W swoich Korektach Jonathan Franzen stworzył mikroświat – rodzinę Lambertów – który posłużył mu do ukazania makroświata – współczesnego amerykańskiego społeczeństwa, a nawet całej cywilizacji Zachodu. W tym „zwyczajnym”, pozornie harmonijnym stadle odbijają się wszystkie problemy naszej stechnologizowanej rzeczywistości.
Punkt wyjścia – przeciętna amerykańska rodzina. Alfred, inżynier, despota, facet wychowany twardą męską ręką w krainie o surowym klimacie i mało żyznych ziemiach, szorstko obchodzący się z żoną i dziećmi. Enid, kura domowa, przyzwyczajona do ciężkiej pracy córka właścicielki pensjonatu, która za mąż wyszła w pogoni za dobrobytem i stabilizacją. Oraz dziatwa: Gary – finansista, oddany mąż, ojciec i alkoholik, Chip – przymierający głodem intelektualista, kontestator współczesnej kapitalistycznej rzeczywistości, Denise – kobieta sukcesu, szefowa kuchni ekskluzywnej restauracji.
Każdemu już na wstępie przypinamy łatkę. A potem, przez prawie 600 stron tej imponującej powieści, cierpliwie te łatki zdrapujemy… Franzen pozwala nam bowiem spojrzeć na świat kolejno z perspektywy każdego z członków rodziny i szybko okazuje się, że Alfred nie jest tylko despotycznym staruszkiem na złość żonie sikającym do puszek po kawie, Chip – erotomanem i efekciarzem, a Denise – silną kobietą, za jaką uważa ją świat.
Szybko też pozbywamy się wrażenia, że będziemy mieć do czynienia z prostą satyrą. Choć bowiem pierwsze kilkadziesiąt stron Korekt to prawdziwa plejada inteligentnych dowcipów, z czasem śmiech zamiera, a pojawiają się łzy. Za puszkami pełnymi moczu kryje się bowiem tragedia starzejącego się człowieka, pokorna połowica dławi się pragnieniem odrobiny czułości, szczęśliwy na pozór najstarszy syn jest ustawicznie tyranizowany przez żonę i synów, zaś pod maską silnej kobiety kryje się zagubiona dziewczynka, w poszukiwaniu spełnienia wskakująca do łóżka żony szefa. A Chip? Chip jest wciąż zagubionym małym chłopcem. Który na obronę swoich blizn po samookaleczeniach, tak żałosnych w zestawieniu z bohaterskimi pamiątkami Gitanasa z komunistycznego więzienia, ma tylko jedno, ale jakże wymowne zdanie: „To po prostu inny rodzaj więzienia”.
Korekty
Niesamowity jest wysiłek pisarski, jaki Franzen włożył w to, aby czytelnik mógł wejść w skórę każdego z bohaterów i zrozumieć go. Nawet ci z początku najbardziej odstręczający zaczynają w końcu budzić współczucie, a starzec-tyran opętany manią samodyscypliny i wiecznie obrażony na świat za to, że nie odpowiada jego standardom, okazuje się najbardziej tragiczną postacią tej książki. Owszem, skazuje swojego małego chłopca na siedzenie przy stole tak długo, aż zje cały obiad, ale gdy zmęczony karą syn zasypia nad niedojedzoną wątróbką, własnoręcznie zanosi go do łóżka, ubiera w piżamę i otula. Owszem, jest człowiekiem purytańskich obyczajów i nienawidzi wypełnionych miłosnymi jękami moteli, ale kiedy w brutalny sposób zostaje uświadomiony, że jeden z jego podwładnych rozdziewiczył jego córkę (oczywiście za jej zgodą), jest na tyle dyskretny i wyrozumiały, by nie wspomnieć o tym słowem i nie zmienić ani trochę nastawienia do występnego dziecka. Owszem, sprawia wrażenie człowieka o kamiennej twarzy i kamiennym sercu, ale przecież rozpromienia się na widok słoneczników odbitych w szybie, myląc je z bawiącymi się na ulicy dziećmi. I czy wiedząc to wszystko, można nadal czuć do niego tylko niechęć?
