Oślepiające piękno roztopionego niklu
– „Perełka na dnie”, Bohumil Hrabal

Niedzielne popołudnie, niewielka knajpka. Pusto, bo wszyscy na meczu. W rogu sali siedzi młody dryblas, namiętnie czyta książkę, pije piwo i pali papierosy, nie odrywając ani na chwilę wzroku od tekstu. Nieopodal jegomość pogryzający kiszoną kapustę oraz lokalny spec od piłki nożnej, rzucają pod adresem zaczytanego młokosa jadowite uwagi. Bo kto to widział w tym wieku czytać, i jeszcze przy tym płakać i śmiać się jak baba, zamiast po męsku pójść na mecz... Poprzewracało się w dupach tym młodym!

Sceneria wciąż ta sama, nieznacznie tylko zmieniają się aktorzy, zaczytany wychodzi, kibice wracają, kapuściany jegomość wybiega ze swoim rondlem wycelowanym jak różdżka w kierunku długonogiej damy, po sali wędrują tace z kielonkami pełnymi zielonej miętówki... Co z tego wynika? Nic. Ale tak właśnie ma być. Po prostu pstryk – i jest obrazek zatrzymany na papierze. Jest ta knajpka, jest huta, jest stara synagoga czy piekarnia, której właściciel wciąż daje się nabrać na niewinne oczy agenta ubezpieczeniowego... Rozmowy odbijają się od ścian, i pewnie przepadłyby bez wieści, gdyby Wielki Zapisywacz nie uchwycił ich w locie i nie utrwalił na zawsze. Bo w codzienności kryje się prawdziwa sztuka.
W każdej restauracji ktoś powiedział coś, o czym się dowiedzieć możecie tylko w uczonych księgach. U Pinkasów na przykład jeden gość płakał w piwo i mówił – prawdziwe wykształcenie oznacza zupełną ruinę. Pod Złotym Tygrysem powiedział jeden radca – z łajna bata nie upleciesz, a jak upleciesz, to z niego nie strzelisz. Na Kalczawce raz powiada harmonista – prawdziwy mężczyzna jest zawsze trochę podpity, troszkę zmarznięty i odrobinkę śmierdzi uryną (…). To dopiero, nie? I w każdej restauracji coś pięknego się powiedziało i wciąż się mówi, prawda? (s. 206)
Większość tych opowiadań znalazło się w zbiorze Aferzyści z 1983 roku, o której to książce już u siebie pisałam. Tytuł tamtego zbioru jest bardzo adekwatny, bo główną rolę w wielu z tych utworów grają tacy trochę szaleni, pełni pasji i życia, żyjący fantazjami i zmyśleniami bohaterowie – znany ze Zbyt głośnej samotności Hanta, szarmancki Emanek, chwalipiętek Jenda – z których każdy przypomina mi trochę stryja Pepina (widać więc bardzo wyraźnie, jak silnym ośrodkiem hrabalowskiej mitologii jest ta postać, jak niemal cała jego twórczość kręci się wokół niego). Każdy z nich to perełka na dnie.

Piękno kryje się nie tylko w knajpach i na ulicach, ale i – a może przede wszystkim – w fabrykach, magazynach, hutach. Czujecie czasem ten dreszcz, gdy tuż obok was przetacza się zwaliste cielsko lokomotywy, albo gdy rdza na starych drzwiach układa się w jakiś tajemniczy wzór, albo gdy mocarny dźwig unosi coś ciężkiego i przerzuca w inne miejsce, z gracją, lekko jak piórko? Zachwyca was czasem poezja mechanizmów, trybów, maszyn? W innym opowiadaniu Hrabala, które właśnie tłumaczę, jest fascynacja niestrudzoną pracą rzecznej pogłębiarki. Tutaj z kolei jest huta.
Zaraz jednak otworzyli klapę i łopaty już rytmicznie wrzucają do kadzi zmiażdżony nikiel, który w kąpieli topił się błyskawicznie, tworząc na powierzchni olbrzymie lustro, które rozsiewało po stalowni identyczne olbrzymie odblaski i oślepiało oczy (s. 20).
W tym momencie ruszył spust na martenie, na szóstce, pomocnik szybko uciekł z drągiem, a rynną burzliwie chlustała stal, wpadając z bulgotem do podgrzanej kadzi, iskierki pryskały jak płonące ziarna, majster, zalany łuną jak diabeł, stał na pomoście, jedną ręką pokazywał, żeby suwnica podjechała, drugą zaś trzymał przed oczami fioletową szybkę, wreszcie dał znak i pomocnik wrzucił do kadzi łopatę krzemu, i z kadzi buchnął wpierw cynamonowy dym, a potem oślepiające światło, jak na pirotechnicznych pokazach (s. 24).
Prócz tego – szczypta cudownego surrealizmu, który pojawia się nieodmiennie w opowieściach czołowego aferzysty, Pepina. Opowieść o gaszeniu młyna, kiedy to biedny Pepinek czekał aż komendant zatrąbi, podczas gdy ten trąbił z manierki, aż wreszcie przynaglony kuksańcem biedak wpadł do wody i musiano go ratować, bo nie umiał pływać, a w tym czasie oczywiście młyn spłynął doszczętnie, ach, ta opowieść o strażaku, który został strażakiem tylko dlatego, że pewna pani powiedziała mu, że będzie mu do twarzy z toporkiem i drabinką... ta opowieść tak była rozkoszna, że śmiałam się otwarcie, i chciałam jeszcze, więcej Pepina, więcej absurdu, więcej brawury i zmyśleń!

Odpowiada mi ta poetyka, nawet bardzo. Słowem – Hrabal najczystszy, w najlepszej formie.

***
B. Hrabal, Perełka na dnie, wyd. Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2012.

***
Prywatna akcja „Czytam Hrabala w jego 100. urodziny”:

styczeń – Dobranocki dla Cassiusa
luty – Perełka na dnie

Fot. foxbit (sxc.hu)

Komentarze