Gdybym miała podsumować Literacki Sopot w dwóch zdaniach, napisałabym „Czesi wreszcie z dostępem do morza!” i „Szwejk jest be”. Bo to właśnie morze budziło największe emocje wśród czeskich gości, a Przygody dobrego wojaka Szwejka były książką, której najbardziej się dostało.
Czemu się dostało? Bo prostacki, bo rubaszny, bo spłyca nasze postrzeganie naszych południowych sąsiadów. Ale chociaż sama Szwejka ubóstwiam – to jest właśnie ten typ humoru, który bawi mnie do łez – nie gniewam się :). Bo było nie tylko jechanie po Szwejku, ale i mnóstwo ciekawych debat. Takich dowcipnych i na luzie, ale też poważniejszych, historyczno-politycznych. Było trochę literatury, trochę muzyki, trochę filmu... Dla każdego coś dobrego.
Czeski luz w publicznych toaletach
Na początek coś lekkiego – debata na temat „Czemu kręcą nas Czesi?” z udziałem Mariusza Szczygła, Julii Różewicz i Kamy Margielskiej. Szybko okazało się, że przedstawiciele tych najbardziej „czeskich” wydawnictw dość mocno odbiegają od wizerunku, który staje nam przed oczyma na hasło „czechofil”. Szczygieł nie pije piwa, Kama Margielska nie znosi zadymionych knajp i Szwejka, a Julia Różewicz, jak się okazało, na filologię czeską trafiła przypadkiem – bo nie dostała się na angielską, a na rosyjskiej bała się cyrylicy :).
Ich miłość do Czechów nie stoi więc na pilznerze i Kreciku, ale za to wszyscy zgodnie orzekli, że kochają czeski luz, ciepłe podejście do człowieka w literaturze i fakt, że na wzór Hrabala wszyscy Czesi postanowili sobie, że życie jest piękne. Padło sporo żartów i anegdot na potwierdzenie tych słów – ponoć Polaka od Czecha odróżnić można na korytarzu już z daleka, po kroku (bo Polacy nie idą, a biegną), w Czechach na koncertach punkowych nie ma ochroniarzy (bo nie są potrzebni), a babcia klozetowa już na wejściu prostodusznie i bez obcinania się pyta, czy idziemy za małą czy za dużą potrzebą. Przy okazji pani Margielska zwierzyła się, że ma w Pradze swoją ulubioną publiczną toaletę, gdzie wszystko jest różowe :).
Jednym z poruszonych tematów była również literatura związana ze sportem – Mariusz Szczygieł mówił o reportażach sportowych Oty Pavla, które już wkrótce ukażą się nakładem Dowodów na istnienie, a Kama Margielska – o Wilimowskim Jergovicia, zaplanowanym na rok 2016 – i przy tej okazji pani z widowni przywołała Otę Filipa z jego Wniebowstąpieniem Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy. Doszłam do wniosku, że to wyraźny znak, by sobie wreszcie tę książkę (wspaniałą!) odświeżyć i opisać tu, bo mocno chodzi mi ostatnio po głowie.
Ci głupi Czesi według Petry Hůlovej
Popołudniu tego samego dnia Petra Hůlová dzielnie opowiadała po polsku, jak zaczęła się jej fascynacja Mongolią i jak powstał Czas Czerwonych Gór. Przyznała, że choć tło jest mongolskie, problemy rodzinne bohaterów są w pewnym stopniu wzorowane na losach jej własnej rodziny. Prowadząca Magdalena Grzebałkowska zadała również wiele pytań na temat Plastikowego M3 – skąd taki pomysł na książkę (Hůlová chciała napisać powieść mocno przesiąkniętą seksem, bo ten temat wiele mówi o ludziach), gdzie autorka zasięgała informacji o życiu prostytutek (w burdelach, od samych prostytutek i od odwiedzających je facetów) i czy narratorka nie jest przypadkiem lustrem odbijającym całe czeskie społeczeństwo (nie :)).
Hůlová, jak już pewnie mieliście okazję przeczytać w sieci, mówiła też o czesko-polskich sympatiach i antypatiach. Zastanawiała się, czemu Polacy tak bardzo lubią Czechów, którzy wcale nie są otwarci i zabawni, ale ksenofobiczni, zawistni i celują raczej w czarnym humorze. Przyznała też, że nasze sympatie nie są odwzajemnione – dla Czechów Polacy są narodem cwaniaczków-handlarzy, a naszą kiełbasę i ser traktują jak synonim podłej jakości żywności. Co, jak sama uroczo stwierdziła, świadczy tylko o tym, jak są głupi, a ona osobiście Polskę bardzo lubi :).
Plany na przyszłość? Zwolnić z pisaniem, bo ponoć osiem książek przy 35 latach na karku to trochę przesada :). Choć w dzieciństwie Hůlová najbardziej chciała pracować na poczcie albo jako szewc (zapach skóry i pasty!), na razie sporo czasu poświęca swojej kawiarni Zenit (do której oficjalnie wszystkich zaprosiła, Praga, Krymská 24 :)).
Film jest jak budynek – Jiří Menzel i Petr Zelenka
Wieczorem na Literackim Sopocie pojawili się giganci czeskiego kina – Jiří Menzel i Petr Zelenka. Zelenka z miejsca zaczął żartować na swój temat – że znajomi w Czechach mówią mu, że kultowy to on może być co najwyżej w takiej Polsce – na co Menzel stwierdził, że Czesi po prostu nie potrafią się poznać na tym, co poważne (i inteligentne – dodał po chwili :)). Menzel natomiast z kamienną twarzą sypał żartami przez całe spotkanie.
Ponieważ tematem spotkania był „Scenariusz jako gatunek literacki”, Menzel poświęcił kilka słów związkom literatury i filmu – doszedł do wniosku, że zrywanie tych więzów jest jednym z głównych powodów współczesnego upadku sztuki filmowej. Obydwaj zaproszeni reżyserzy ubolewali nad tym, że filmy robione są dziś na szybko i pod pewien wzór (punkty za „europejskość”), scenarzyści, zniechęceni tymi wszystkimi latami w cieniu reżyserów, zaczynają kręcić własne filmy, a reżyserowie w swoim zadufaniu sami piszą sobie scenariusze. Tymczasem, jak stwierdził Menzel, film jest trochę jak budynek – potrzebuje dobrego projektanta i dobrego budowniczego. Naprawdę dobre dzieła filmowe są efektem twórczego sporu między reżyserem a scenarzystą.
Oczywiście ten „spór”, rozumiany pozytywnie, nie ma nic wspólnego z nie prowadzącymi do niczego przepychankami i kompletną samowolką niektórych reżyserów. Zelenka był jednym z tych pomiatanych scenarzystów, którzy stracili cierpliwość i postanowili sami wziąć się za reżyserię. Przyznaje jednak, że ta decyzja bardzo nie spodobała się jego ojcu (też scenarzyście), który uważał, że praca reżysera nie jest już pracą twórczą, lecz organizacyjną. Menzel potwierdził :).
Różowo nie jest też na linii reżyser-producent. Menzel przywołał długą drogę do powstania Obsługiwałem angielskiego króla, w której nie zabrakło i rękoczynów – jednego z producentów zdarzyło mu się nawet zdzielić rózgą na festiwalu filmowym w Karlovych Varach :). Przy okazji opowiedział również trochę o współpracy z Hrabalem (albo raczej „panem Hrabalem”, jak o nim przez cały czas mówił, tak jak i Hrabal zwykł pisać o innych) – przyznał, że wspomina ją bardzo miło i naprawdę brakowało mu Hrabala przy kręceniu Angielskiego króla. Na pytanie, czy pisarz nie chciał sam zająć się robieniem filmów, Menzel odpowiedział stanowczo, że nie i że nie chciał nawet patrzeć na kręcenie filmowych scen :).
Koniec był dosyć gorzki – zapytany o tematy na filmy Zelenka odrzekł, że okres komunizmu przestał już być ciekawy, dużo bardziej interesujący jest wymykający się obecnie spod kontroli kapitalizm. Dzisiejsze czasy przypominają pod tym względem lata 80. – 80% ludzi żyje w systemie, w który nie wierzy i któremu nie ufa. I choć to smutne, staje się pretekstem i tłem dla dobrych filmów. Zmęczenie kapitalizmem wiąże się natomiast z jeszcze jednym niepokojącym zjawiskiem, na jakie zwrócił uwagę Menzel – młodym ludziom coraz bardziej kuszące wydają się w takich warunkach komunizm czy faszyzm. I choćby z tego powodu warto mimo wszystko wracać w swoich dziełach do historii – by zapobiec powtarzaniu starych błędów.
Związek Radziecki wiecznie żywy – debata „Sowieci w Pradze”
Debata „Sowieci w Pradze” o inwazji na Czechosłowację w roku 1968 była połączona z premierą książki Inwazja na Czechosłowację 1968. Perspektywa rosyjska pod redakcją Josefa Pazderki, przetłumaczonej i opatrzonej niezbędnymi dla polskiego czytelnika przypisami przez Aleksandra Kaczorowskiego, który poprowadził dyskusję. Oprócz Pazderki w debacie wzięli udział Petr Blažek, czeski historyk specjalizujący się m.in. w tematyce relacji polsko-czeskich, oraz Nikita Petrow, rosyjski historyk działający w stowarzyszeniu „Memoriał” badającym zbrodnie stalinowskie.
Josef Pazderka przyznał, że przy tworzeniu książki bardziej niż historyczne fakty interesowały go emocje związane z inwazją. Liczy na to, że jego dzieło zaciekawi również polskich czytelników – wszak sami mamy za sobą długą historię walk o wolność, można więc w tym wypadku mówić o pewnym braterstwie doświadczeń.
Prócz tego książka może wydać się interesująca ze względu na współczesny kontekst – mowa oczywiście o wojnie na Ukrainie. Jak zgodnie stwierdzili uczestnicy debaty, stosowana dziś przez Rosję taktyka to powrót do metod stosowanych za czasów reżimu totalitarnego. Jak stwierdził Nikita Petrow: „Historia powtarza się, gdy lekcje nie zostaną dobrze odrobione”, tak więc najwyraźniej lekcja z roku 1968 nie została przez Rosjan dobrze odrobiona. Większość ludzi ulega rządowej propagandzie, ci zaś, którzy mają własne zdanie na temat minionych wydarzeń, boją się mówić. Wnioski są więc podobne jak z dyskusji Władimira Sorokina, Borisa Reitschustera i Janusza Leona Wiśniewskiego w ramach Big Book Festivalu – Związek Radziecki nigdy nie został skutecznie uśmiercony i obecnie ożywa w nowej, przerażającej formie.
Mowa była również o roli służb specjalnych w zainicjowaniu inwazji, o reakcjach na wydarzenia roku '68 w innych krajach (czy choćby w samej Rosji, gdzie na Placu Czerwonym zebrała się grupka protestujących), o tym na ile Praska Wiosna była inspiracją dla późniejszej pieriestrojki oraz o stanowisku zajętym przez poszczególne państwa już po roku 1989 (jak zauważył Petr Blažek, Polska zachowała się w tej sytuacji wzorcowo – jako pierwsza przeprosiła za udział w inwazji).
Na saunę z ręcznikiem w urnie – Jaroslav Rudiš
Kolejną odskocznią od trudnych, ciężkich rozmów było spotkanie z Jaroslavem Rudišem, który, choć w swoich książkach rysuje niezbyt wesołą wizję współczesności, na spotkaniu stworzył cudowną atmosferę i sypał zabawnymi anegdotkami jak z rękawa. Na wstępie podkreślił, jak wielką radość zarówno jemu jak i jego kolegom z zespołu Kafka Band sprawiło polskie morze (bo w końcu „w Czechach to tylko morze piwa, co też nie jest ostatecznie takie złe”) – po godzinach radosnego pluskania w ciężkiej depresji opuszczali Sopot (choć może po części nie była to depresja, a kac :)).
W kontekście Ciszy w Pradze Rudiš mówił o micie Pragi magicznej, za którą wszyscy tęsknią, a której niestety dziś już nie sposób odnaleźć, o wybujałym konsumpcjonizmie który przyszedł po przemianach ustrojowych i o muzyce (z którą, jak twierdzi, trochę przesadził – miało tam być więcej ciszy). Prowadzący Paweł Goźliński nawiązał do aktów terroru, które pojawiają się zarówno w Ciszy w Pradze jak i Końcu punku w Helsinkach i chciał wiedzieć, czy rzeczywiście sympatia autora leży trochę po stronie tych „terrorystów”. Odpowiedź brzmiała „tak” – Vladimír na przykład, który prowadzi swoją donkiszotowską walkę z hałasem, jest według Rudiša najsympatyczniejszą z wszystkich postaci w książce. Jako jedyny potrafi słuchać miasta, jako jedyny widzi jak ono umiera.
Zdradził też, że bohater Alei Narodowej, która wyjdzie po polsku w przyszłym roku, odbiega od typu dominującego w jego poprzednich powieściach – jest bardziej aktywny, niekoniecznie jednak w dobrym tego słowa znaczeniu, bo objawia się to u niego agresją. Potwierdzam, chociaż dostrzegam w nim również podobieństwa do innych rudišowskich ofiar losu („knedlik-macho”, jak ich nazwał sam autor :)).
Ciężko mi wybrać najciekawsze wątki z tego spotkania, bo wszystkie były na równi fascynujące. Anegdota o przyjacielu Milanie, którego żona kochała go tak bardzo, że na 50. urodziny kupiła w prezencie grób, a na 60. – urnę (której obdarowany używa dziś jako torby na ręczniki, chodząc do sauny). Zamiłowanie Rudiša do kolei i pociągów, co widać w Aloisie Neblu, i skargi kolejarzy z przygranicznej stacyjki, którzy nie mogą się teraz odpędzić od literackich turystów na tropie Nebla. Pociąg nazwany na cześć bohatera „Alois Nebel” i marzenia Rudiša o piwie pod taką nazwą. Przepyszny „filozoficzny bigos” Jaromíra 99 i przesiadywanie z nim w žižkovskiej knajpie „U vystřelenýho oka” (o której mówili też Julia Różewicz i Mariusz Szczygieł w trakcie debaty; muszę się tam wybrać przy kolejnej wizycie w Pradze!), gapiąc się na pociągi. No i powstająca właśnie powieść, zainspirowana historyjkami zasłyszanymi w saunie. Bo ponoć jak się ludzie razem wypocą, to powstają najciekawsze rozmowy o życiu i świecie.
Sama odważyłam się zadać pytanie o Hrabala. Choć inspiracje Mistrzem w twórczości Rudiša są dla mnie oczywiste (od motywów w ich książkach poprzez budowanie obrazów aż po filozofię tworzenia – korci mnie nawet, żeby skrobnąć na ten temat jakiś dłuższy tekst), postanowiłam o nie zapytać. I oczywiście potwierdził, że twórczość Hrabala jest dla niego bardzo ważna, podobnie jak innych czeskich klasyków – Jaroslava Haška i Franza Kafki. Paweł Goźliński zapytał przy tej okazji, czy te klasyczne dzieła są wciąż przez Czechów znane i czytane, na co Rudiš odparł, że nie. Zaskakująco mało osób w Czechach czytało na przykład Szwejka i wydaje się, że już lepiej tę książkę znają choćby Polacy czy Niemcy.
Na koniec w odpowiedzi na jedno z pytań autor podzielił się swoimi fascynacjami, jeśli chodzi o polską literaturę. Gorąco chwalił Stasiuka i jego Opowieści galicyjskie (ponoć Stasiuk wraz z Hrabalem mieli bardzo duży wpływ na to jak wygląda świat Aloisa Nebla), wymienił również chętnie czytanych w Czechach Olgę Tokarczuk oraz Pawła Huelle. Mowa była m.in. o powieści Mercedes-Benz, czyli książce-hołdzie dla Bohumila Hrabala, bardzo jego zdaniem pięknej, pod czym oczywiście się podpisuję. Jakie towarzyszyły mi wrażenia przy jej lekturze, możecie przeczytać tutaj.
Prezydent jak hemoroidy – debata „Nieznani czescy mistrzowie”
Dyskusja pod tytułem „Nieznani czescy mistrzowie – kogo jeszcze nie znamy?” dość luźno skupiła się na temacie przewodnim. Było – znowu – o Szwejku (tym razem pastwił się nad nim pan dyrektor Czeskiego Centrum w Warszawie, Petr Janyška :)), o tym jak Szwejk zniekształcił nam obraz Hrabala, o tym jak Szwejka zniekształcił przekład Hulki-Laskowskiego, o infantylnych rysunkach Josefa Lady...
Na szczęście dyskutanci w końcu zeszli z biednego Szwejka :). I zgodzili się, że choć w przekładzie polskim ukazała się większość istotnych czeskich utworów, są jeszcze pewne luki – zwłaszcza, jak zauważył Andrzej S. Jagodziński, jeśli chodzi o tragiczny, zdominowany przez szaleństwo i rozpacz nurt czeskiej literatury. Leszek Engelking zwrócił uwagę na fakt, że dotychczas po polsku nie ukazało się jedno z najważniejszych dzieł w historii czeskiej literatury, barokowy Labyrint světa a ráj srdce Jana Amosa Komenskiego. Tłumacz ubolewał też nad faktem, że niemal bez echa przeszło u nas Zapomniane światło Jakuba Demla, książka przez wszystkich dyskutantów uznana za wybitną (a równocześnie bardzo trudna – sama czytałam ją trzy razy, a mimo to wciąż jeszcze do mnie nie przemówiła).
