Retro wakacje, słońce i traumy – „Z kluczem”, Emilia Walczak [recenzja]

Tak, zdjęcie też jest sprzed miesiąca. Kiedy jeszcze liście były zielone. :)

Minipowieść Z kluczem Emilii Walczak czytałam jeszcze w wakacje, w słonecznej aurze, która ze scenerią i klimatem tego utworu wydawała się świetnie współgrać. Wrażenia udało mi się jednak spisać dopiero teraz, jesienią, i może dobrze się stało – bo przecież ta książka ma drugie, bynajmniej nie beztroskie i słoneczne dno.

Na pierwszy rzut oka – młodzieżowa przygodówka, lekka, łatwa i przyjemna lektura na plażę, a może bardziej pod namiot. Ale tak naprawdę w książce Emilii Walczak nic nie jest łatwe i proste. Konwencję powieści przygodowej autorka wykorzystuje, by poruszyć poważniejsze tematy i przywołać historie o dużo większym ciężarze. Poprzez kontrast z PRL-owską obozowo-wakacyjną beztroską robią one jeszcze większe wrażenie.

Trauma wśród mchu i paproci

To trochę zabieg w stylu Uroczych wakacji Natalii Rolleczek. Tam jednak wątki historyczne i złe wspomnienia bohaterki powracające przez całą podróż jakoś mnie uwierały, tutaj zdają się dobrze wkomponowane, bo w pełni dochodzą do głosu na koniec i na swój sposób rozsadzają konwencję.

Wcześniej stopniowo uświadamiamy sobie, że większość bohaterów – także tych pewnych siebie lub na pierwszy rzut oka zupełnie nieskomplikowanych – ma swoje traumy i tajemnice. Czasem to ukrywana ze wstydem domowa przemoc, kiedy indziej – złe wspomnienia związane z historycznymi wydarzeniami:
Później apogeum stalinizmu. Jest ciężko, ale na wsi, zaciskając zęby oraz pasa, jakoś da się wytrzymać. Ojciec Ireny raz tylko w niejasnej sprawie trafi na przesłuchanie do powiatowego urzędu bezpieczeństwa publicznego, skąd wróci skatowany i nigdy już nie będzie widział na prawe oko, przez dwie noce traktowany z pięści przez leworęcznego bandytę; matka i Irena raz tylko zostaną zgwałcone przez przejeżdżających przez wieś zdeprawowanych przesiedleńców z Kresów Wschodnich; poza tym jest przecież w miarę w porządku (s. 49).
W końcówce historyczne demony pokazują swoją najbardziej przerażającą twarz. Autorka zdaje się przekonywać, że w XX-wiecznej historii nic nie jest takie, jakie nam się od początku wydaje, a winowajcę bardzo łatwo pomylić z ofiarą. A wszystko to pod przykrywką z mchu i paproci, w wakacyjnej scenerii pachnącej brezentem, herbatą z pokrzywy i kwitnącymi lipami, by uśpić czujność czytelnika i tym bardziej go zaskoczyć.

Silny posmak retro

Do tego Emilia Walczak jest świetną stylistką i zadbała o to by, powieść miała silny posmak retro nie tylko w sferze realiów, ale również języka – czyta się więc z przyjemnością i uśmiechem, tym większymi pewnie, z im większym entuzjazmem oddawaliśmy się niegdyś lekturze PRL-owskich młodzieżówek. A mimo to autorka nie pozwala zapomnieć, że jesteśmy w XXI wieku, od czasu do czasu puszczając do nas oko – na przykład wzmianką o płci kulturowo-społecznej.


Z tym klimatem retro świetnie współgra również okładka. Pamiętam podobnie spękaną farbę na rynnie w domku na działce moich dziadków i wzór na okładce natychmiast wzbudził silne skojarzenia z epoką, której z autopsji znać nie mogę, ale zawsze trochę mnie fascynowała. I choć – zaznaczę to na koniec – sama nie należę do wielkich fanek retro młodzieżówek, książkę Emilii Walczak przeczytałam z wielką przyjemnością. Polecam nie tylko (a może zwłaszcza nie) na plażę.

***
E. Walczak, Z kluczem, wyd. Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2021.

 ***

Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze