W swojej najnowszej powieści Jessie Burton stawia na te same elementy, które sprawdziły się w przypadku jej głośnego debiutu – Miniaturzystki. Jest tajemnica, element zaskoczenia, modny dziś temat dyskryminacji, historyczne tło… I choć Muza spełnia pewnie oczekiwania większości czytelników i ma duże szanse status bestsellera, to mnie jednak trochę rozczarowała.
Jessie Burton to przykład niezwykłej literackiej kariery – sensacją stała się jeszcze przed debiutem, kiedy na aukcji w trakcie Targów Książki w Londynie pomysł na jej pierwszą książkę wydzierało sobie kilkunastu wydawców. Nic więc dziwnego, że kiedy Miniaturzystka, bo o niej mowa, pojawiła się wreszcie na księgarnianych półkach, sprzedawała się jak ciepłe bułeczki.
Ja sama o książce pisałam z uznaniem, ale i ze świadomością pewnych niedoróbek. Jak najbardziej do wybaczenia; miałam nadzieję, że młoda autorka doszlifuje warsztat i rozwinie literacko skrzydła w swojej kolejnej powieści. Tymczasem nie do końca się tak stało, a ja po lekturze Muzy wciąż mam pewien niedosyt.
W swojej drugiej powieści Burton po raz kolejny przenosi czytelnika w czasie, tym razem jednak nie o kilka wieków, jak to było w Miniaturzystce, a zaledwie o kilkadziesiąt lat; akcja jednego z dwóch rozwijających się równolegle wątków rozgrywa się w Londynie lat 60. XX wieku, drugiego – w latach 30. w Andaluzji, w początkach hiszpańskiej wojny domowej. Elementem spajającym je jest tajemniczy obraz, którego historię stopniowo poznajemy.
Widać, że autorka poprzedziła pracę nad powieścią gruntownymi przygotowaniami – ładnie zarysowała realia czasów, o których pisze, zadbała również o historyczne szczegóły dotyczące wydarzeń w Andaluzji. W starannie skonstruowanej scenerii umiejscowiła dwie wciągające historie, których bohaterkami uczyniła młode kobiety, Odelle i Olivię, artystki, szukające własnej ścieżki twórczej i przeżywające pierwsze wielkie miłości.
Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że Muza to powieść bardzo „pod publikę”, niczym pisana według przepisu na bestseller. Tajemnicze dzieło, historia, sztuka, zwroty akcji, skrywane tożsamości, sekretne romanse… Do tego aktualny niestety również dziś, mimo że akcja rozgrywa się ponad pół wieku temu, temat wykluczenia ze względu na kolor skóry – pochodząca z Trynidadu Odelle w Londynie lat 60. jest traktowana z ironią lub nieskrywaną niechęcią. „Modny” temat dyskryminacji pojawia się zresztą również w Miniaturzystce; tam mieliśmy do czynienia z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. Burton doskonale wie, jakich składników trzeba, by upichcić komercyjny hit, i tą ścieżką konsekwentnie podąża.
I choć trochę mierzi mnie taki sposób budowania literackiego dzieła, to byłabym to w stanie autorce wybaczyć. Nie mogę za to przymknąć oka na warsztatowe niedociągnięcia (znów, niestety!). To prawda, że Burton potrafi utrzymać uwagę czytelnika, a w drugiej połowie książki, kiedy obydwie historie nabierają tempa, jej opowieść naprawdę wciąga. Są tu jednak również fragmenty, które brzmią jak zgrzyt po szkle – głównie partie dialogowe, z którymi pisarka ewidentnie sobie nie radzi. Rozmowy jej bohaterów są drętwe, banalne, naszpikowane frazesami, kiedy indziej – rażą przesadnym melodramatyzmem. Nieco subtelniejszą i bardziej wprawną rękę czuć na szczęście w opisach.
Jeśli chodzi o głębię postaci, której w Miniaturzystce trochę mi brakowało – tu jest nierówno. Bo z jednej strony jest irytująca Olivia – lojalna i wspaniałomyślna przyjaciółka, a zarazem rozpieszczona dziewczynka i apodyktyczna kochanka, czy intrygująca Marjorie Quick, z drugiej – nijaka Odelle, której perypetie z chłopakiem i przyjaciółką są raczej nudne, i dwaj bardzo przeciętni przedstawiciele płci brzydkiej, Izaak i Lawrie.
Czy Jessie Burton to nadzieja brytyjskiej literatury? Prędzej – nadzieja marketingowców. Którzy z jej ciekawych, wciągających historii i dobrze skonstruowanych literackich światów robią zresztą świetny użytek, strojąc je w piękne szaty (spójrzcie na tę śliczną okładkę!) i promując w ciekawy sposób. Ukłony dla Wydawnictwa Literackiego, które w ramach ogromnej kampanii reklamującej nową powieść autorki obdarowało mnie książką wraz z tubką farby i prośbą o namalowanie swojej recenzji. Oto ona :).
***
J. Burton, Muza, tłum. Agnieszka Kuc, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
Za egzemplarz książki i ciekawe wyzwanie (po tylu latach od czasów szkolnych miło było znów mieć pędzel w dłoni!) dziękuję pani Marcie i Wydawnictwu Literackiemu.
Ilustracje:
[1] Zdjęcie własne
[2] goodreads.com
[3] Wydawnictwo Literackie
[4] Zdjęcie własne
Ilustracje:
[1] Zdjęcie własne
[2] goodreads.com
[3] Wydawnictwo Literackie
[4] Zdjęcie własne
Dopiero zaczęłam czytać, ale nie dostałam tubki farby ani wyzwania:) Ciekawe, czy mnie też będą przeszkadzać słabi bohaterowie i dialogi. Póki co jeszcze badam teren.