Jako swoje typy czeskich mistrzów Petr Janyška wymienił Petra Krála i Libora Martinka, którzy jego zdaniem zasługują na uwagę ze względu na bogate doświadczenie z licznych podróży; tu Radka Denemarková wtrąciła, że ta światowość autorów jeszcze nic nie znaczy – wszak są ludzie którzy całe życie spędzili zamknięci w swojej kuchni, a widzą więcej. Ona sama stwierdziła, że w przekładzie czeskim chciałaby zobaczyć m.in. utwory Theodora Fontane. Według Engelkinga na przekład polski zasługują (oprócz Komenskiego) przede wszystkim Milada Součková (której postać gra istotną rolę w powieściach Danieli Hodrovej) oraz Jiří Kratochvil (znany u nas w Polsce jedynie z powieści Leż, bestio! wydanej przez Oficynę Wydawniczą ATUT). Jagodziński natomiast wymienił całą plejadę nazwisk (w ramach przygotowań do debaty sporządził sobie listę), a wśród nich: Jiří Gruša (którego jedno opowiadanie znalazło się w tomie Opowiadacze. Nie tylko Hrabal), Karol Sidon (czeski rabin i dysydent, którego można było w tym roku posłuchać we Wrocławiu w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich), Viktor Fischl czy Libuše Moniková.
Ta ostatnia pisarka tworzyła po niemiecku, stąd brak zainteresowania ze strony czeskich tłumaczy. Przy tej okazji wywiązała się mała dyskusja na temat niemieckojęzycznej gałęzi czeskiej kultury. Denemarková zwróciła uwagę na to, że choć przykładowo Kafka jest dziś bardzo popularny (i ochoczo wykorzystywany w celach marketingowych), to Czesi przez długie lata odrzucali literaturę niemieckojęzyczną jako „nie swoją”, a co do Kafki – wystarczyłoby, żeby żył kilkanaście lat później, a – nawet gdyby ocalał od zagłady w obozie koncentracyjnym – prawdopodobnie zostałby z Czech wypędzony.
Ponieważ debata połączona była z premierą książki Rozmowy z Tomášem Garriguem Masarykiem Karla Čapka, poświęcono również kilka słów tej publikacji, historii jej polskich przekładów oraz samemu Masarykowi. Jeśli chodzi o tłumaczenia, sytuacja rzeczywiście jest ciekawa. Zupełnie niezależnie od siebie tę samą książkę tłumaczyli dwaj wybitni tłumacze, obydwaj już nieżyjący – Andrzej Czcibor-Piotrowski i Piotr Godlewski. Choć widywali się, często ze sobą rozmawiali, dzielili się uwagami na temat swoich prac – nigdy nie uświadomili sobie nawzajem, że tłumaczą jedno i to samo dzieło. Przekład, który ukazał się obecnie nakładem Książkowych Klimatów to ten Andrzeja Czcibora-Piotrowskiego, natomiast Rozmowy w wersji Piotra Godlewskiego zostały opublikowane w zeszłym roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego. To rzeczywiście zastanawiające, że po osiemdziesięciu latach od powstania dzieło Čapka nagle pojawia się u nas, i to w dwóch różnych przekładach rok po roku. „Coś się dzieje w Polsce” – skomentował to Petr Janyška.
Sam Masaryk to według wszystkich uczestników dyskusji człowiek-fenomen. „Mickiewicz i Piłsudski w jednym”, jak to określił Kaczorowski. Janyška mówił o niezwykłej tolerancji i taktownym podejściu do Kościoła tego wielkiego męża stanu, Denemarková – o tym, że miłość narodu zaskarbił sobie nie tylko swoimi poglądami ale również tym, że stosował je w życiu codziennym, co nie jest wcale częste u polityków. Zwrócono również uwagę na to, że bez Masaryka nie byłoby Havla – już u Masaryka pojawia się koncepcja „polityki apolitycznej”, to on zapoczątkował tradycję prezydenta-myśliciela. Zadane w tym kontekście pytanie z publiczności o Miloša Zemana trochę zbiło z tropu dyskutantów, ale, jak to określiła Denemarková, z prezydentem Zemanem jest jak z hemoroidami – nie jest to przyjemne, ale trzeba jakoś z tym żyć.
Z lotu jaskółki – Radka Denemarková
W czasie własnego spotkania Radka Denemarková mówiła o Pieniądzach od Hitlera i powodach, dla których zdecydowała się napisać tak kontrowersyjną książkę. Tematem tabu nie są dziś seks i obyczajowość, a pewne okresy i zajścia w historii, o których trzeba jednak pisać, by nie pogrążać się w stereotypach. To próba wyrwania Czechów z utartego sposobu myślenia, postrzegania siebie jako ofiary, ale również zacierania pewnych prawd historycznych – na przykład tego, że Niemcy stanowili kiedyś integralną część czeskiego społeczeństwa, żyjąc ramię w ramię z rodowitymi Czechami. Sama autorka dowiedziała się o tym dopiero od swojej nauczycielki niemieckiego; w świadomości czeskich dzieci bowiem Niemcy przyszli do Czech dopiero wraz z Hitlerem.
Równocześnie zdaniem autorki ta książka nie jest tylko opowieścią o Niemcach sudeckich, ma wydźwięk bardziej uniwersalny. Podobnie sytuacje zdarzają się bowiem na całym świecie – zawsze znajdą się ludzie, którzy chcą dojść do władzy i bez trudu zarażają innych wirusem nienawiści. Jako przykład wymieniła Pol Pota i sytuację w Kambodży.
Pisarka mówiła również o pojawiających się w jej powieści symbolach, na które sama nie zwróciłam uwagi – na przykład czaszka, którą bawi się w pierwszej scenie mały Denis, jest nawiązaniem do Hamleta i symbolem ludzkiej egzystencji. To właśnie dzieci bowiem zadają najbardziej podstawowe filozoficzne pytania – nie zdając sobie jeszcze sprawy, że nie sposób znaleźć na nie odpowiedzi.
Co ciekawe, Pieniądze od Hitlera – przetłumaczone dotychczas już na 17 języków – są zupełnie inaczej odbierane w różnych krajach. Na Węgrzech określane były ponoć jako „existenciální detektivka” (egzystencjalna powieść detektywistyczna), a w Stanach Zjednoczonych – gdzie czeskie doświadczenia historyczne stanowią pewną egzotykę – po prostu jako thriller.
Denemarková mówiła również o innych swoich książkach – między innymi o eksperymentalnym Koboldzie, napisanej po śmierci ojca sztuce Spací vady (której zabawny, bardzo ironiczny fragment nawet nam przeczytała) oraz o powstającej obecnie powieści, pisanej z perspektywy jaskółki (czyż to nie brzmi intrygująco?). Zdradziła też, czym są dla niej przekłady – odpoczynkiem między własnymi książkami, którego po skończeniu każdej powieści bardzo potrzebuje. Nie przeczy jednak, że praca tłumacza jest ciężka i wciąż niestety niedoceniona.
Od Karty 77 do uchodźców z Syrii – debata „O etyce w polityce”
O debacie „O etyce w polityce. Karta 77 i Solidarność” już tylko krótko. Zgromadzeni goście – Aleksander Kaczorowski, czeski dyplomata Michael Žantovský oraz senator Józef Pinior – rozmawiali między innymi o nieustannym napięciu między etyką i polityką oraz o dwojakiej naturze polityki, która pozwala zmieniać świat za pomocą władzy, nie może jednak stać się samą pogonią za władzą. Zgodnie z tematem przewodnim mowa była również o Karcie 77, która w przeciwieństwie do działań Solidarności z początku lat 80. była projektem czysto etycznym.
Padło stwierdzenie, że etyczne postępowanie zawsze się opłaca – mimo bowiem, że w danym momencie może się wydawać nierozsądne, przynosi korzyści w dłuższej perspektywie. Na poparcie tej tezy przypomniano niektóre z decyzji Václava Havla, jak choćby przeprosiny Niemców sudeckich, które, choć wówczas przez niektórych silnie krytykowane, zaowocowały dziś dużo lepszymi stosunkami czesko-niemieckimi. Meandrująca dyskusja zakończyła się na temacie uchodźców z Syrii, która to kwestia, jak stwierdził senator Pinior, obnażyła poważne problemy polskiego społeczeństwa (w tym i polskiego Kościoła, który robi zaskakująco mało, by bronić uchodźców). Dyskusja była miejscami bardzo ciekawa, ale moim zdaniem trochę jednak zbyt odbiegła od tytułowej Karty 77.
***
I jeśli chodzi o relacje ze spotkań, to już wszystko. Nie mogłam niestety uczestniczyć w spotkaniu z Janem Novákiem, bo kiedy trwało, pędziłam już zapchanym do granic możliwości pociągiem w kierunku Warszawy. Miałam za to okazję posłuchać chwilę Nováka dzień wcześniej, po projekcji jego filmu Obywatel Havel podtacza, kiedy to ciekawie opowiadał o kulisach realizacji dokumentu.
