Ziemia zabliźniona szkieletami i ciszą
– „Carpathia”, Maroš Krajňak

Nie czytajcie Carpathii, jeśli macie akurat dużo na głowie. Nie czytajcie, jeśli brakuje wam czasu, jeśli na książkę zostaje wam tylko pół godziny w tramwaju albo godzinka przed snem, jeśli potrzebujecie raczej lekkiej lektury na odstresowanie. Nie czytajcie, jeśli jesteście zajęci, przemęczeni, zaabsorbowani innymi ważnymi sprawami. Bo z Carpathią tak się nie da.

Czytajcie, jeśli jesteście w stanie oddać się jej całkowicie. Dopiero wtedy się przed wami otworzy. A może i wtedy nie, bo jest nieuchwytna jak kraina, o której opowiada. Poczytajcie wcześniej o tym, kim są Łemkowie i jaka była ich historia. Dowiedzcie się, co działo się na tej ziemi i dlaczego do dziś cierpliwie spija przelaną tu niegdyś krew. A może znajdziecie do niej drogę.
Załoga spostrzega czerwone kapilary, które zbierają zmieszaną krew. Niemiecką, słowiańską, huńską, semicką, romańską, tatarską, kaukaską i wszelkie inne. Krew ścieka pagórkami Pogórza Ondawskiego już od kilku tygodni. Gdzieś przy Stropkowie gorące żyły spotykają się, potem jednorodna ciecz zacznie wsiąkać. Wchłanianie jej do głębokich wnętrzności ziemi będzie trwać wiele stuleci (s. 7).
Zony – Zona 0, 1, 2, 3 i X, o których pisze Krajňak – to nie są nazwy geograficzne. To zainspirowany Stalkerem, potęgujący poczucie niejasności szyfr, którego autor używa na określenie części krainy, którą uczynił bohaterką swojej książki. Krainy będącej również jego ojczyzną, ponieważ sam tam się wychował, a opisane w książce przygody chłopca, który bawił się w powojennych bunkrach i raz po raz znajdował tam ludzką czaszkę – to jego własna historia.

Bezpośrednią inspiracją do powstania Carpathii był projekt genealogiczny, w ramach którego pisarz miał okazję zjeździć cały obszar dawnej Łemkowszczyzny. Robił zdjęcia, rozmawiał z miejscowymi, widząc i zapamiętując starał się ocalić ten zakątek świata. Na stronach powieści rysuje obraz niezwykle smutny – ziemi opuszczonej, wyludnionej, pełnej zarastających trawą czołgów, uśpionych w lesie pocisków i pustych domów, z których praktycznie z dnia na dzień wyrwano mieszkańców i wywieziono ich daleko. Ziemi zabliźnionej ludzkimi szkieletami, zardzewiałą bronią i ciszą – pozostałą po tych, którzy tak nagle odeszli.

To obraz tragiczny, ale również chwytający za serce i piękny. Wrażenie to potęguje sposób opowiadania Krajňaka – gawęda trochę w stylu Stasiuka, mniej może malownicza, ale za to bardziej osobista i bolesna. Carpathia jawi się czytelnikowi jako kraina mityczna, w pewien sposób czarodziejska. Każdy przedmiot i miejsce snuje tu swoją opowieść, jak u Schulza czy Hodrovej, czas rządzi się własnymi prawami, historia pozostaje wciąż żywa – nadal trwa wojna, przełęcze roją się od żołnierzy austriackich, oficerów carskich, czerwonoarmistów, umarli podchodzą pod domy i pukają w okna, a sam narrator przeżywa reinkarnację i wciela się w postać zamordowanego w trakcie przesiedleń pasterza.

Ci, którzy nie zostali siłą wydarci tej ziemi, wyemigrowali w pogoni za lepszym życiem. Czasem dorobili się sławy, jak Andy Warhol czy Diana Krall. Mijali się później na ulicach, słyszeli niekiedy z daleka język Zon, rozpoznawali się w spłoszonych gestach. Nie rozmawiali jednak ze sobą, nie trzymali się razem, jakby łemkowskie dziedzictwo było czymś wstydliwym.