To pozornie prosty zabieg – oddać głos każdemu członkowi rodziny i ukazać łączące ich więzi oraz problemy z kilku różnych perspektyw. Łatwo można jednak popaść w banał, czego Franzen mistrzowsko unika, tworząc opowieść cudownie polifoniczną, z umiarem przeplatając scenki z życia rodziny (także te z przeszłości) z prawdziwymi historiami jej poszczególnych członków i rzucając w ten sposób nowe światło na opisywane wydarzenia. Nawet najbardziej dziwaczne zachowania bohaterów okazują się skutkiem jakiegoś małego dramatu, jakiegoś dziecięcego poczucia niespełnienia, próbą zrekompensowania sobie czegoś, poprawienia.
I tu dochodzimy do niezwykle ważnego – co podkreśla już tytuł – motywu. Korekty. Korekty czyli poprawki, które każde z dzieci próbuje nanieść na własne życie, aby uniknąć losu swoich rodziców (z kuriozalnym zazwyczaj efektem, bo popadając w przeciwną skrajność). Ale to nie jedyne znaczenie. Korekty – jako termin z dziedziny finansów, oznaczający zmianę kierunku kursów – nawiązują do przemian ekonomicznych w Stanach Zjednoczonych w późnych latach 90. oraz stają się pretekstem do dyskusji o uczciwości (zasadniczy i honorowy Alfred stanowczo odmawia wykorzystania posiadanych informacji do wzbogacenia się poprzez zakup akcji, co ma mu za złe spragniona luksusu Enid). Poza tym jest jeszcze Corecktall, innowacyjny lek, który pozwala manipulować ludzką osobowością. Znamienne, że właśnie Alfred nie zakwalifikował się do udziału we wstępnych badaniach tego cudownego środka – przedstawiciel starego, uczciwego i lekko nieporadnego świata, który nie poddaje się współczesnemu reżimowi technologii.
Pogoń za Superżyciem
To nie jedyny przykład, kiedy sytuacja z życia rodziny Lambertów staje się ilustracją pewnych większych społecznych przemian lub nawet zagadnień egzystencjalnych (obraz siedzącego za karę przy stole Chipa przechodzi w refleksję nad pewną częścią nas, która pozostaje przy stole przez całe życie). Jeden z synów Gary'ego pasjonuje się szpiegowaniem – w ramach rozwijania zainteresowań postanawia zamontować w kuchni kamerę, co popiera jego bezkrytyczna matka, potępia zaś stanowczo ojciec, walczący jak lew o pozostałą odrobinę prywatności (a w rzeczywistości – o możliwość korzystania niezauważenie z dobrze wyposażonego barku). Czyż to nie subtelne nawiązanie do inwigilacji, której obiektem w dzisiejszych czasach staliśmy się wszyscy, a której podstawowym narzędziem jest internet?
Również „tyrania »fajności«”, której poddawany jest bezustannie mały Jonah, jeszcze z książką pod pachą, jeszcze nie do końca skażony światem gier komputerowych i elektronicznych gadżetów, odnosi się również do pewnej tendencji społecznej – „pogoni za Superżyciem”. Najlepszy dom, najlepszy samochód, głód nowych wrażeń, pragnienie bycia tym najlepszym, superbohaterem. „Tymczasem smutna prawda była taka, że nie każdy mógł być niezwykły, nie każdy mógł być Supergościem, bo kto wówczas pozostałby zwyczajnym człowiekiem? Kto odwaliłby niedocenioną robotę bycia stosunkowo niesuper?” (s. 203).
Te ciemne „elfie” oczy Jonaha, dźwięczny głosik, delikatność i zamiłowanie do literatury bardzo przypominają mi Hanno – najmłodszą latorośl rodu Buddenbrooków z powieści Tomasza Manna. Tak jak mały Hanno okazywał zamiłowanie do muzyki i nie był specjalnie zainteresowany pragmatycznymi, kupieckimi wartościami wpajanymi mu przez ojca i dziadka, tak Jonah, chodząca łagodność, jest solidarny z ojcem, ku niechęci matki zaczytuje się w „szerzących chrześcijańską propagandę” Opowieściach z Narnii i mimo uskutecznianej bezustannie przez rodzicielkę kampanii przeciwko Enid, lubi odwiedzać dziadków w St. Jude. Trudno jednak tak naprawdę ocenić, co jest tu dobre a co złe – ani pozbawiona refleksji, ekstrawertyczna i stechnologizowana nowoczesność ani skostniała, moralnie bezkompromisowa i boleśnie powściągliwa anachroniczność nie wydają się do końca właściwą ścieżką.
Gdy ciało zawodzi
Franzen na okładce magazynu „Time”. „Great American Novelist”, zaiste! |
Mimo takiego bogactwa tematów (oczywiście wszystkich nie poruszyłam – ta 600-stronicowa cegła oferuje nieprzebrane skarby!) dla mnie Korekty są jednak przede wszystkim książką o starości. Franzen ukazuje ogromną tragedię człowieka opętanego manią samokontroli, który u kresu życia nie jest już nawet w stanie kontrolować własnego ciała. Autor robi to z humorem – prezentuje wizję gadających odchodów, bezczelnie rozpełzających się po pościeli i domagających się swych praw na podstawie Deklaracji Niepodległości, a także w rozbrajająco zabawny sposób opisuje codzienną walkę chorego na Parkinsona Alfreda, któremu tak wielką trudność sprawia choćby siadanie na kanapie czy jedzenie kanapek. Ten żartobliwy ton na zasadzie kontrastu sprawia jednak, że prawda staje się jeszcze bardziej smutna, tak jak w opowieściach Hrabala o sztucznych szczękach spadających z hukiem na podłogę przy nieudolnych próbach ich ukradkowego wyjęcia przed obiadem.
Franzen prowadzi nas przez wszystkie stadia tego smutnego procesu – od fekalnych halucynacji i śmiesznego płaszcza przeciwdeszczowego, który Alfred jest zmuszony nosić w miejscach publicznych by ukryć ewentualną awarię osobistego systemu hydraulicznego, aż po stan, w którym szpitalne sale do złudzenia przypominają więzienie, gruba czarnoskóra rehabilitantka przeistacza się w podstępną więzienną strażniczkę, a największym pragnieniem staje się ucieczka przez okno, w którym jakimś cudem nie ma krat.
I najgorsze jest to, że nikt nie rozumie. Dzieci patrzą z pobłażaniem i w duchu mówią do siebie: „Kiedy to się stało, że rodzice zmienili się w dwójkę dzieci, które chodzą wcześnie spać i wołają z góry o pomoc?”. Nawet żona, ta pozorna ofiara, ta wiecznie przecież oddana i pokorna kobieta nie próbuje choćby pojąć tej tragedii. „Zachowywał się niewłaściwie, próbując powiesić się w nocy na prześcieradle, usiłując wyskoczyć przez okno i pociąć nadgarstek widelcem” – myśli sobie. I tylko tyle.
Na wzór XIX-wiecznych realistów
Franzen rysuje tę rozległą panoramę z podziwu godnym rozmachem. Nawiązując do XIX-wiecznej tradycji powieści realistycznej, nie szczędzi nam szczegółów i wyliczeń. To gęsta, drobiazgowa proza, którą czyta się jednak z ogromną przyjemnością. Zwłaszcza że raz po raz autor częstuje nas efektowną, zupełnie niespodziewaną metaforą („włosy koloru oleju silnikowego”, „niebo wbijające widelce błyskawic w sałatę drzew na horyzoncie”). Oceńcie sami, czy te opisy nie mają w sobie czegoś z malowniczości prozy Prousta:
Odkrył wilgotne zacieki na wewnętrznej ścianie werandy, krynolinę zaschniętych mydlin na drzwiczkach zmywarki do naczyń, alarmujące dudnienie w dmuchawie systemu grzewczego, koleiny w asfalcie pokrywającym drogę dojazdową, gniazdo termitów w składzie drewna na opał, konar dębu wiszący damoklesowo nad oknem w mansardzie, grube na palec pęknięcia w fundamentach, podniszczone murki w ogrodzie, grzywacze łuszczącej się farby na framugach, ogromne, rozzuchwalone pająki w piwnicy, dywan wyschniętych na wiór szkieletów stonóg i świerszczy, nieznajomy zapach grzybów i wyziewów jelitowych. Wszędzie, gdzie zaglądał, panoszyły się upadek i entropia (s. 179).Alfred widział podkłady nadające się bardziej na ściółkę niż do wbijania w nie gwoździ, przytwierdzenia szyn z główkami zmienionymi w narośle z rdzy i metalowym rdzeniem uwięzionym w panierce korozji niczym krewetka w kruszonce, balast tak wypłukany, że podpory dosłownie wisiały pod torami, zamiast je stabilizować, dźwigary łuszczące się i popękane jak niemieckie ciasto czekoladowe, z ciemnymi strużynami i różnokształtnymi kawałkami kruszonki (s. 253).