Ale, ale! Oprócz spotkań były oczywiście targi. I choć nie planowałam żadnych zakupów, na stoisku Czułego Barbarzyńcy na przykład były takie okazje, że grzechem by było się nie skusić... I uzbierała się taka oto kupka:
Last but not least – ludzie. Miałam wreszcie okazję pogadać z ludźmi z wydawnictw, z którymi na co dzień tylko mailuję, i poznać na żywo kilku blogerów – Owieczkę z Wełniastego Podejścia do Literatury (wreszcie się udało, znalazłyśmy się!), Mateusza z Rozkminek Pana Dziejaszka, Dominikę / Dofi i Dominikę z Book jeden wie. Spędziłam cztery miłe dni i uwierzyłam, że nawet nad morzem może być ciekawie! A Jaroslav Rudiš powiedział mi, że pięknie mówię po czesku :). Rozkoszna wisienka na torcie. Świetny festiwal.
Fotografie:
[1] Ze strony Czeskiego Centrum w Warszawie / warsaw.czechcentres.cz
[6] Okładka Rozmów ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
Reszta – zdjęcia własne (wiem, że kijowe, ale może kiedyś wreszcie dorobię się aparatu?)
Czemu się dostało? Bo prostacki, bo rubaszny, bo spłyca nasze postrzeganie naszych południowych sąsiadów. Ale chociaż sama Szwejka ubóstwiam – to jest właśnie ten typ humoru, który bawi mnie do łez – nie gniewam się :). Bo było nie tylko jechanie po Szwejku, ale i mnóstwo ciekawych debat. Takich dowcipnych i na luzie, ale też poważniejszych, historyczno-politycznych. Było trochę literatury, trochę muzyki, trochę filmu... Dla każdego coś dobrego.
Czeski luz w publicznych toaletach
Na początek coś lekkiego – debata na temat „Czemu kręcą nas Czesi?” z udziałem Mariusza Szczygła, Julii Różewicz i Kamy Margielskiej. Szybko okazało się, że przedstawiciele tych najbardziej „czeskich” wydawnictw dość mocno odbiegają od wizerunku, który staje nam przed oczyma na hasło „czechofil”. Szczygieł nie pije piwa, Kama Margielska nie znosi zadymionych knajp i Szwejka, a Julia Różewicz, jak się okazało, na filologię czeską trafiła przypadkiem – bo nie dostała się na angielską, a na rosyjskiej bała się cyrylicy :).
Ich miłość do Czechów nie stoi więc na pilznerze i Kreciku, ale za to wszyscy zgodnie orzekli, że kochają czeski luz, ciepłe podejście do człowieka w literaturze i fakt, że na wzór Hrabala wszyscy Czesi postanowili sobie, że życie jest piękne. Padło sporo żartów i anegdot na potwierdzenie tych słów – ponoć Polaka od Czecha odróżnić można na korytarzu już z daleka, po kroku (bo Polacy nie idą, a biegną), w Czechach na koncertach punkowych nie ma ochroniarzy (bo nie są potrzebni), a babcia klozetowa już na wejściu prostodusznie i bez obcinania się pyta, czy idziemy za małą czy za dużą potrzebą. Przy okazji pani Margielska zwierzyła się, że ma w Pradze swoją ulubioną publiczną toaletę, gdzie wszystko jest różowe :).
Jednym z poruszonych tematów była również literatura związana ze sportem – Mariusz Szczygieł mówił o reportażach sportowych Oty Pavla, które już wkrótce ukażą się nakładem Dowodów na istnienie, a Kama Margielska – o Wilimowskim Jergovicia, zaplanowanym na rok 2016 – i przy tej okazji pani z widowni przywołała Otę Filipa z jego Wniebowstąpieniem Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy. Doszłam do wniosku, że to wyraźny znak, by sobie wreszcie tę książkę (wspaniałą!) odświeżyć i opisać tu, bo mocno chodzi mi ostatnio po głowie.
Ci głupi Czesi według Petry Hůlovej
Popołudniu tego samego dnia Petra Hůlová dzielnie opowiadała po polsku, jak zaczęła się jej fascynacja Mongolią i jak powstał Czas Czerwonych Gór. Przyznała, że choć tło jest mongolskie, problemy rodzinne bohaterów są w pewnym stopniu wzorowane na losach jej własnej rodziny. Prowadząca Magdalena Grzebałkowska zadała również wiele pytań na temat Plastikowego M3 – skąd taki pomysł na książkę (Hůlová chciała napisać powieść mocno przesiąkniętą seksem, bo ten temat wiele mówi o ludziach), gdzie autorka zasięgała informacji o życiu prostytutek (w burdelach, od samych prostytutek i od odwiedzających je facetów) i czy narratorka nie jest przypadkiem lustrem odbijającym całe czeskie społeczeństwo (nie :)).
Hůlová, jak już pewnie mieliście okazję przeczytać w sieci, mówiła też o czesko-polskich sympatiach i antypatiach. Zastanawiała się, czemu Polacy tak bardzo lubią Czechów, którzy wcale nie są otwarci i zabawni, ale ksenofobiczni, zawistni i celują raczej w czarnym humorze. Przyznała też, że nasze sympatie nie są odwzajemnione – dla Czechów Polacy są narodem cwaniaczków-handlarzy, a naszą kiełbasę i ser traktują jak synonim podłej jakości żywności. Co, jak sama uroczo stwierdziła, świadczy tylko o tym, jak są głupi, a ona osobiście Polskę bardzo lubi :).
Plany na przyszłość? Zwolnić z pisaniem, bo ponoć osiem książek przy 35 latach na karku to trochę przesada :). Choć w dzieciństwie Hůlová najbardziej chciała pracować na poczcie albo jako szewc (zapach skóry i pasty!), na razie sporo czasu poświęca swojej kawiarni Zenit (do której oficjalnie wszystkich zaprosiła, Praga, Krymská 24 :)).
Film jest jak budynek – Jiří Menzel i Petr Zelenka
Wieczorem na Literackim Sopocie pojawili się giganci czeskiego kina – Jiří Menzel i Petr Zelenka. Zelenka z miejsca zaczął żartować na swój temat – że znajomi w Czechach mówią mu, że kultowy to on może być co najwyżej w takiej Polsce – na co Menzel stwierdził, że Czesi po prostu nie potrafią się poznać na tym, co poważne (i inteligentne – dodał po chwili :)). Menzel natomiast z kamienną twarzą sypał żartami przez całe spotkanie.
Ponieważ tematem spotkania był „Scenariusz jako gatunek literacki”, Menzel poświęcił kilka słów związkom literatury i filmu – doszedł do wniosku, że zrywanie tych więzów jest jednym z głównych powodów współczesnego upadku sztuki filmowej. Obydwaj zaproszeni reżyserzy ubolewali nad tym, że filmy robione są dziś na szybko i pod pewien wzór (punkty za „europejskość”), scenarzyści, zniechęceni tymi wszystkimi latami w cieniu reżyserów, zaczynają kręcić własne filmy, a reżyserowie w swoim zadufaniu sami piszą sobie scenariusze. Tymczasem, jak stwierdził Menzel, film jest trochę jak budynek – potrzebuje dobrego projektanta i dobrego budowniczego. Naprawdę dobre dzieła filmowe są efektem twórczego sporu między reżyserem a scenarzystą.
Oczywiście ten „spór”, rozumiany pozytywnie, nie ma nic wspólnego z nie prowadzącymi do niczego przepychankami i kompletną samowolką niektórych reżyserów. Zelenka był jednym z tych pomiatanych scenarzystów, którzy stracili cierpliwość i postanowili sami wziąć się za reżyserię. Przyznaje jednak, że ta decyzja bardzo nie spodobała się jego ojcu (też scenarzyście), który uważał, że praca reżysera nie jest już pracą twórczą, lecz organizacyjną. Menzel potwierdził :).
Od lewej: Petr Zelenka, tłumaczka Anna Wanik, Jiří Menzel oraz prowadzący Zdzisław Pietrasik. |
Koniec był dosyć gorzki – zapytany o tematy na filmy Zelenka odrzekł, że okres komunizmu przestał już być ciekawy, dużo bardziej interesujący jest wymykający się obecnie spod kontroli kapitalizm. Dzisiejsze czasy przypominają pod tym względem lata 80. – 80% ludzi żyje w systemie, w który nie wierzy i któremu nie ufa. I choć to smutne, staje się pretekstem i tłem dla dobrych filmów. Zmęczenie kapitalizmem wiąże się natomiast z jeszcze jednym niepokojącym zjawiskiem, na jakie zwrócił uwagę Menzel – młodym ludziom coraz bardziej kuszące wydają się w takich warunkach komunizm czy faszyzm. I choćby z tego powodu warto mimo wszystko wracać w swoich dziełach do historii – by zapobiec powtarzaniu starych błędów.