Wkrótce ich kultura umrze zupełnie. Zdaniem Krajňaka nie ma dla niej szans na ratunek. Na nic zdadzą się koncerty i imprezy, które niby odwołują się do dawnych tradycji, a w rzeczywistości są tylko kuriozalną, pop-artową atrapą łemkowskiej kultury. I na nic zdadzą się wysiłki Andrija P., pustelnika, który wierzy, że da się jeszcze odtworzyć tę wewnętrzną muzykę Zon.

Może to dlatego – sugeruje narrator – że ta ziemia nigdy tak naprawdę nie należała do nich. Znaleźli się tu przypadkiem, na chwilę. Są ludem wędrownym, są tu tylko gośćmi, więc pewnego dnia będą musieli zniknąć.
My, ludzie, tutaj, w Zonach, być może jesteśmy przypadkowymi mieszkańcami wędrujących narodów, sklepikarzy, żołnierzy i uciekających przechrztów, którzy akurat tu nigdy nie zagrzali miejsca. Przyszli tutaj tylko na chwilę skryć się i to, że teraz z tej przestrzeni szybko znikamy, zupełnie się wymazujemy, jest właśnie naszym dawno zaplanowanym sprawiedliwym losem (s. 187).
***
M. Krajňak, Carpathia, tłum. Weronika Gogola, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

Carpathia to pierwszy tom „trylogii łemkowskiej” Krajňaka. Wkrótce nakładem Książkowych Klimatów ukaże się część druga trylogii, Entropia.

Maroš Krajňak jest jednym z gości tegorocznej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich. Spotkanie z nim odbędzie się w poniedziałek 6 lipca we Wrocławiu. Wybierzecie się?

Za egzemplarz Carpathii i wędrówkę karpackimi ścieżkami pośród opuszczonych chat, które tak fascynowały w dzieciństwie uśpionym życiem ich dawnych mieszkańców – dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty.


Źródła:
Rusíni v tomto storočí zaniknú – wywiad z autorem, http://kultura.sme.sk/c/6364071/rusini-v-tomto-storoci-zaniknu.html
Zóny Carpathie sú hádankou – wywiad z autorem, http://kultura.sme.sk/c/6452594/zony-carpathie-su-hadankou.html

Fotografie:
[1] Wolfhowl / Foter.com / CC BY-NC
[2] Maroš Krajňak – zdjęcie ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty
[3] Okładka Carpathii ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty

Komentarze

  1. Ależ perełka Ci się trafiła! Łemkowszczyzna i to w dodatku opisana przez Słowaka. Bardzo ciekawi mnie spojrzenie Krajňaka (prawdopodobnie nieco odmienne od polskiego) na tę krainę i kulturę. Diagnoza postawiona przez autora dość smutna, ale czas wszystko zweryfikuje. Pozostaje mieć nadzieję, że Krajňak się myli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Wypatrywałam jej odkąd tylko dowiedziałam się, że ma wyjść po polsku :). Perspektywa Krajňaka – bezcenna, bo sam jest właściwie częścią tej społeczności, więc spojrzenie praktycznie z wewnątrz. Też mam nadzieję, że nie sprawdzą się jego prognozy, ale mówi o tym tak, jakby nie miał najmniejszych wątpliwości. Rzeczywiście, smutne, jak ginie ta kulturowa różnorodność, wszystko się zaciera i ujednolica.

      Usuń
  2. Na pewno się myli, ale ksiązka znakomita.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety spotkanie we Wrocławiu odwołane a wybierałam się na nie jako przedstawicielka ludzi z Zon:), którzy nie znikną tak szybko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam. Szkoda! Zastanawiałam się, czy nie przyjechać specjalnie do Wrocławia, ale w końcu zrezygnowałam – widać miałam nosa. Mam nadzieję, że Krajňak w końcu do nas zawita i jeszcze będzie okazja go posłuchać. Miło słyszeć o tej determinacji utrzymania swojej kultury, życzę jak najlepiej! :)

      Usuń
  4. Dziękuję : ) Może przyjedzie przy okazji wydania kolejnej części. Podobno już wkrótce. Pozdrawiam z Wrocławia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Koniecznie muszę się zaopatrzyć w tę książkę. Czuję, że dostarczy mi wielu wrażeń i już nie mogę się jej doczekać:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz