W swojej najnowszej książce Etgar Keret zrzuca maski. Rezygnuje z efektownych literackich gier, postmodernistycznych zabaw z czytelnikiem, dowcipów i sztuczek, a zamiast tego snuje kameralną, osobistą opowieść, w której rodzinna sielanka i chwile radości przeplatane są goryczą i cierpieniem, jak to w życiu. Tytułowe siedem dobrych lat – to siedem lat z synem, siedem lat odkąd mały człowiek pojawił się na świecie i wywrócił świat pisarza do góry nogami. We wstępie Keret tłumaczy:
Większość opowiadań w tej książce nie wiąże się bezpośrednio z rodzicielstwem, ale wszystkie napisał ojciec ciekawego i ukochanego dziecka, a w ich tle leży próba wyjaśnienia mojemu synowi w nie mniejszym stopniu niż sobie samemu, dlaczego tak trudno jest być człowiekiem i dlaczego, niech to diabli, ciągle warto podejmować ten wysiłek.
Bycie człowiekiem – i zarazem wytłumaczenie swemu dziecku, dlaczego mimo wszystko warto się starać – jest szczególnie trudne w kraju, w którym wojna jest już tradycją. Nie zwiastują jej złowróżbne znaki, nie towarzyszy jej dźwięk trąb, jest bowiem wciąż gdzieś obok, zadomowiła się, i trzeba ją oswajać jak na wpół udomowione, ale wciąż drapieżne zwierzę, trzeba ją sprowadzić do rangi beztroskiej gry. Dlatego aby podczas alarmu bombowego nakłonić przerażonego synka do położenia się płasko na ziemi, Keret i jego żona proponują mu zabawę w kanapkę z pastrami. Oczywiście mały Lew robi za wędlinę – w końcu „najfajniej jest być pastramą”.
Gdy chłopiec ma cztery lata, jego rodzice już kłócą się, czy posłać go kiedyś do wojska czy nie. To nie jest wesoły świat. Ale nie jest też dużo gorszy od innych. Gdzie indziej po siedmiu dekadach wojennej traumy, w 70 lat po okropieństwach holokaustu na świecie wciąż są ludzie, którzy uważają, że nie był taki zły, a właściwie to „zasłużyli sobie”. I pytają Kereta, czy wstydzi się, że jest Żydem.
![]() |
Dzieci z warszawskiego getta. Swoje dziecięce lata spędziła tam też matka Kereta. |
Nie sposób wytłumaczyć tego małemu dziecku, ale sporym wyzwaniem jest też wyjaśnienie mu, skąd biorą się niezrozumienie i nieżyczliwość, z którym chłopiec spotyka się już od małego. Jak wytłumaczyć mu, czemu taksówkarz krzyczy na niego bez powodu? Jak wyjaśnić, czemu ludzie nie są dla siebie po prostu mili?
Rola ojca zmusza także do refleksji na temat swojej rodziny – zwłaszcza własnego taty. I Keret stawia tu ojcu swego rodzaju pomnik, bez skrępowania i mitologizowania opowiadania o ostatnich miesiącach jego życia, kiedy umierał na raka. „Mam dobrego ojca. Mam szczęście, wiem. Nie wszyscy mają dobrych ojców” – pisze w tekście Dom taty otwierającym Rok szósty. Jak się okazuje, to właśnie ojciec był dla Kereta najlepszym nauczycielem miłości do świata, i pisarz po prostu stara się przekazać teraz synkowi nauki, które sam kiedyś pobrał.
Strata to nie tylko śmierć fizyczna, Keret stracił więc również siostrę. „Dziewiętnaście lat temu w niewielkiej sali ślubów w Bnei Brak moja starsza siostra umarła i mieszka teraz w najbardziej ortodoksyjnej dzielnicy w Jerozolimie” – pisze. Tęskni za nią, a skoro tęskni to kocha, a skoro kocha, to stara się uszanować jej decyzję – mimo wszystko. Daleko wyfrunął również jego starszy brat, obiekt podziwu i autorytet, zaklinacz słoni. Wylądował ostatecznie w Tajlandii. Kilometry i bariery religijne czy światopoglądowe są jednak niczym przy tak silnej więzi. Czytając opowieści Kereta o jego rodzeństwie nie ma się wątpliwości – on po prostu za nimi szaleje.
Nie tylko za nimi zresztą. Z każdej niemal strony tego tomu wspomnień wyłania się obraz autora jako człowieka o niesamowitych pokładach empatii i miłości do ludzi, takiego dobrego aż do szpiku kości, który nawet taksówkarzy zaprasza do siebie do domu, żeby mogli się wysikać. „Skąd on to bierze?!” – myślałam sobie raz po raz, bo choć bezustannie staram się wykrzesać z siebie ciepłe odruchy, wystarczy jedna patrząca spode łba ekspedientka w sklepie albo rozpychający się w autobusie facet, a wszystko diabli biorą. Oczywiście, nie wiadomo do końca, ile w tym wszystkim autokreacji. Ale opowieści mówią same za siebie, a ja wierzę, że są prawdziwe.
![]() |
Etgar Keret w Domu Kereta. |
Na marginesie tych rozważań jest również Polska – mityczny kraj przodków. Kraina, w której wychowywała się matka Kereta i z którą wiążą się jej najwcześniejsze wspomnienia, ale również kraina, która zabrała jej rodziców i brata i jej samej omal nie przyprawiła o śmierć. Mimo całej tej wojennej grozy było to miejsce, które pisarz od dziecka lubił sobie wyobrażać.
Poza zamazaną fotografią w podręczniku historii mojego starszego brata, przedstawiającą wysokiego wąsatego mężczyznę na tle wozu zaprzężonego w konia, nie miałem żadnego obrazu tego dalekiego kraju, ale moja potrzeba wyobrażenia sobie miejsca, w którym dorastała moja matka i pochowani zostali moi przodkowie, była wystarczająco silna, by spróbować je sobie odtwarzać. Warszawskie ulice wyobrażałem sobie jak ulice z rysunków ilustrujących książki Dickensa, a kościoły, o których opowiadała mama, jak ze starego, pożółkłego egzemplarza Dzwonnika z Notre Dame, należącego do mojej siostry.
„Mistyczny” pociąg do miejsca, które dla jego matki było źródłem i szczęścia i cierpienia, sprawił, że Keret często wraca do Polski. Dzięki inicjatywie Jakuba Szczęsnego ma nawet w Warszawie własny dom, które jest równocześnie instalacją artystyczną. Właśnie z tym domem związane jest opowiadanie Dżem – najpiękniejszy moim zdaniem wyraz przywiązania do ojczyzny przodków, utwór, który przekonał mnie, że Keret potrafi mnie nie tylko rozbawić i zadziwić, ale i doprowadzić do łez. Słoik dżemu ofiarowany przez warszawską sąsiadkę, staruszkę, staje się tu łącznikiem z historią matki, ze wszystkim, co przeżyła w czasie wojny. Posmarowane tym samym dżemem kromki zabrały ze sobą dwie koleżanki sąsiadki z dzieciństwa, kiedy wyjeżdżały do getta. Nigdy potem już ich nie zobaczyła.
Te smutne, poważne historie przeplatają się tu z codziennymi błahostkami, humorem, czymś w rodzaju dzienniczka mężczyzny uczącego się być ojcem. Czasem słodko, czasem gorzko – dokładnie tak, jak w życiu.
Grunt jednak to nie ulec zwątpieniu i nie poddać się wszechobecnej znieczulicy. Nie dać sobie wmówić, że świat jest szary i straszny jak w gazetach i w wiadomościach telewizyjnych, ale dostrzegać piękne drobiazgi i pokazywać je swoim dzieciom. W Biblii po siedmiu latach tłustych nastąpiło siedem lat chudych. Ale z takim podejściem po siedmiu dobrych latach przyjdzie następne siedem lat dobrych, i następne, i następne.
***
E. Keret, Siedem dobrych lat, przeł. Agnieszka Maciejowska, Maja Lavergne, wyd. W.A.B., Warszawa 2014.
Fotografie:
[1] Mc Knoell / Foter.com / CC BY-ND
[2] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[3] Forgemind ArchiMedia / Foter.com / CC BY
Fotografie:
[1] Mc Knoell / Foter.com / CC BY-ND
[2] fotograf nieznany / Wikimedia Commons
[3] Forgemind ArchiMedia / Foter.com / CC BY