„Boga znam osobiście”. Rozmowa z Petrem Stančíkiem [wywiad]

„W stosunku do swoich bohaterów jestem strasznym sadystą. Ale i mam do nich szacunek. Dlatego żadnemu z nich nie kazałem upaść tak nisko, by zatruwał swój czas paplaniem przez komórkę albo plątaniem się w sieciach społecznościowych” – mówi Petr Stančík.

Ten materiał mógł powstać dzięki Waszemu wsparciu na Patronite. Dziękuję!
Cztery lata temu dostaliśmy do rąk jego pierwszą książkę przetłumaczoną na język polski – rewelacyjny „mistyczny porno-gastro thriller”, Młyn do mumii. Teraz Petr Stančík powraca z powieścią Bezrożec, w której znów zabiera nas w szaloną podróż po Pradze śladem tajnych stowarzyszeń, teorii spiskowych i przedziwnych wynalazków. Po Pradze współczesnej, choć pozbawionej internetu i telefonów komórkowych.

Z tej okazji rozmawiamy o tym, ile mistyfikacji tak naprawdę jest w jego książkach, dlaczego tak bardzo nie znosi nowych technologii i… jaki ma stosunek do Boga. A ja przekonuję się po raz kolejny, że mam do czynienia z jednym z najciekawszych rozmówców czeskiego świata literackiego.


Pana twórczość to dla mnie fascynująca mieszanka ciekawych faktów, mistyfikacji i fantazji, więc na początek muszę spytać: czy to prawda, że większość cytatów na początku rozdziałów w Bezrożcu jest zmyślona?

Moja reputacja niepoprawnego mistyfikatora jest trochę przesadzona. Tak naprawdę po prostu potrafię znaleźć w historii, podobnie jak w literaturze, rzeczy tak dziwne, że większość ludzi nie traktuje ich poważnie.

Ze wszystkich cytatów otwierających rozdziały w Bezrożcu wymyśliłem tylko jeden – ten na początku rozdziału 14: „Wiry wodne prezentują o wiele wyraźniejsze znamiona inteligencji niźli przeważająca większość mieszkańców Filadelfii” (Edgar Allan Poe – W głąb Maelstromu). Wszystkie pozostałe są prawdziwe. Mistyfikacją jest za to oczywiście sekretny dziennik Johanna Wolfganga Goethego, a także jego wiersz Pramiłość. Z tego wiersza zresztą jestem bardzo dumny.

Jest pan ciekaw, czy czytelnicy i krytycy wyłapią mistyfikacje? Czyta pan w ogóle recenzje swoich książek?

Tak, interesuje mnie, jak ludzie odbierają moje książki. W Czechach recenzje moich książek są z reguły bardzo pozytywne, ale drażni mnie, że większość recenzentów ślizga się tylko po powierzchni i nie stara się wejść głębiej. Chwalą trzymającą w napięciu historię, sceny z erotyką i gastronomią w roli głównej, moje poczucie humoru, ale nikt na przykład nie zauważył, że w Bezrożcu jako pierwszy od 2500 lat obaliłem paradoks filozofa ze starożytnej Grecji, Zenona z Elei, znany jako „Achilles i żółw”.

Być może tego fragmentu nie zrozumieli. Wygląda na to, że ma pan wobec swoich czytelników pewne oczekiwania?

Może „oczekiwania” to za dużo powiedziane. Po prostu życzyłbym sobie, gdyby moi czytelnicy włożyli w lekturę trochę wysiłku. Wierzę, że czytelnik jest współautorem książki. Pisarz stworzył tekst, ale na tym nie koniec: czytelnik przy użyciu własnej wyobraźni musi go przeżyć, przepracować i w ten sposób dokończyć. Niestety większość wydawanych dziś książek jest napisana tak, by dało się łatwo pochłaniać kolejne linijki tekstu i bez potrzeby myślenia. Mimo to wierzę, że antyczna sztuka czytania jeszcze nie zanikła i że ludzie kiedyś do niej wrócą, bo przynosi niezliczone rozkosze.

Miejmy nadzieję! Wróćmy do fantazji i mistyfikacji. Co z tymi wszystkimi fantastycznymi wynalazkami opisanymi w Bezrożcu i Młynie do mumii? To wytwory wyobraźni czy inspiruje się pan czymś gdzieś przeczytanym?