Związek Radziecki wiecznie żywy – debata „Sowieci w Pradze”
Debata „Sowieci w Pradze” o inwazji na Czechosłowację w roku 1968 była połączona z premierą książki Inwazja na Czechosłowację 1968. Perspektywa rosyjska pod redakcją Josefa Pazderki, przetłumaczonej i opatrzonej niezbędnymi dla polskiego czytelnika przypisami przez Aleksandra Kaczorowskiego, który poprowadził dyskusję. Oprócz Pazderki w debacie wzięli udział Petr Blažek, czeski historyk specjalizujący się m.in. w tematyce relacji polsko-czeskich, oraz Nikita Petrow, rosyjski historyk działający w stowarzyszeniu „Memoriał” badającym zbrodnie stalinowskie.
Josef Pazderka przyznał, że przy tworzeniu książki bardziej niż historyczne fakty interesowały go emocje związane z inwazją. Liczy na to, że jego dzieło zaciekawi również polskich czytelników – wszak sami mamy za sobą długą historię walk o wolność, można więc w tym wypadku mówić o pewnym braterstwie doświadczeń.
Prócz tego książka może wydać się interesująca ze względu na współczesny kontekst – mowa oczywiście o wojnie na Ukrainie. Jak zgodnie stwierdzili uczestnicy debaty, stosowana dziś przez Rosję taktyka to powrót do metod stosowanych za czasów reżimu totalitarnego. Jak stwierdził Nikita Petrow: „Historia powtarza się, gdy lekcje nie zostaną dobrze odrobione”, tak więc najwyraźniej lekcja z roku 1968 nie została przez Rosjan dobrze odrobiona. Większość ludzi ulega rządowej propagandzie, ci zaś, którzy mają własne zdanie na temat minionych wydarzeń, boją się mówić. Wnioski są więc podobne jak z dyskusji Władimira Sorokina, Borisa Reitschustera i Janusza Leona Wiśniewskiego w ramach Big Book Festivalu – Związek Radziecki nigdy nie został skutecznie uśmiercony i obecnie ożywa w nowej, przerażającej formie.
Mowa była również o roli służb specjalnych w zainicjowaniu inwazji, o reakcjach na wydarzenia roku '68 w innych krajach (czy choćby w samej Rosji, gdzie na Placu Czerwonym zebrała się grupka protestujących), o tym na ile Praska Wiosna była inspiracją dla późniejszej pieriestrojki oraz o stanowisku zajętym przez poszczególne państwa już po roku 1989 (jak zauważył Petr Blažek, Polska zachowała się w tej sytuacji wzorcowo – jako pierwsza przeprosiła za udział w inwazji).
Na saunę z ręcznikiem w urnie – Jaroslav Rudiš
Kolejną odskocznią od trudnych, ciężkich rozmów było spotkanie z Jaroslavem Rudišem, który, choć w swoich książkach rysuje niezbyt wesołą wizję współczesności, na spotkaniu stworzył cudowną atmosferę i sypał zabawnymi anegdotkami jak z rękawa. Na wstępie podkreślił, jak wielką radość zarówno jemu jak i jego kolegom z zespołu Kafka Band sprawiło polskie morze (bo w końcu „w Czechach to tylko morze piwa, co też nie jest ostatecznie takie złe”) – po godzinach radosnego pluskania w ciężkiej depresji opuszczali Sopot (choć może po części nie była to depresja, a kac :)).
W kontekście Ciszy w Pradze Rudiš mówił o micie Pragi magicznej, za którą wszyscy tęsknią, a której niestety dziś już nie sposób odnaleźć, o wybujałym konsumpcjonizmie który przyszedł po przemianach ustrojowych i o muzyce (z którą, jak twierdzi, trochę przesadził – miało tam być więcej ciszy). Prowadzący Paweł Goźliński nawiązał do aktów terroru, które pojawiają się zarówno w Ciszy w Pradze jak i Końcu punku w Helsinkach i chciał wiedzieć, czy rzeczywiście sympatia autora leży trochę po stronie tych „terrorystów”. Odpowiedź brzmiała „tak” – Vladimír na przykład, który prowadzi swoją donkiszotowską walkę z hałasem, jest według Rudiša najsympatyczniejszą z wszystkich postaci w książce. Jako jedyny potrafi słuchać miasta, jako jedyny widzi jak ono umiera.
Zdradził też, że bohater Alei Narodowej, która wyjdzie po polsku w przyszłym roku, odbiega od typu dominującego w jego poprzednich powieściach – jest bardziej aktywny, niekoniecznie jednak w dobrym tego słowa znaczeniu, bo objawia się to u niego agresją. Potwierdzam, chociaż dostrzegam w nim również podobieństwa do innych rudišowskich ofiar losu („knedlik-macho”, jak ich nazwał sam autor :)).
Ciężko mi wybrać najciekawsze wątki z tego spotkania, bo wszystkie były na równi fascynujące. Anegdota o przyjacielu Milanie, którego żona kochała go tak bardzo, że na 50. urodziny kupiła w prezencie grób, a na 60. – urnę (której obdarowany używa dziś jako torby na ręczniki, chodząc do sauny). Zamiłowanie Rudiša do kolei i pociągów, co widać w Aloisie Neblu, i skargi kolejarzy z przygranicznej stacyjki, którzy nie mogą się teraz odpędzić od literackich turystów na tropie Nebla. Pociąg nazwany na cześć bohatera „Alois Nebel” i marzenia Rudiša o piwie pod taką nazwą. Przepyszny „filozoficzny bigos” Jaromíra 99 i przesiadywanie z nim w žižkovskiej knajpie „U vystřelenýho oka” (o której mówili też Julia Różewicz i Mariusz Szczygieł w trakcie debaty; muszę się tam wybrać przy kolejnej wizycie w Pradze!), gapiąc się na pociągi. No i powstająca właśnie powieść, zainspirowana historyjkami zasłyszanymi w saunie. Bo ponoć jak się ludzie razem wypocą, to powstają najciekawsze rozmowy o życiu i świecie.
Sama odważyłam się zadać pytanie o Hrabala. Choć inspiracje Mistrzem w twórczości Rudiša są dla mnie oczywiste (od motywów w ich książkach poprzez budowanie obrazów aż po filozofię tworzenia – korci mnie nawet, żeby skrobnąć na ten temat jakiś dłuższy tekst), postanowiłam o nie zapytać. I oczywiście potwierdził, że twórczość Hrabala jest dla niego bardzo ważna, podobnie jak innych czeskich klasyków – Jaroslava Haška i Franza Kafki. Paweł Goźliński zapytał przy tej okazji, czy te klasyczne dzieła są wciąż przez Czechów znane i czytane, na co Rudiš odparł, że nie. Zaskakująco mało osób w Czechach czytało na przykład Szwejka i wydaje się, że już lepiej tę książkę znają choćby Polacy czy Niemcy.
Na koniec w odpowiedzi na jedno z pytań autor podzielił się swoimi fascynacjami, jeśli chodzi o polską literaturę. Gorąco chwalił Stasiuka i jego Opowieści galicyjskie (ponoć Stasiuk wraz z Hrabalem mieli bardzo duży wpływ na to jak wygląda świat Aloisa Nebla), wymienił również chętnie czytanych w Czechach Olgę Tokarczuk oraz Pawła Huelle. Mowa była m.in. o powieści Mercedes-Benz, czyli książce-hołdzie dla Bohumila Hrabala, bardzo jego zdaniem pięknej, pod czym oczywiście się podpisuję. Jakie towarzyszyły mi wrażenia przy jej lekturze, możecie przeczytać tutaj.
Prezydent jak hemoroidy – debata „Nieznani czescy mistrzowie”
Dyskusja pod tytułem „Nieznani czescy mistrzowie – kogo jeszcze nie znamy?” dość luźno skupiła się na temacie przewodnim. Było – znowu – o Szwejku (tym razem pastwił się nad nim pan dyrektor Czeskiego Centrum w Warszawie, Petr Janyška :)), o tym jak Szwejk zniekształcił nam obraz Hrabala, o tym jak Szwejka zniekształcił przekład Hulki-Laskowskiego, o infantylnych rysunkach Josefa Lady...
Na szczęście dyskutanci w końcu zeszli z biednego Szwejka :). I zgodzili się, że choć w przekładzie polskim ukazała się większość istotnych czeskich utworów, są jeszcze pewne luki – zwłaszcza, jak zauważył Andrzej S. Jagodziński, jeśli chodzi o tragiczny, zdominowany przez szaleństwo i rozpacz nurt czeskiej literatury. Leszek Engelking zwrócił uwagę na fakt, że dotychczas po polsku nie ukazało się jedno z najważniejszych dzieł w historii czeskiej literatury, barokowy Labyrint světa a ráj srdce Jana Amosa Komenskiego. Tłumacz ubolewał też nad faktem, że niemal bez echa przeszło u nas Zapomniane światło Jakuba Demla, książka przez wszystkich dyskutantów uznana za wybitną (a równocześnie bardzo trudna – sama czytałam ją trzy razy, a mimo to wciąż jeszcze do mnie nie przemówiła).