A jest tego naprawdę więcej. Zachwyćcie się sposobem pisania Franzena, zadziwcie się jego elokwencją, płaczcie nad bohaterami. Smakujcie każde słowo, nie spieszcie się. Poczujcie, że macie do czynienia z literackim geniuszem. Bo tak właśnie jest.
***
J. Franzen, Korekty, tłum. Joanna Grabarek, Arkadiusz Nakoniecznik, wyd. Sonia Draga, Katowice 2015.
***
Na koniec wieści – tenże literacki geniusz już wkrótce odwiedzi Kraków. Będzie gościem Festiwalu Conrada,
na którym w sobotę 24 października weźmie udział w spotkaniu „Korekty
świata”, a w niedzielę 25 października opowie o tym, jak pisać. Ja na
pewno przyjdę (i będę chłonąć absolutnie każde jego słowo)! A Wy?
Fotografie:
[1] Felix atsoram / freeimages.com
[2] Okładka amerykańskiego wydania Korekt / Willinger / FPG / Wikimedia Commons
[3] What is in us / Foter.com / CC BY-NC-ND
[4] Wolf Gang / Foter.com / CC BY-SA
[5] Okładka polskiego wydania Korekt, wydane II, wydawnictwo Sonia Draga 2015
Jest północ, bierze mnie przeziębienie i nic mądrego tu nie napiszę. Ale chcę jednak powiedzieć taką rzecz: jak Ty pięknie piszesz, Aniu. Robisz mi dobrze na mózg swoimi notkami. O. Dobrej nocy.
OdpowiedzUsuńRadość takie rzeczy czytać :). Zwłaszcza gdy się jest samemu ze swoich wypocin niespecjalnie zadowolonym, bo słowa jakieś koślawe i niedoskonałe. Jak zdrowie? Lepiej?
UsuńNie jest źle, dziękuję :) Jedynie jeszcze trochę kaszlę.
UsuńKupiłam tę ksiązkę przez Ciebie, bo gdzieś (chyba na fb) pisałaś, że czytasz i jest świetna. A teraz patrze na okładkę i wszytko mnie od niej odpycha. Dzięki Ci za ten tekst, bo już zaczęłam żałować zakupu, a teraz myślę, że jednak będę zachwycona :D
OdpowiedzUsuńNie daj się odepchnąć okładce :). Może i specjalnie piękna nie jest (zwłaszcza że fotel w książce był, ale niebieski, a nie sraczkowato brązowy), ale za to zawartość rekompensuje z nawiązką!
UsuńNo po prostu fascynująca recenzja. Widać w każdym akapicie, że Cię ta książka "trzepnęła". "Korekty" wciągam na moją listę, bo wygląda na to, że wiele tu tematów, które i mnie mogą poruszyć. Swoją drogą Franzen był finalistą Pulitzera, przegrał z Richardem Russo, ale porównując Twój opis "Korekt" z moimi wrażeniami z "Końca Empire Falls" mam wrażenie, że wybór ten był, hm, zachowawczy. Czas pokazuje, że to Franzen wyrasta na jednego z ważniejszych pisarzy Ameryki. Ale cóż, z Oscarami jest podobnie - "Czas Apokalispsy" przegrywa ze "Sprawą Kramerów" (czy ktoś jeszcze pamięta ten film?), a rewolucyjny dla kina wojennego "Szeregowiec Ryan" - z zachowawczym do bólu "Zakochanym Szekspirem". A Noble? Spośród laureatów literackich próbę czasu przetrwało może 1/4 laureatów. Tak czy inaczej przekonałaś mnie, że "Korekty" powinienem przeczytać. Pozdrowionka.
OdpowiedzUsuńJak „trzepnie”, to jest najtrudniej. Bo z jednej strony chce się zarazić tym entuzjazmem, ale z drugiej – nie przesadzić, żeby nie zrazić. Mam nadzieję, że udało mi się zachować umiar :). Do reszty Twojego komentarza odniosę się wieczorem, na spokojnie. Jak zwykle trochę nie ogarniam rzeczywistości. Pozdrawiam!