Zwykle sam je wymyślam – mówię, że „wynalazłem coś” do swojej książki. Tak powstał choćby tytuł Młynu do mumii: odkryłem, że w XIX wieku masowo sprowadzano do Europy egipskie mumie i wykorzystywano je jako nawóz. Wydało mi się to świetną metaforą tego, w jak straszny, a zarazem przemyślany sposób rewolucja przemysłowa zniszczyła tradycyjną kulturę. Potem zacząłem się nad tym zastanawiać od strony praktycznej i doszedłem do wniosku, że nie mogli po prostu rozrzucać zabalsamowanych zwłok po polu, bo składniki odżywcze nie przenikałyby do gleby. I tak wynalazłem młyn do mumii, który dał tytuł mojej książce.

A gloglobus? Znakomity pomysł! Jak powstał? Jest to może jakaś pana niespełniona fantazja?

Dokładnie tak. Już dawno temu przyszło mi do głowy, że lokalny alkohol oddaje ducha miejsca i regionu dużo lepiej niż choćby przewodniki turystyczne. Na przykład w Polsce – żubrówka. Wystarczy kieliszek i już widzę żubry w Puszczy Białowieskiej, jak pasą się wśród turówki wonnej. Albo wódka Wyborowa. Dwa-trzy łyki i jestem w Poznaniu. Dlatego pomyślałem, że o wiele ciekawiej niż fizycznie podróżować po świecie byłoby przemierzać krainę alkoholu. Kto wie – może to właśnie alkohole są platońskimi ideami, a nasz świat – tylko cieniem na ścianie jaskini.


Oprócz Bezrożca i Młyna do mumii czytałam też pana opowiadanie ze zbioru Praga Noir. We wszystkich tych utworach uwagę zwracają przede wszystkim nietypowe, makabryczne sposoby zadawania śmierci i tortur. Skąd to zamiłowanie do dziwacznego uśmiercania swoich postaci?

Muszę przyznać, że w stosunku do swoich bohaterów jestem strasznym sadystą. Męczę ich na wszelkie możliwe sposoby, zasłużonej emerytury nie dożywa prawie nikt. Nawet mnie samemu jest ich żal, czasem ich udręka wyciska mi wręcz łzy z oczu, ale i tak dalej ich męczę. Gdybym był bohaterem literackim, na pewno nie chciałbym się znaleźć w książce takiego dręczyciela jak ja. W rzeczywistości za to jestem całkiem inny. Głaskam zwierzątka, zimą sypię ziarno ptakom, a jeśli znajdę w domu pająka, zgarniam go przy pomocy gazety i wynoszę przed dom.

Inna rzecz, która łączy wymienione przeze mnie utwory to intryga kryminalna, ale nie są to też klasyczne kryminały. Pod tym względem przypominają mi dzieła Umberta Eco czy Michala Ajvaza. Ciekawi mnie jednak, czy jako czytelnik lubi pan też kryminały?

Dla mnie klasyczne kryminały to na przykład Poe – Morderstwo przy Rue Morgue, Dürrenmatt – Sędzia i jego kat, Dickens – Tajemnica Edwina Drooda, Dostojewski – Zbrodnia i kara, Borges – Śmierć i kompas czy Dick – Do Androids Dream of Electric Sheep? Kryminały to fundament literatury. Rozumiem je tu jako archetypiczne historie o zbrodni i poszukiwaniu zbrodniarza, jak choćby opowieść o królu Edypie. Ale oczywiście są kryminały dobre i gorsze. Te z najniższej półki podobno doskonale sprawdzają się w pociągu, ale zawsze przy nich usypiam.

Przejdźmy do poważniejszych tematów. Mam wrażenie, że Bezrożec to trochę książka-manifest. W pana wersji współczesności nie ma miejsca na internet i telefony komórkowe. Czy to wyraz tęsknoty za czasami, kiedy jeszcze tych technologii nie było?

Tęsknota – tak, ale przede wszystkim wstręt. Internet i komórki nieprawdopodobnie zniewoliły człowieka, dając w zamian jedynie odrobinę wygody i rozrywki. Jak Ezaw, który sprzedał swoje pierworództwo za miskę soczewicy. Może i męczę swoich bohaterów, ale też mam do nich szacunek. Dlatego żadnemu z nich nie kazałem upaść tak nisko, by zatruwał swój czas paplaniem przez komórkę albo plątaniem się w sieciach społecznościowych.

To znaczy, że te technologie przestały działać tak, jak powinny?