Jako swoje typy czeskich mistrzów Petr Janyška wymienił Petra Krála i Libora Martinka, którzy jego zdaniem zasługują na uwagę ze względu na bogate doświadczenie z licznych podróży; tu Radka Denemarková wtrąciła, że ta światowość autorów jeszcze nic nie znaczy – wszak są ludzie którzy całe życie spędzili zamknięci w swojej kuchni, a widzą więcej. Ona sama stwierdziła, że w przekładzie czeskim chciałaby zobaczyć m.in. utwory Theodora Fontane. Według Engelkinga na przekład polski zasługują (oprócz Komenskiego) przede wszystkim Milada Součková (której postać gra istotną rolę w powieściach Danieli Hodrovej) oraz Jiří Kratochvil (znany u nas w Polsce jedynie z powieści Leż, bestio! wydanej przez Oficynę Wydawniczą ATUT). Jagodziński natomiast wymienił całą plejadę nazwisk (w ramach przygotowań do debaty sporządził sobie listę), a wśród nich: Jiří Gruša (którego jedno opowiadanie znalazło się w tomie Opowiadacze. Nie tylko Hrabal), Karol Sidon (czeski rabin i dysydent, którego można było w tym roku posłuchać we Wrocławiu w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich), Viktor Fischl czy Libuše Moniková.
Ta ostatnia pisarka tworzyła po niemiecku, stąd brak zainteresowania ze strony czeskich tłumaczy. Przy tej okazji wywiązała się mała dyskusja na temat niemieckojęzycznej gałęzi czeskiej kultury. Denemarková zwróciła uwagę na to, że choć przykładowo Kafka jest dziś bardzo popularny (i ochoczo wykorzystywany w celach marketingowych), to Czesi przez długie lata odrzucali literaturę niemieckojęzyczną jako „nie swoją”, a co do Kafki – wystarczyłoby, żeby żył kilkanaście lat później, a – nawet gdyby ocalał od zagłady w obozie koncentracyjnym – prawdopodobnie zostałby z Czech wypędzony.
Ponieważ debata połączona była z premierą książki Rozmowy z Tomášem Garriguem Masarykiem Karla Čapka, poświęcono również kilka słów tej publikacji, historii jej polskich przekładów oraz samemu Masarykowi. Jeśli chodzi o tłumaczenia, sytuacja rzeczywiście jest ciekawa. Zupełnie niezależnie od siebie tę samą książkę tłumaczyli dwaj wybitni tłumacze, obydwaj już nieżyjący – Andrzej Czcibor-Piotrowski i Piotr Godlewski. Choć widywali się, często ze sobą rozmawiali, dzielili się uwagami na temat swoich prac – nigdy nie uświadomili sobie nawzajem, że tłumaczą jedno i to samo dzieło. Przekład, który ukazał się obecnie nakładem Książkowych Klimatów to ten Andrzeja Czcibora-Piotrowskiego, natomiast Rozmowy w wersji Piotra Godlewskiego zostały opublikowane w zeszłym roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego. To rzeczywiście zastanawiające, że po osiemdziesięciu latach od powstania dzieło Čapka nagle pojawia się u nas, i to w dwóch różnych przekładach rok po roku. „Coś się dzieje w Polsce” – skomentował to Petr Janyška.
Sam Masaryk to według wszystkich uczestników dyskusji człowiek-fenomen. „Mickiewicz i Piłsudski w jednym”, jak to określił Kaczorowski. Janyška mówił o niezwykłej tolerancji i taktownym podejściu do Kościoła tego wielkiego męża stanu, Denemarková – o tym, że miłość narodu zaskarbił sobie nie tylko swoimi poglądami ale również tym, że stosował je w życiu codziennym, co nie jest wcale częste u polityków. Zwrócono również uwagę na to, że bez Masaryka nie byłoby Havla – już u Masaryka pojawia się koncepcja „polityki apolitycznej”, to on zapoczątkował tradycję prezydenta-myśliciela. Zadane w tym kontekście pytanie z publiczności o Miloša Zemana trochę zbiło z tropu dyskutantów, ale, jak to określiła Denemarková, z prezydentem Zemanem jest jak z hemoroidami – nie jest to przyjemne, ale trzeba jakoś z tym żyć.
Z lotu jaskółki – Radka Denemarková
Od lewej: prowadząca Dagny Kurdwanowska, Radka Denemarková oraz tłumaczka. |
Równocześnie zdaniem autorki ta książka nie jest tylko opowieścią o Niemcach sudeckich, ma wydźwięk bardziej uniwersalny. Podobnie sytuacje zdarzają się bowiem na całym świecie – zawsze znajdą się ludzie, którzy chcą dojść do władzy i bez trudu zarażają innych wirusem nienawiści. Jako przykład wymieniła Pol Pota i sytuację w Kambodży.
Pisarka mówiła również o pojawiających się w jej powieści symbolach, na które sama nie zwróciłam uwagi – na przykład czaszka, którą bawi się w pierwszej scenie mały Denis, jest nawiązaniem do Hamleta i symbolem ludzkiej egzystencji. To właśnie dzieci bowiem zadają najbardziej podstawowe filozoficzne pytania – nie zdając sobie jeszcze sprawy, że nie sposób znaleźć na nie odpowiedzi.
Co ciekawe, Pieniądze od Hitlera – przetłumaczone dotychczas już na 17 języków – są zupełnie inaczej odbierane w różnych krajach. Na Węgrzech określane były ponoć jako „existenciální detektivka” (egzystencjalna powieść detektywistyczna), a w Stanach Zjednoczonych – gdzie czeskie doświadczenia historyczne stanowią pewną egzotykę – po prostu jako thriller.
Denemarková mówiła również o innych swoich książkach – między innymi o eksperymentalnym Koboldzie, napisanej po śmierci ojca sztuce Spací vady (której zabawny, bardzo ironiczny fragment nawet nam przeczytała) oraz o powstającej obecnie powieści, pisanej z perspektywy jaskółki (czyż to nie brzmi intrygująco?). Zdradziła też, czym są dla niej przekłady – odpoczynkiem między własnymi książkami, którego po skończeniu każdej powieści bardzo potrzebuje. Nie przeczy jednak, że praca tłumacza jest ciężka i wciąż niestety niedoceniona.
Od Karty 77 do uchodźców z Syrii – debata „O etyce w polityce”
O debacie „O etyce w polityce. Karta 77 i Solidarność” już tylko krótko. Zgromadzeni goście – Aleksander Kaczorowski, czeski dyplomata Michael Žantovský oraz senator Józef Pinior – rozmawiali między innymi o nieustannym napięciu między etyką i polityką oraz o dwojakiej naturze polityki, która pozwala zmieniać świat za pomocą władzy, nie może jednak stać się samą pogonią za władzą. Zgodnie z tematem przewodnim mowa była również o Karcie 77, która w przeciwieństwie do działań Solidarności z początku lat 80. była projektem czysto etycznym.
Od lewej: prowadzący Jacek Żakowski, tłumaczka, Michael Žantovský, Józef Pinior, Aleksander Kaczorowski. |
***
I jeśli chodzi o relacje ze spotkań, to już wszystko. Nie mogłam niestety uczestniczyć w spotkaniu z Janem Novákiem, bo kiedy trwało, pędziłam już zapchanym do granic możliwości pociągiem w kierunku Warszawy. Miałam za to okazję posłuchać chwilę Nováka dzień wcześniej, po projekcji jego filmu Obywatel Havel podtacza, kiedy to ciekawie opowiadał o kulisach realizacji dokumentu.
Ale, ale! Oprócz spotkań były oczywiście targi. I choć nie planowałam żadnych zakupów, na stoisku Czułego Barbarzyńcy na przykład były takie okazje, że grzechem by było się nie skusić... I uzbierała się taka oto kupka:
Na szczycie leży sobie zapowiedź Rybiej krwi Jiříego Hajíčka. |
Fotografie:
[1] Ze strony Czeskiego Centrum w Warszawie / warsaw.czechcentres.cz
[6] Okładka Rozmów ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty / ksiazkoweklimaty.pl
Reszta – zdjęcia własne (wiem, że kijowe, ale może kiedyś wreszcie dorobię się aparatu?)
Widzę, że czerpałaś z festiwalu pełnymi garściami - i teraz to się tak wspaniale czyta! :)
OdpowiedzUsuńTę czeską część w każdym razie mocno wyeksploatowałam ;). Cieszę się, że nie zanudziłam!
UsuńSuper relacja. Wielkie dzięki!
OdpowiedzUsuńCieszę się, i nie ma za co :).
Usuń"Zmęczenie kapitalizmem wiąże się natomiast z jeszcze jednym niepokojącym zjawiskiem, na jakie zwrócił uwagę Menzel – młodym ludziom coraz bardziej kuszące wydają się w takich warunkach komunizm czy faszyzm. I choćby z tego powodu warto mimo wszystko wracać w swoich dziełach do historii – by zapobiec powtarzaniu starych błędów." - Jakie to boleśnie prawdziwe.
OdpowiedzUsuńPiękna relacja i czytałam ją z przyjemnością :) I poza wszystkim, po raz któryś utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę przeczytać tę "Ciszę w Pradze" - co niebawem nastąpi :)
Super, bo naprawdę bałam się, że rozwlekłość tej relacji wszystkich przerośnie :). Czytaj „Ciszę” bo dobra (choć złowieszcza, w niej też jakaś zapowiedź wojny pobrzmiewa), a ja muszę gdzieś upolować „Niebo pod Berlinem”, bo ponoć bardzo było pisane pod wpływem Hrabala.
UsuńRównież przemiło było spędzić trochę czasu w Twoim towarzystwie. Zwłaszcza tak czeskiego czasu (:
OdpowiedzUsuńPrzyjedź na Conrada! :)
UsuńJak to fajnie przeczytać relację kogoś kto się zna i wie po co przyszedł na takie spotkania (a nie tak ja ja-ignorant) ;)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się cały czas od czego zacząć poznawanie literatury czeskiej. Może coś mi polecisz na początek? Do tej pory czytałam tylko Szwejka :D
Jaki tam ignorant! Ja akurat jestem skrajnym przypadkiem, nie każdy wielbiciel czeskich klimatów ma taki rozmach, żeby od razu iść na bohemistykę :).
UsuńZ tych lżejszych, humorystycznych i ciepłych rzeczy polecam Ci (oprócz Hrabala oczywiście) Otę Pavla, Šabacha, Škvoreckiego. Wspomniane „Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka” i arcyzabawną książeczkę Ireny Douskovej „Dumny Bądźżeś”. Z trochę starszych – Čapka. Z mroczniejszych – Ladislava Fuksa, Pavla Kohouta i bardziej współcześnie tego Rudiša, który jest po prostu mistrzem zabaw z językiem. A jakby Cię ten Hrabal skusił i zastanawiałbyś się, od czego najlepiej zacząć, to Ci osobny instruktaż przygotuję ;).
Dziękuję! Przy najbliższej wizycie w bibliotece poszukam czegoś :) Instruktaż z Hrabala też byłby przydatny :)
UsuńNa razie na szybko podrzucam Ci tę notkę: http://literackie-skarby.blogspot.com/2011/09/notatki-z-kilku-lekcji-w-szkoce.html, bo mam taki zabiegany okres, że ledwo żyję, ale jak się uspokoi to się odezwę jeszcze :)
UsuńSwietna relacja. Ja byłem tylko w sobotę na "Nieznani czescy mistrzowie". Pozdrowienia z Gdyni
OdpowiedzUsuńDziękuję! I jak, debata się podobała? Pozdrawiam z drugiego końca Polski! :)
UsuńDebata się bardzo podobała. Bardzo zaciekawila mnie dyskusja o relacjach Czesi - Słowacy, jak Słowacja wyszła z cienia starszego mądrzejszego brata. Dowiedziałem się sporo na temat Haska i jego Szwejka / to co pisałaś o niezvyt fortunnym przekladzie Szwejka, ktory zdominowal nasze polskie myślenie o Cechach/. Ja Czechy i Czechów uwielbiam, a wsztsko zaczęło sie kilkadziesiat lat temu od czechosłowackiego hokeja. Ale to juz temat na odrębna dyskusję. Wszystkiego dobrego Krzysiek
OdpowiedzUsuńTo fakt, wydawało się wtedy, że Czesi pozbywają się słowackiego balastu, a teraz Słowacja rozwija się, aż miło. I dużo lepiej na tym wyszła. Kibicuję jej, bo uważam że też mają się czym pochwalić, na przykład w dziedzinie kultury. A ludzie ponoć milsi ;).
UsuńJa prawdę mówiąc też mam za sobą tylko przekład Hulki-Laskowskiego i pewnie powinnam porównać z innymi wersjami, albo najlepiej przeczytać w oryginale, ale dosyć sceptycznie podchodzę do takiego podejścia „przekład zrujnował wszystko”. Bo trochę jest w tym powątpiewania w inteligencję samego czytelnika, a przecież każdy rozumny człowek zdaje sobie sprawę, że Szwejk nie jest takim ot sobie zwykłym głupkiem. No ale nic, nie będę się mądrzyć, jak porównam to może wrócę do tematu.
Wszystkie drogi prowadzą do Czech :). Ja przez Hrabala, Ty przez hokeja, ważne że trafiliśmy! Też życzę wszystkiego dobrego :).
Warto było czekać, przeobszerna relacja :D! Mogę trochę długo skomentować :)?
OdpowiedzUsuńSwoją drogą: Czesi z dostępem do morza pojawiają się bodaj w "Bożych bojownikach" Sapkowskiego i to mnie najpierw ubawiło, potem przeraziło, a jak zaczęłam się zapuszczać w kulturę czeską, to zadziwiło, bo przecież pogląd, jakoby "narody bez morza degenerowały się" się tam od czasu do czasu pojawia ;). Ale to na marginesie.
Bo z tym Szwejkiem to jest chyba nie tyle tak, że on jest be, ile że patrzy się na niego bardzo jednostronnie. Całkiem niedawno miałam okazję wysłuchać i przedyskutować ten temat -- i ten Hašek (którego nie lubię ;)) to jest kopalnia wspaniałości literackich (cóż), tyle że tego nie widać, jak się patrzy przez, a nie poza, stereotyp. Także ogólne wkurzenie rozumiem :).
Ha, z tym jedzeniem polskim w Czechach to jest zabawna historia (nie w ogóle, ale dla mnie), bo za każdym razem, jak jestem w Czechach, to dowiaduję się, że mamy w Polsce jakiś żywnościowy skandal ;). Ale generalnie widzę, że Hůlovej podejście jest trzeźwe i chyba spoza ochów i achów ogólnych najbardziej do mnie przemawia. Aż wstyd, że jeszcze nie czytałam tej pisarki -- nadrobię!
"Obsługiwałem angielskiego króla" -- kurczę, przy tym filmie widać i brak Hrabala, i w ogóle problem z tym, że nie wiadomo było, jak tę historię ugryźć. Ech, słaby to jest film, choć powieść genialna.
"Tragiczny, zdominowany przez szaleństwo i rozpacz nurt czeskiej literatury" -- a mnie się wydaje, że tego, na tle innych rzeczy, których w przekładzie nie ma, jest sporo. Na pewno tuzów -- bo i Klímy, i Demla -- ale przecież nie tylko. I to jest i poezja (czasem tylko w wyborze, ale coś w ogóle jest), i proza. Mam wrażenie, że to jest coś, co wszystkich pociąga i stąd narzekają, że nie ma przekładów. A tych spokojniejszych próz jakoś nikt nie przekłada, niestety. A żal. Z tym Masarykiem to też mam wrażenie jest sprawa bardziej skomplikowana (a już jego stosunek do kościoła, zwłaszcza późnego Masaryka, jest nie do końca taki taktowny).
A mnie się ta czaszka kojarzyła chrystologicznie -- że z Golgoty, wzgórza czaszki, rośnie drzewo, a krzyż to przecież w niektórych interpretacjach drzewo życia. Nie będę się upierać, ale moja interpretacja mi się podoba bardziej niż autorki ;). Żartuję oczywiście, o tym Hamlecie bym nie pomyślała.
Pyza, no co się pytasz :). Długa relacja to i długi komentarz, naturalne :D
UsuńTak, o tej złej perspektywie postrzegania Szwejka mówił któryś z tłumaczy, bodajże pan Jagodziński – że nie chodzi o samą książkę, tylko to jak się ją czyta i co się w niej dostrzega. Natomiast pan Janyška nie bawił się w takie rozróżnienia, powiedział wprost że książka jest okropna no i nie powiem, odrobinę mnie to ubodło ;). A, a jeśli jeszcze chodzi o to tłumaczenie – bo jak się domyślam, chodziło o to, że Hulka-Laskowski niewystarczająco uwidocznił spryt Szwejka i wykreował go na zwykłego głupka, ale przecież sam Hašek przytacza we wstępie bodajże do drugiej części zasłyszaną w knajpie obelgę: „Jesteś głupi jak Szwejk!” i się na to krzywi, że przecież nie o to w książce chodziło. Więc chyba nie można do końca zwalać na przekład, skoro nawet czeski oryginał niektórzy czytają bez zrozumienia.
Że niby ochy i achy przesadne? Starałam się zachować przyzwoitą powściągliwość :). Hůlová faktycznie mądrze mówi, a do tego umie patrzeć i krytykować, co widać w jej książkach, więc polecam poczytać.
Ja też nie jestem fanką ekranizacji „Obsługiwałem...”, ze wszystkich tych Menzlowskich adaptacji tę lubię najmniej. Dużo rzeczy było w niej „nie tak”, nie z duchem książki.