UsuńCzuję się przekonana i zachęcona, żeby się z Franzenem literacko zapoznać. Ta powieść to moje klimaty - soczysta, głęboka proza, z niejednoznacznymi, psychologicznie wiarygodnymi postaciami. No i rodzinka - niewyczerpany temat powieściowych eksploracji, który - co ciekawe - nigdy się nie nudzi (mi przynajmniej). Trochę mi to przypomina inne amerykańskie powieści - grubaski, np. "Niepamiętnik Dolores Price" i "To wiem na pewno" mojego ulubionego Wally'ego Lamba oraz "American beauty". Być może niedługo przekonam się, czy moje przypuszczenia są słuszne :-)
OdpowiedzUsuńŻadnej z wymienionych przez Ciebie książki nie czytałam, więc nie potwierdzę ani nie zaprzeczę :). Ale jeśli odnajdujesz w tym opisie swoje ulubione literackie klimaty, to koniecznie sięgnij po Franzena. Też bardzo lubię motyw rodziny, rzeczywiście nieśmiertelny i nieodmiennie fascynujący!
UsuńTwoja recenzja sprawiła, że żwawym marszem powędrowałam do pewnej księgarenki, gdzie na regale z tanią książką od tygodni leżała "Wolność" Franzena za pół ceny. Najwyraźniej czekała na mnie. Na "Korekty" też przyjdzie czas, aczkolwiek będę się chyba musiała zadowolić egzemplarzem z biblioteki... albo napisać list do świętego Mikołaja ;-)
OdpowiedzUsuńByło sporo tych przecenionych egzemplarzy „Wolności”, ja kupiłam rok temu w jakiejś śmiesznej cenie w Matrasie. Z „Korektami” już trochę trudniej, ale buszuj w bibliotece albo ślij ten list do Mikołaja, bo warto! Miło mi, że moja recenzja ma taką moc sprawczą :).
UsuńDzisiaj skończyłem czytać, mogę się wypowiedzieć ;) Kurczę, ja się aż tak nie zachwyciłem. Owszem, doceniam pisarskie rzemiosło, maestrię z jaką prowadzona jest narracja, zakończenie czyta się ze ściśniętym gardłem itd, ale życia mi ta lektura nie odmieniła. Kojarzy się z różnymi dziełami tzw. pokolenia x, jakoś się z tym nie utożsamiam na tyle, by traktować losy rodziny Lambertów jako metaforę naszej rzeczywistości. I nie wiem, czy w najbliższym czasie sięgnę po kolejną powieść Franzena, ten jego rozmach i XIX-wieczny realizm, był dla mnie chwilami nieco męczący.
OdpowiedzUsuńNajwiększą przyjemność poczułem, gdy Chip odwiedził Sejny, w których, jako że jest to miejsce oddalone od mojego miasta o rzut beretem, sam wiele razy bywałem.
Szybko Ci poszło! Byłam z Twojej strony przygotowana na wszystko, więc i tak nie jest źle :). Mam nadzieję, że przynajmniej nie masz poczucia zmarnowanego czasu. Ten realizm w stylu XIX-wiecznym i dbałość o szczegóły potrafią być męczące, mnie na przykład bardzo zmęczyły u Manna, ale tutaj akurat „zaskoczyło” – wprowadził mnie w swój świat, ale nie przedobrzył, przytłaczając drobiazgami. Wiadomo, zależy od tego kto nadaje na jakich czytelniczych falach. Nie ma książek idealnych :). A akcenty środkowoeuropejskie rzeczywiście dodawały pewnego smaczku. Ciekawa jestem, jak tę lekturę odebrali Litwini ;).
UsuńNa pewno nie żałuję lektury, ale łyżkę dziegciu czułem się w obowiązku dodać do Twoich zachwytów :P
UsuńMnie na przykład rozwlekłość (nie w sensie pejoratywnym) takiego Myśliwskiego, o którym piszesz przy okazji festiwalu, hipnotyzuje, ale w przypadku Franzena nie podziałało.
Myślę, że Litwnini mogli się poczuć jak ja, gdy przyjechał do mnie znajomy Anglik i był szczerze zaskoczony widokiem warunków w jakich żyjemy, bo był do tej pory święcie przekonany, że wszyscy w Polsce mieszkamy w chałupach krytych strzechą i chodzimy srać za stodołę.