Nie, działają dokładnie tak, jak działać miały. Sam zresztą codziennie używam internetu i telefonu komórkowego. Jako źródła informacji i do komunikacji – tam, gdzie nie mogę być osobiście.

Niebezpieczne są dlatego, że robią coś więcej. Po pierwsze – wszędzie nas śledzą, a informacje o nas wysyłają tym, którzy je kontrolują. To pierwsi w historii donosiciele, których ludzie dobrowolnie kupują, a do tego jeszcze chwalą się, kto ma droższego. Po drugie – niszczą więzi między ludźmi. Po trzecie – rytualizują rzeczy błahe: talerz zupy, obfotografowany i wirtualnie zawieszony w sieciach społecznościowych, staje się wydarzeniem. Selfie z czymkolwiek w tle robi z człowieka w kontekst. Nie trzeba już talentu, wysiłku ani żadnych wyjątkowych umiejętności, by nagrać samego siebie – wystarczy wcisnąć przycisk.

To chyba trochę paradoks, że mamy coraz więcej narzędzi, które służą naszej komunikacji, a w rzeczywistości niszczą więzi i sprawiają, że mamy z komunikacją jeszcze większy problem.

Rozmowa dwójki ludzi to nie jest tylko dźwięk i obraz – czyli to, do czego sprowadza ją komunikacja elektroniczna. Ważna jest też cicha mowa zapachów i cielesna chemia, dotyk, poczucie bliskości. Tego internet czy telefon komórkowy nie są nam w stanie dać. E-mail też jest ułomną wersją zwykłego listu, bo brakuje ręcznego pisma.

Najgorsze w komunikacji elektronicznej jest jednak to, że jest tak prosta. Wysiłek uszlachetnia i dzieło, i jego twórcę. Każdy zdaje sobie sprawę, że to, co powstało bez nakładu pracy, nie ma żadnej wartości. „Lekkie są tylko gówna”, jak pisał poeta Vladimír Holan.

W wywiadach mówi pan, że nie umiemy się już cieszyć drobnostkami. Chyba tego dotyczą też ostatnie strony Bezrożca. Dlaczego utraciliśmy tę zdolność? Czy to również ma związek z nowymi technologiami?

Każda rzecz w naszym życiu powinna mieć swoją duszę, drogę, historię. Można to osiągnąć tylko pracą – cielesną lub duchową. W konsumokracji wszystko jest zbyt łatwe, zbyt gotowe do użytku. A przecież rozkosz z kochania się to nie tylko sam orgazm, ale i wspólna droga na szczyt. Dobrego posiłku nie da się przyrządzić z mrożonki w mikrofalówce. Ktoś, kto się na tym zna, musi go przygotować ze świeżych produktów.

W dzieciństwie całymi latami bawiłem się figurkami do gry w Chińczyka. Mają proste, obrotowe kształty, dlatego raz były żołnierzami, kiedy indziej – kosmitami albo poszukiwaczami skarbów. Musiałem używać wyobraźni i była z tego masa frajdy. Dziś dziecko dostaje grę dopracowaną w najmniejszych szczegółach i po godzinie zaczyna mu się nudzić.


A temat ochrony przyrody i środowiska? Czy jest dla pana ważny? W Bezrożcu pojawia się motyw zabijania zwierząt dla zysku.

Nie przeszkadza mi, gdy człowiek poluje na zwierzę, żeby mieć co jeść. Przeszkadza mi, gdy afrykański kłusownik zabija nosorożce tylko po to, żeby jego „róg” sprzedać bogatym azjatyckim impotentom. Bardzo denerwują mnie też ludzie, których głupota i chciwość prowadzi nas ku zagładzie gatunku homo sapiens. Jak można na przykład wyrzucać odpady do morza? Takich typów skazywałbym na śmierć za zbiorowe morderstwo, bo w gruncie rzeczy takimi mordercami są.

Ale nie boję się o naszą planetę. Ludzie mogą skazić morze lub doprowadzić do wymarcia gatunku, ale nigdy nie zniszczą nadistoty zwanej Gaia, która spaja w sobie wszystkie żywe organizmy na ziemi. Ona nas przeżyje – jeśli ludzie wymrą, to będzie dla niej jak pozbycie się wszy z włosów.

Mówi pan o filozofii, o nadistocie Gai, a jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Bóg? Z tego co wiem, otwarcie deklaruje pan, że jest katolikiem. Wierzy pan w Boga?

