inne książki Dona DeLillo na Literackich skarbach:

Komentarze

  1. Aj, trafiłaś mnie tą recenzją! O tym, że sięgnę wreszcie po prozę Dona DeLillo obiecują sobie już od dłuższego czasu, szczególnie od momentu nawiązania znajomości z dorobkiem T. Pynchona.

    "Mao II" wydaje się o tyle atrakcyjna, że część rozważań czy przewidywań, jakie autor zawarł w dziele, można zweryfikować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetnie! Autor, którego zdecydowanie warto poznać, choć u nas w Polsce, mam wrażenie, nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem – ilekroć o nim piszę, oddźwięk jest bardzo niewielki. Może to też fakt, że jego książki są trudne w odbiorze, bardzo wymagające. Moim zdaniem jednak mało który pisarz tak trafnie potrafi diagnozować amerykańską – i nie tylko! – rzeczywistość, a jego przepowiednie niepokojąco często się sprawdzają. Za to Pynchon jeszcze przede mną, ale też chciałabym to szybko nadrobić.

      Usuń
    2. Zgadza się - DeLillo to dość anonimowe nazwisko w naszym kraju. Na wzmiankę o jego osobie i twórczości natknąłem się przy okazji zagłębianiu się w tajemnice bytu T. Pynchona. Oboje przedstawiani są jako czołowi przedstawiciele amerykańskiego postmodernizmu.

      Usuń
    3. Lubię amerykański postmodernizm, więc na pewno do Pynchona w końcu dotrę. A DeLillo niezmiennie polecam, także te inne jego książki, które miałam okazję czytać. Najbardziej chyba podobały mi się „Americana”.

      Usuń
  2. Pierwsze słyszę o tej książce, ale mocno mnie zaintrygowałaś. Po pierwsze rozważaniami nad tym czy człowiek ma skłonność do poddawania się kontroli charyzmatycznego lidera. Chciałabym wierzyć, że nie, ale jak jest naprawdę... Wszystkie te sekty, organizacje. Człowiek mówi sobie, nie ja nigdy, ale czasem wpada w ich sidła... Druga rzecz to inspiracja Salingerem. Lubię jego prozę, ale mało znam życie, na półce czeka biografia autorstwa Slawenskiego, chyba wreszcie ją przeczytam. Jak zawsze zainspirowałaś mnie w sposób nieoczywisty, bo po książkę DeLillo raczej na razie nie sięgnę, ale wrócę do Salingera ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się obawiam, że taką skłonność jednak z natury mamy – przemawia za tym historia :(. I chyba rzeczywiście jest tak, że wielu z nas brakuje siły i zdecydowania, żeby wyrobić sobie własną opinię, własny głos, dlatego wolimy przejąć poglądy narzucone przez kogoś silniejszego. A jak już wpadniemy w te sidła, w ten duszący uścisk, to jesteśmy w stanie robić rzeczy zupełnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.

      A to, że Cię zainspirowałam do powrotu do Salingera, bardzo mnie cieszy :). U mnie też ta książka Slawenskiego czeka na półce, ale za to czytałam inną, Shieldsa i Salerno: https://literackie-skarby.blogspot.com/2015/02/holden-caulfield-przytoczony-mioscia.html Fascynujący człowiek i świetny pisarz – ja też bardzo lubię jego prozę, a „Buszujący w zbożu” to ścisła czołówka najważniejszych książek w moim życiu.

      Usuń

Prześlij komentarz