Praga mroczna – „Truchlin”, Vojtěch Matocha [recenzja]


Kiedyś, już w czasach dorosłych, zapragnęłam wrócić do czytanych mi dawno temu do poduszki przez tatę Opowieści z Narnii C.S. Lewisa. Było późno w nocy, a ja siedziałam nad książką w pogrążonym we śnie domu, kiedy natrafiłam akurat na rozdział o wyspie, na której spełniają się wszystkie sny – nawet te najgorsze. Przeraził mnie tak bardzo, że choć czasy dziecięcych straszków miałam już za sobą, bałam się tej nocy zasnąć. Było ciemno, cicho, a ja nie mogłam uspokoić rozbudzonej lekturą wyobraźni.

Truchlin Vojtěcha Matochy oddziałuje dokładnie tak samo – choć to książka skierowana do młodego czytelnika, jest arcydziełem mrocznej atmosfery. Autor osadza akcję swojej powieści w fikcyjnej dzielnicy Pragi, Truchlinie, której ciemności rozpraszane są tylko płomieniami gazowych latarni. Nie działa tu elektryczność, nie ma zasięgu, świat wokół popędził do przodu, a na tym skrawku ziemi w samym sercu stolicy Czech życie zatrzymało się sto lat temu. Nikt nie wie, dlaczego.

Truchlin jest więc pogrążony w mroku i pełen niepokojących dźwięków. Przy opustoszałych ulicach straszą miejskie ruiny, niegdyś budynki pełne życia, w których dziś odpowiada nam tylko echo. Na dachach tkwią upiorne strachy na wróble, sprawiające wrażenie, jakby śledziły nas wzrokiem. Na ścianach opuszczonych domów wiszą zdjęcia dawno nieżyjących ludzi. Wszędzie snują się duchy. Nie widać ich, nie słychać, ale w powietrzu jest od nich gęsto. Są też żywi – tacy, dla których Truchlin jest mimo wszystko domem i nie opuścili go, przywykli do tej gęstej atmosfery. Ale ktoś, kto przychodzi tu z cywilizowanego świata, natychmiast ma ochotę uciec z krzykiem.

Praski Harry Potter (ale tak nie do końca)

Jest też intryga kryminalna, bo w pewnym momencie Truchlin, którego granice nie zmieniły się od wielu lat, zaczyna się rozszerzać, a we wszystkim zdaje się maczać palce miejscowy bogacz i przedsiębiorca. Na ratunek miastu i być może światu rusza trójka młodych bohaterów. Mam jednak wrażenie, że akurat fabuła powieści Matochy, choć efektowna, wciągająca i naznaczona zwrotami akcji, będzie raczej czymś, co szybko uleci mi z pamięci. Tym, czego na pewno szybko nie zapomnę, jest wspomniana atmosfera (podkreślana świetnymi ilustracjami Karla Osohy), i w moim odczuciu to ona jest najmocniejszą stroną Truchlina.

Vojtěch Matocha. Fot. Agáta Faltová
Za jej sprawą też można wybaczyć fakt, że bohaterowie są z lekka irytujący – bo czy nigdy nie drażnili nas Harry Potter i jego paczka? (Skojarzenie z dziełem Rowling wydaje się zresztą uzasadnione też z innych powodów, w końcu tu też mamy trójkę przyjaciół: bystrą dziewczynę, której inteligencja i spryt często wybawia bohaterów z tarapatów, i dwóch chłopców, z których jeden ciągle pałęta się gdzieś na dalszym planie i ma – w tym wypadku zresztą zupełnie słuszne – poczucie, że jest przysłowiowym piątym kołem u wozu). Dzięki niej też przymknęłam oko na mało wychowawczy i w pierwszym momencie dość szokujący fakt, że kiedy jeden z bohaterów wpada w opały, pozostała dwójka ostatecznie (z lekkim tylko smuteczkiem) rezygnuje z próby pomocy, dochodząc do wniosku, że jakoś sobie poradzi.

Dokąd zmierzamy, młody czytelniku?

Korzystny wpływ na moją ocenę powieści ma też zakończenie, bowiem Matocha serwuje młodemu czytelnikowi pewną cenną chyba refleksję na temat świata, postępu i kierunku, w którym wszyscy zmierzamy. Ale o tym z oczywistych powodów więcej pisać nie będę – chętnie za to podyskutuję z tymi, którzy lekturę mają już za sobą.

Walory literackie i niezwykła umiejętność kreowania nastroju, jaką posiadł autor, sprawiły więc, że powieść przeczytałam z dużą frajdą. Frajdą czytelniczki, która od czasu do czasu lubi się bać – i ceni sobie wtedy właśnie taką strategię przerażania, bez dosłowności i epatowania drastycznymi obrazami. Dlatego cieszę się bardzo, że druga część Truchlina też trafi do rąk polskich czytelników, podobno jeszcze tej jesieni.

***
V. Matocha, Truchlin, il. K. Osoha, przeł. A. Radwan-Żbikowska, wyd. Afera, Wrocław 2020.

***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze

  1. Akurat jestem teraz w podróży (literackiej) do XIX -wiecznej Pragi; czytam Twojego ulubionego "Lorda Morda" (rzeczywiście ta powieść ma w sobie coś urzekającego, klimat - genialny) i równolegle (wieczorem/w nocy) czytam i słucham w audiobooku "Golema" Gustava Meyrinka. Obie doskonale się uzupełniają i w niesamowity sposób odtwarzają atmosferę odchodzącej żydowskiej dzielnicy i otaczających ją legend i dziwnych mitycznych postaci.

    W ten mój nastrój doskonale wkomponowuje się "Truchlin" - za sam tytuł (i wymyślenie nazwy praskiej dzielnicy) autorowi należy się medal :-). No i świetne rysunki! Na razie jednak zrobię sobie przerwę w czeskiej fali, ale kiedyś zapewne zapragnę nieco struchleć ze strachu i podelektować się niepowtarzalnym praskim klimatem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, rzeczywiście brzmi jak bardzo zgrany duet! Przyznam, że ja „Golema” do tej pory nie przeczytałam, warto byłoby wreszcie to nadrobić.

      Co do nazwy dzielnicy, czeska jest oczywiście inna, po czesku to „Prašina” (nie jestem pewna, od czego się wzięła, ale stawiałabym na prašivý – parszywy, ewentualnie coś od prachu – kurzu). Wyrazy uznania za polską nazwę należą się więc tłumaczce. :)

      Jasne, polecam mieć książkę w pamięci, kiedy znów Cię najdzie na mroczne praskie klimaty, na pewno warto.

      Usuń

Prześlij komentarz