Nie wierzę. Znam go osobiście. Deklaruję przynależność do Kościoła katolickiego, bo jest mi najbliższy pod względem teologicznym i kulturowym. Ale nie ten dzisiejszy – słaba, rozchwiana instytucja, której duszpasterze nie patrzą w tym samym kierunku co wierni, tylko odstawiają im na ołtarzu teatrzyk kukiełkowy. Ja należę do Kościoła gotyckich katedr i wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. A Bóg jakiego znam nie jest automatem do spełniania życzeń, do którego zamiast monet wrzuca się modlitwy. Powiedział nam jasno, co mamy robić a czego nie, i dał nam wolną wolę, byśmy sobie wybrali, dokąd pójdziemy po śmierci.

Zrobiło się bardzo poważnie, więc zakończę lżejszym akcentem. Pisze pan również książki dla dzieci. Czy w jakimś sensie sprawia to większą frajdę niż pisanie dla dorosłych?

I jedno, i drugie to dla mnie duża frajda. Jedyna różnica polega na tym, że w książkach dla dzieci używam krótszych zdań, wybieram szczęśliwe zakończenia, erotykę ograniczam do trzymania się za ręce i pocałunków bez języczka. Podstawą dobrej książki jest mocna historia – tego potrzebują i mali, i duzi czytelnicy. I ważne, by nie pisać dziecinnym językiem. Dzieci tego wręcz nie znoszą.


***
Utwory Petra Stančíka, które ukazały się do tej pory w polskim przekładzie:
Młyn do mumii, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2016.
Gabinet siedmiu przebitych książek [w:] Praga Noir, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Claroscuro, Warszawa 2019.
Bezrożec, przeł. Elżbieta Zimna, wyd. Dowody na istnienie, Warszawa 2020.

Ilustracje:
[1] Petr Stančík. Fot. David Konečný / Wikimedia Commons,
[2] Petr Stančík. Fot. Sacer / Wikimedia Commons,
[3] okładka polskiego wydania książki / Dowody na istnienie,
[4] zdjęcie własne.

Komentarze

  1. Bardzo ciekawy wywiad. "Młyn do mumii" czytałam (i wybornie się bawiłam), a teraz czuję, że nie odkryłam w niej wszystkich ukrytych znaczeń. Ale do "Bezrożca" podejdę już z większą uwagą i postaram się włożyć więcej wysiłku, aby zrozumieć pochodzenie wszelkich, zapewne licznych, absurdalnych wydarzeń :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspaniale! Na pewno Twój komentarz ucieszyłby mojego rozmówcę. :) Ma zresztą rację zresztą, że pisze się dziś tak, by czytało się lekko i szybko, bo książek wydaje się mnóstwo i ciąży na nas presja, by znaleźć czas na jak najwięcej. I znów przypomina mi się tu ten cytat Ajvaza o nieśpiesznym szwendaniu się wzdłuż linijek tekstu jak brzegiem morza. Tak rzeczywiście czytać się powinno.

      Usuń
  2. Dziękuję! Świetny wywiad. Przeczytałem z rozkoszą, podobnie jak "Młyn do mumii".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę! :) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Pani Aniu, ten wywiad z Petrem Stańćikiem to mistrzostwo świata. Jeśli Stańćik pisze tak jak mówi w wywiadzie to trzeba go czytać. Widać, że go trapi to na co wcześniej zwracali uwagę tacy pisarze ja Bohumil Hrabal "Zbyt głośna samotność" czy Zdenek
      Sverak "Butelki zwrotne", czyli jak walec cywilizacji i nowoczesności niszczy tradycyjną kulturę a przy okazji egzystencję zwykłych ludzi. Pozdrawiam.
      R.Borowski

      Usuń
    3. Panie Ryszardzie, pięknie dziękuję! Tak jest, Stančík mówi o tych samych bolączkach, które miał i hrabalowski Haňťa, z tym że dziś technologia poszła jeszcze dalej – rzeczywiście śledzi każdy nasz krok i wpływa na nasze relacje z ludźmi. Walec toczy się dalej i chyba nie sposób go zatrzymać. :( A książki Stančíka bardzo polecam, bo to nie tylko materiał do refleksji, ale i zarazem świetna rozrywka i doskonałe pióro. Pozdrawiam Pana serdecznie!

      Usuń

Prześlij komentarz