Ogień młodości vs. rybia flegma – „Rybia krew”, Jiří Hájíček

„Już nigdy nie wrócę do naszej nadwełtawskiej wioski, którą musieliśmy porzucić. Chcę ją zachować w pamięci taką, jaka była, z rzeką w jej dawnym korycie, z chałupą wuja Vency, z szopą z desek pociągniętych pokostem, z psią budą i kolorowymi ulami w ogrodzie” (s. 350).

W tej wyróżnionej nagrodą Magnesia Litera powieści Jiří Hájíček opowiada o wsiach, które zniknęły z powierzchni ziemi za sprawą budowy elektrowni atomowej Temelín. Przykład jeden z wielu, bo przecież już niejedna wioska zakończyła swój żywot w podobnych okolicznościach, ale chyba zbyt mało mówimy o dramacie ludzi pozbawianych w ten sposób czegoś więcej niż tylko domów.

W powieści poruszamy się naprzemiennie na dwóch płaszczyznach czasowych – w roku 2008, kiedy Hana, główna bohaterka, od lat przebywająca za granicą, wraca w rodzinne strony i próbuje nawiązać kontakt z dawnymi przyjaciółmi, oraz w latach 80., na które przypadają szkolne lata bohaterki spędzone w wiosce nad Wełtawą, która kilka lat później przestanie istnieć.

Prawdę mówiąc płaszczyzna bardziej współczesna niespecjalnie mnie interesowała. Nie wzruszają te wszystkie nagle odkryte tajemnice z przeszłości, przewidywalne zakończenia i pojednania; dużo ciekawsze od nich jest to, co dzieje się w przeszłości. Przejście od młodzieńczej beztroski, wiejskich potańcówek, opalania się nad rzeką, ognisk, posiadówek z tanim winem, plotek i dziewczęcych przekomarzań do bezlitosnej rzeczywistości z czterema wieżami elektrowni atomowej w tle, całe to przyspieszone dojrzewanie bohaterów – to chyba najmocniejszy akcent w powieści Hájíčka.

Elektrownia Temelín
Udało mu się to zderzenie. W tych pierwszych scenach wyraźnie czuć radość i nadzieję nastoletnich lat, atmosferę dorastania w małej wiosce, gdzie wszyscy się znają, w ostatnich – rozpacz i beznadzieję wysiedlonych oraz mroczną determinację tej garstki, która jeszcze się broni przed elektrownią, niczym grupka rozbitków na wzburzonym morzu. Ten wątek życia Hany, która jest najaktywniejszą miejscową działaczką przeciwko wysiedleniu mieszkańców, silnie splata się z jej osobistymi, miłosnymi problemami. To elektrownia – wspólny wróg – połączyła ją z jej ukochanym Petrem, ale i ona w końcu ich rozdziela. Na dryfującej pod prąd tratwie starej chałupy Petra zostaje w końcu tylko Hana. Symbolicznym końcem jej marzeń jest rozbita łazienka, którą z taką starannością odremontował Petr, wierząc jeszcze w możliwość ocalenia domu i ich wspólnego życia w nim.

Wszystko to zmienia bohaterkę – Hana przechodzi gorzką lekcję życia, dorasta. Stopniowo pozbawiana marzeń – najpierw tego o zostaniu nauczycielką w lokalnej szkole (która ostatecznie zostaje zalana wraz z resztą wioski), następnie marzenia o założeniu rodziny i osiedleniu się na stałe w domu Petra – czuje się bezdomna, nie ma dokąd pójść. Decyduje się więc wykorzystać okazję wyjazdu do Londynu. I tak rozpoczyna się jej wędrówka po świecie, w której nigdzie nie może zagrzać miejsca. „Zawsze kiedy gdzieś mi się spodobało, kiedy czułam, że zapuszczam korzenie, to zbierałam manatki i jechałam dalej” – mówi ojcu (s. 313). Wydaje się zadowolona – podróżuje, zwiedza świat, jest w dobrej sytuacji finansowej, ma młodego, kochającego partnera – ale mimo tych pozorów szczęścia jest emocjonalnie skrzywdzona, nieufna, wciąż gdzieś pędzi, jakby nie potrafiła już uwierzyć, że coś dobrego może być na zawsze.