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a pewnie poradziłabyś sobie z tym wyzwaniem lepiej niż ja, plastyczne beztalencie :). Też jestem ciekawa, czy Ci się rzucą te rzeczy w oczy, czy po prostu ja się czepiam ;). Bohaterowie jeszcze są do zniesienia, ale te dialogi momentami naprawdę mi zgrzytały. I banałem wiało.
UsuńNie jestem taka pewna, czy bym sobie lepiej poradziła z farbkami, co Ty mówisz;p Ale faktycznie, "Muza" wyskakuje wszędzie, a Literackie dwoi się i troi, żeby dotarło do wszystkich. Dzisiaj już muszę koniecznie znaleźć czas na dalsze czytanie i badanie dialogów - tylko dziś też idę na "Rouge One"! Eh, eh:)
UsuńMyślę, że jednak tak :). Znam ten ból, czytać się chce, no ale są i inne ciekawe rzeczy. U mnie jest teraz Tydzień Kina Niemieckiego, który mnie skutecznie odciąga od książek :). Życzę Ci udanego seansu (czekam na wrażenia! też się wybieram, ale chciałam najpierw nadrobić „Przebudzenie Mocy”, bo przespałam w zeszłym roku) i żebyś mimo wszystko chwilkę na czytanie znalazła :).
UsuńRzeczywiście szykuje się hit sprzedaży, bo "Muza" wyskakuje mi prawie wszędzie. I to pewnie zasługa kampanii reklamowej wydawnictwa, bo pomysł z tymi farbami i malowaniem recenzji przedni. Choć Twoja pisana podobała mi się bardziej, to malowana też bardzo ładnie oddaje sedno. Zazwyczaj mam ochotę na książki, o których piszesz. W tym wypadku Aniu udało Ci się mnie zniechęcić. Co oczywiście absolutnie nie jest zarzutem :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, kampania promocyjna robi wrażenie, pomysł z malowaniem też bardzo mi się spodobał (pomimo stresu, bo to jednak wyzwanie było!). Ale nie twierdzę też, że to jest zła książka, która sprzeda się tylko za sprawą doskonałego piaru. Bo jest ciekawa, wciągająca, dobrze skonstruowana, i jestem przekonana, że wielu czytelników będzie nią szczerze zachwyconych – zwłaszcza tych, którzy nie są tak wyczuleni (przeczuleni?) jak ja i nie wyczują zgrzytów w dialogach i innych niedociągnięć. Ale Ty, Aniu, pewnie byś wyczuła, więc może faktycznie sobie ją odpuść.
UsuńŻeby było jasne, nie odczytałam Twojej recenzji w ten sposób, że tylko promocja jest siłą tej książki. Z tego, co piszesz, jak najbardziej wynika, że może to być bardzo przyjemna lektura i wciągająca, zwłaszcza dla tych, którzy przede wszystkim cenią sobie to, co jest opowiadane. Zresztą sama fabuła mnie nawet zaciekawiła. Jednak niedociągnięcia, o których piszesz, są dla mnie istotne i przy ogromie książek do przeczytania, warto wiedzieć, co można sobie odpuścić.
UsuńWiem, po prostu poczułam chyba potrzebę wytłumaczenia się ;). Mam miękkie czytelnicze serce, ilekroć nie do końca pochlebnie piszę o jakiejś książce, mam wrażenie, że ją krzywdzę :(.
UsuńCzytając Twoją recenzję (a do Twoich tekstów zawsze podchodzę z uznaniem i pełnym zaufaniem) odmalowuje mi się w wyobraźni portret młodej autorki, brzydko wykorzystanej przez wielkie domy wydawnicze, które zdają się traktować ją jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Od warsztatu, starannej pracy redakcyjnej, rzetelnego wsparcia i próby pokierowania talentem ważniejsze okazują się szybkie wypuszczenie dzieła pisanego wg schematu, z wykorzystaniem modnych i chodliwych tematów. W mojej opinii to wszystko podchodzi pod subtelne oszukiwanie czytelnika - nie lubię takich lektur. Szkoda tym większa, że poruszane zagadnienia są bardzo ciekawe - wojna domowa w Hiszpanii, dyskryminacja, itd. to kwestie, do których nie powinno podchodzić się powierzchownie.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze – dziękuję! Czuję ciążącą na sobie odpowiedzialność, ale to też oczywiście wielka radość, cieszyć się czyimś uznaniem i zaufaniem, jeśli chodzi o czytelnicze rekomendacje :).
UsuńNie wiem, czy jest tak, jak piszesz – ile w tym wszystkim świadomych działań Burton, czy rzeczywiście stała się czymś w rodzaju marionetki w rękach wydawców. W wolnej chwili postaram się poczytać i posłuchać wywiadów z nią, może mi to trochę rozjaśni jej obraz. Ale faktycznie, przecież gdzieś w tym wszystkim musieli być redaktorzy, spece od literatury, którzy powinni nad tymi jej niedociągnięciami popracować, korzystając ze swojego doświadczenia, wskazać jej pewne ścieżki.
W przypadku tego typu książek, głośnych, kreowanych natychmiast na bestseller, zawsze mam trochę wątpliwości, czy oceniam je sprawiedliwie, czy moje krytyczne opinie to nie kwestia pewnej przekory. Ale takie mam odczucia, mimo wszystko pozostał pewien niedosyt, więc szczerze stawiam sprawę.