Co do tego szaleństwa i rozpaczy, wydaje mi się, że to jest taki najpopularniejszy nurt dzisiaj. W sensie, że najwięcej takich właśnie książek czeskich się przekłada. Żeby odbić właśnie od tych wesołych, „piwnych” rzeczy. A czy wcześniej tak było? Sama nie wiem. Tak sobie myślę, że szkoda że Cię tam na tej debacie nie było, bo temat jak dla Ciebie i swoje trzy grosze na pewno byś wtrąciła :D.
Ja nie miałam żadnych głębszych myśli z czaszką związanych, ale Twoja koncepcja też się trzyma kupy. Myślę, że i Denemarkovej mogłaby się spodobać :).
A to dobrze :).
UsuńNo właśnie, a mnie się wydaje, że to rozróżnienie jest nawet nie tyle istotne, co kluczowe. I nie cierpię przekładów (czy spolszczeń) Hulki Laskowskiego. Doceniam, że to robił, ale momentami aż zęby zgrzytają. Przy czym zgadzam się z Tobą, to nie jest kwestia przekładu, ale odczytania w ogóle. Ostatnio w rozmowie wyszła ciekawa rzecz: otóż mój rozmówca szukał dobrego przykładu tekstu literackiego z imiesłowami (w sensie: czeskiego tekstu, a wiesz, że z imiesłowami to jest tak, że ich w zasadzie nie ma ;)). Zajrzał do Vančury -- nie ma. Zajrzał już nie pamiętam, ale jeszcze do kilku klasyków o wysublimowanym języku -- nie ma. I w rozpaczy patrzy, a u Haška są, a niby "taki prosty i nieskomplikowany". Ale co ja robię, bronię książki, której nawet nie lubię ;).
Z tymi ochami i achami to mi chodziło ogólnie, to żaden przytyk :). A mnie im bardziej się kadzi, że czeska kultura siaka, że luz, że wszystko -- tym mniej mi to wszystko pasuje. A tu proszę, Hůlová mówi wprost, że coś tu nie gra. Zaskarbiła tym moje serce ;). Poleciłabyś mi coś na początek?
No, mnie się wydaje, że tych przekładów było sporo już od lat 70., a może i wcześniej (generalnie kiedy pojawili się ci właśnie tłumacze, plus może jeszcze z jedno-dwa nazwiska można by tu dodać), ale nie robiłam statystyki, więc uznajmy, że to moje subiektywne odczucie. Mnie się marzy jakiś taki przekład w dobrej edycji klasyków (i ten Komenský, bo to dobra rzecz, i Erben, i jeszcze tu cała masa nazwisk by się znalazła). No, dorzuciłabym, całą listę mam, z częścią wyeksponowaną na blogu ;). A to taki wpis, co można go ciągnąć i ciągnąć ;).
Bronisz, chociaż nie lubisz – bardzo ładnie, grunt to być obiektywnym :). A imiesłowy w czeskim rzeczywiście już o czymś świadczą :D.
UsuńJa Hůlovej czytałam na razie tylko „Czas Czerwonych Gór” (w oryginale zupełnie inaczej – „Paměť mojí babičce”) i „Plastikowe M3”. Pierwsza – z Mongolią w tle, druga – Praga z perspektywy pewnej błyskotliwej prostytutki. Druga jest na pierwszy rzut oka trochę lżejsza, choć tak naprawdę obydwie mocno szokują i momentami wręcz obrzydzają. Taka naga rzeczywistość, niekoniecznie ładna. Ja zaczynałam od „Czasu” i ta kolejność była w porządku, zwłaszcza że jest zgodna z chronologią powstawania, ale wydaje mi się, że nie ma większego znaczenia od której zaczniesz. Obydwie są dobre.
O, Erben zdecydowanie tak! Chętnie bym widziała w tłumaczeniu i jego i Komenskiego. Może ktoś, kiedyś, wreszcie...
Zrobiłam szybką kwerendę i okazuje się, że tylko trzy powieści jej przełożono. Muszę się zakrzątnąć wokół oryginałów, bo z opisów najbardziej podobają mi się "Cirkus Les Mémoires" i "Čechy, země zaslíbená". Ale widzę, że te, które polecasz, są nagradzane i fetowane, muszę się w takim razie zabrać. Dzięki :).
UsuńMoże kiedyś się u nas pojawi taka dobrze wydana seria klasyki czeskiej. Ach, pięknie by było, bo ja bym z chęcią te książki polecała i kupowała na prezenty :).
oj, zazdroszczę bardzo i żałuję, że nie mogłam tam być, ale dobrze, ze jesteś, bo przynajmniej mogłam sobie poczytać rzetelne sprawozdanie z festiwalu :)
OdpowiedzUsuńRudis też opowiadał te anegdotki z sauny, jak był na MSA, się uśmiałam i czekam teraz na książkę.
A ten pomysł z porównaniem twórczości Rudisa i Hrabala...intrygujący...Nie ma się co zastanawiać, tylko pisać :)
Zawsze do usług :). Co do tekstu to obawiam się, że od myśli do czynu droga jednak w tym wypadku długa, bo zaczynam staż na pełen etat w przyszłym tygodniu, pomagam przy kursie kreatywnego pisania i jeszcze sobie dalej dorabiam tekstami różnorakimi, a do tego by przecież trzeba było i Rudiša sobie odświeżyć z „Grandhotelem” na czele, i Hrabala trochę, i jakichś źródeł poszukać... Jak dobrze pójdzie, to w okolicach Bożego Narodzenia ;).
UsuńOoo to powodzenia w pracy. Niech daje jak najwięcej satysfakcji :)
UsuńDziękuję! Oby tak było :).
UsuńSzwejk spłyca obraz Czechów? Mało jest równie niejednoznacznych i zagadkowych postaci w historii literatury (a czytałem to pogardzane tłumaczenie). Festiwal całkiem spoko, ale zachodzące na siebie wydarzenia to lekka fuszerka.
OdpowiedzUsuńWłaśnie! To miło, że nie tylko ja tak myślę. A z wydarzeniami tak jest chyba na większości festiwali – oni serwują atrakcje, a ty się już martw, jak się rozdwoić :). I na Conradzie miałam trochę dylematów, i na Big Booku...
UsuńLiteracki Sopot brzmi fantastycznie! Może za rok i mnie się uda przybyć, chciałabym bardzo :)
OdpowiedzUsuńZa rok jest literatura izraelska :). Ciekawa jestem w sumie, co wymyślą i kogo zaproszą.
Usuńo, to brzmi ciekawie! trzeba się będzie nieco przygotować i poszerzyć horyzonty ;)
UsuńJestem pod wrażeniem relacji. I po cichu zazdroszczę (a tak naprawdę podziwiam), że mogłaś porozmawiać z autorami w ich ojczystym języku. Sama tylko mogłam siedzieć obok i podziwiać, jak to mądrze brzmi. A Rudiš składa naprawdę piękne autografy na książkach swego autorstwa :)
OdpowiedzUsuńPolecam czeski :). Nauka – absolutna frajda, a ile radości potem, w takich właśnie sytuacjach! I książki po czesku można czytać!
UsuńPrzeczytałam Twoją relację z prawdziwą przyjemnością :) Zazdroszczę wszystkich czeskich spotkań, ale nie żałuję, że się jednak na Urbanka wybrałam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że choć taką namiastkę mogłam Ci podarować :). Mimo wszystko szkoda, że nie dotarłaś. Choć masz mocne usprawiedliwienie ;).
UsuńWidzę dwie fajne książki w stosiku. "Ministerswo Bólu" i "Zapytaj Taty" bardzo mi się podobały. Myślę, że się nie zawiedziesz. Na książkę Balabana polowałam w bibliotece od jakiegoś czasu i nie zawiodłam się. Jedna z lepszych współczesnych powieści jakie czytałam. Zachwycający język momentami, co się rzadko zdarza. Czeka Cię ciekawa lektura.
OdpowiedzUsuń„Ministerstwo” mi pan na stoisku podsunął, a że już od dawna miałam Dubravkę Ugrešić „na celowniku”, wzięłam chętnie. Na Balabána polowałam zresztą też, tyle że chciałam w pierwszej kolejności kupić wydane w Aferze „Możliwe, że odchodzimy”, ale już się nakład wyczerpał :(. Ale nie czas na łzy, skoro tak piękne zachwalasz „Tatę”. Postaram się zrobić dla tej książki miejsce w swojej czytelniczej kolejce. Pozdrawiam!
UsuńŚwietna i kompetentna relacja, sam się wiele dowiedziałem, bo nie mogłem być na wszystkm.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie, Mariusz Szczygieł
Dziękuję! Obszerna wyszła, ale z założenia piszę tak, żeby ktoś, kto nie dotarł, mógł się jak najwięcej dowiedzieć. Czyli w tym wypadku spełniła swoją rolę :). Również pozdrawiam!
Usuń