Tato to ziemia

Na tle budowy elektrowni autor kreśli jednak nie tylko historię samej Hany, ale również jej rodziny – pełną traum z przeszłości, tajemnic i skrywanych żalów. Rodziny, która nie potrafi być razem, nie potrafi ze sobą rozmawiać. Centralną – i najbardziej konfliktową – postacią jest tutaj ojciec. Człowiek, który ponad wszystko ceni ziemię – do tego stopnia, że Hana utożsamia go z nią: „Tato to ziemia, brunatna ciężka gleba, nieruchoma w swojej masie, wilgotna, o cierpkiej woni” (s. 87). Po rewolucji z absurdalnym uporem dąży do odzyskania bezwartościowych już gruntów po ojcu, ale być może też dlatego, że mają dla niego wartość sentymentalną: są związane z historią z przeszłości, którą Hana poznaje dopiero po latach i która stawia ojca w innym świetle. Nie usprawiedliwia go – ale pozwala zrozumieć jego rozgoryczenie, fakt, że odreagowywał swój żal na własnej rodzinie. Nagle bezduszny tyran jawi nam się jako człowiek, który przez całe życie wypomina sobie, że w odpowiednim momencie nie był wystarczająco stanowczy, że nie potrafił się postawić.

Może też dlatego taką niechęcią darzy Honzę – tego, który według Hany jest jak wiatr, stale gdzieś pędzi, nie zgadza się, by żyć tak, jak każą mu inni. Zarówno w synu, jak i w córce stary Tomášek dostrzega swoją porażkę wychowawczą, ale również postawę, której po cichu im zazdrości. Czuje być może, że tak samo jak Hana walczy o rozpadającą się chałupę Petra, która jest jej domem, on sam powinien kiedyś walczyć o swoją ziemię, swoje życie, swoją przyszłość. To wszystko stawia go w ludzkim świetle i czyni postacią tragiczną, trochę podobną do innego literackiego despoty, Alfreda Lamberta z Korekt Franzena.

Jiří Hájíček (i elektrownia)
Rybia krew Czechów

Sam Hájíček mówi o Rybiej krwi, że „to powieść pisana bardziej sercem, niż głową” [1]. Temat jest mu bliski – sam pochodzi z okolic, o których pisze w książce, ma wspomnienia związane z zalanymi wioskami. „W tej powieści zagrożone wsie nie mają nazw, chociaż naprawdę istniały” – pisze na wstępie. Irytacja bohaterów, że „młodzi dzisiaj w ogóle nie wiedzą, że kiedyś tam była wieś”, to również jego irytacja. Dzięki temu o losach Hany, jej rodziny, przyjaciół i sąsiadów pisze z dużą dozą empatii. Czuć również, że dobrze zna wiejskie realia, które opisuje, ze wszystkimi ich cieniami i blaskami.

Nieco słabszą stroną książki jest moim zdaniem wspomniany na początku wątek współczesny. Przytłacza dramatyzmem, zbyt wiele tu tajemnic, które nagle wychodzą na jaw, łez i pojednań (choć niektóre postaci pozostają chłodne do końca, i za to plus); czuję też niedosyt, jeśli chodzi o wątek Petra – brakuje mi tu jakiegoś domknięcia. Poza tym nie do końca przekonał mnie kobiecy głos Hájíčka; wyczuwam w nim fałszywe nuty, a jego postaci kobiece, na czele z Haną, wydają mi się momentami drażniąco histeryczne.

Tak czy siak jednak Rybia krew to wciągająca, sprawnie napisana (brawa też dla tłumaczki, czyta się świetnie!) i bardzo emocjonalna opowieść o ludziach, którzy pozbawieni zostali swojego miejsca na świecie – na wiele różnych sposobów. Tych, którzy, ciężko doświadczeni w przeszłości, nie potrafią stawić czoła wyzwaniom przyszłości. O garstce odważnych – jak Hana, ogień, dziewczyna, która walczy do końca – i całej armii biernych i milczących – jak jej powściągliwy, zamknięty w sobie ojciec. Tutaj też leży klucz do interpretacji tytułu książki. Jak wyjaśnia sam autor: „O Czechach z południa mówi się przecież, że mają rybią krew. Dla mnie to metafora bezczynności, melancholii lub powściągliwości. Kto przeczyta książkę, wyciągnie może własne wnioski i po swojemu zrozumie ten tytuł” [2].

***
J. Hájíček, Rybia krew, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

A jeśli ktoś jest ciekawy, jak wyglądały dawne wioski położone w rejonie dzisiejszej elektrowni Temelín, zachęcam, by zajrzeć na tę stronę. Jest tam spora galeria starych zdjęć, przedstawiających mieszkańców, domy i ulice nieistniejących już miejscowości, takich jak Březí, Křtěnov czy Podhájí. Duża dawka nostalgii!

Źródła:
[1] http://www.denik.cz/ostatni_kultura/rozhovor-strihali-me-v-brezi-ktere-zmizelo-kvuli-temelinu-rika-hajicek-20120524-.html
[2] http://www.radioservis-as.cz/archiv13/26_13/26_nalad.htm

Ilustracje:
[1] Motyw z okładki książki, projekt: Magdalena Kocińska | O!Studio / www.ksiazkoweklimaty.pl 
[2] IAEA Imagebank / Wikimedia Commons
[3] Fotografia autora ze strony wydawnictwa / www.ksiazkoweklimaty.pl
[4] Okładka książki ze strony wydawnictwa / www.ksiazkoweklimaty.pl

Komentarze

  1. Z tymi pojednaniami to jakoś tak cukierkowo brzmi, trochę mi nie pasje. Może to wina całej tej współczesnej części książki. Ogólnie po literaturę czeską nie sięgam. Może kiedyś to się zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba przyznać, że Hájíček dba o to, żeby to nie była wizja zbyt cukierkowa – nie jest tak, że po latach wszyscy padają sobie w ramiona. Jedne urazy zaciera czas, inne pozostają, a oczekiwane słowa przeprosin nie padają. Ale samo to zakończenie wątków nie jest dla mnie już tak ciekawe, jak przyczyny i źródła konfliktu. A do czeskiej zachęcam, gdybyś kiedyś poczuła chęć i potrzebowała przewodnika, to ja służę!

      Usuń
  2. Obejrzałam zdjęcia, rzeczywiście robią wrażenie. Wpisuję sobie książkę na listę, może dorwę w bibliotece, a jak nie to kupię. Przy okazji przyszła mi na myśl częściowo analogiczna historia z naszego polskiego podwórka... Książka "Miedzianka. Historia znikania" Springera. Oczywiście tu geneza była inna, inna specyfika miejscowości i inne powody "wymarcia", ale wydaje mi się, że mechanizm mógł być podobny. No i przede wszystkim chodzi w jakiś sposób o zrekonstruowanie historii pojedynczych ludzi, przywrócenie pamięci o nich i ich miejscu na ziemi. Pisze "wydaje mi się", bo jeszcze nie czytałam "Miedzianki" (ciągle nie mogę się zabrać), ale wiele o niej słyszałam i czytałam o niej na kilku blogach. Znasz tę książkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, słyszałam o „Miedziance”, również w tekstach i opiniach na temat „Rybiej krwi” wymieniany jest często ten tytuł Springera. Nie czytałam, ale rzeczywiście historia jest trochę podobna, różni się tylko forma, bo Hájíček zrobił z tego powieść, a Springer – reportaż. Zresztą, ponoć bardzo dobry. Postaram się go zdobyć, może w bibliotece będzie. Nie dziwię się, że na takie tematy powstają książki – poruszające jest to znikanie miejsc, które jeszcze do niedawna tętniły życiem, konieczność wyrzeczenia się własnego domu, z którym wiąże się tyle wspomnień.

      Usuń

Prześlij komentarz